Po chwili odwrócił się do niej.

– Wyprowadził się? Laura skinęła głową.

– A Josh?

– Jest u Jane. Rye bez słowa zamknął drzwi sypialni i wyszedł z domu. Po dwóch minutach wrócił z wielkim naręczem drewna, wrzucił je do skrzynki przy piecu i wyszedł ponownie. Za trzecim okrążeniem skrzynka była pełna. Rye otrzepał rękawy z okruchów kory.

– Trzeba odgarnąć śnieg z tylnej ścieżki – rzucił szorstko. – To zajmie tylko chwilę.

Kiedy wyszedł, Laura dolała jabłecznika do dzbanka na piecu, podrzuciła do ognia i włożyła do garnka pęto pikantnej czosnkowej kiełbasy.

Od tylnych drzwi doleciał głos Rye'a:

– Coś jeszcze trzeba zrobić?

– Nie, to już wszystko.

Zawahał się, widząc, jak Laura sięga na gzyms nad kominem, wciąż obrócona do niego plecami.

– Gotuję kiełbasę, gdybyś miał ochotę.

– Czy to zaproszenie?

– Tak – odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. – Na kolację.

Implikacje były jasne. Przez moment oboje stali bez ruchu. Potem Rye nonszalancko podszedł do ognia, rozpiął kurtkę i rzucił ją na stół.

– Widzę, że ktoś tu leniwie spędził popołudnie – zauważył, podnosząc czasopismo z poduszki.

– Przyznaję się bez bicia. Było cudownie.

Rye obejrzał kolejno świecę, garnuszek i porzucony fartuch.

– Widzę – kącik jego ust wygiął się w uśmiechu. – Mogę też spróbować?

– Oczywiście. Tylko się nie przyzwyczajaj.

Rye podniósł poduszkę, usiadł na jej miejscu i strzepnął ją kilkakrotnie, trzymając na kolanach.

Laura nalała do garnuszka gorący jabłecznik.

– Pomyślałam, że będziesz miał ochotę napić się czegoś ciepłego – podała mu kubek.

Rye jedną ręką chwycił uszko, drugą jej przegub. Garnuszek postawił na stole, Laurę zaś pociągnął sobie na kolana. Klapnęła miękko na puchową poduszkę.

– Powiem ci, na co mam ochotę. Nie jest to jabłecznik. – Nie zdjąwszy nawet czapki, objął ją w pasie.

– A na co? – spytała głosem cichszym od szmeru ognia. Jego wargi rozchyliły się. Spojrzał na jej usta. Z wolna przesunął dłonie wzdłuż jej ramion na plecy i przygarnął ją do piersi. Zanim jeszcze wargi Rye'a dotknęły jej ust, wyczuła przez gruby sweter gwałtowne bicie jego serca. Z początku nie był to nawet pocałunek, raczej powitanie po długim rozstaniu – leciutkie, leciuteńkie. Czubek jego nosa otarł się o jej policzek. Był chłodny podobnie jak wargi, które przesuwały się delikatnie wzdłuż jej ust, choć jego oddech ogrzewał twarz Laury. Dotykali się tylko wargami, jak gdyby stopniowo poznawali się od nowa. Potem czubki ich języków spotkały się i minęły, pocałunek stawał się coraz gorętszy. Laura przekręciła się nieco i wsunęła mu rękę za golf, na szyję. Rye uniósł jej nogi i przełożył je przez poręcz fotela. Jego język otarł się o wewnętrzną powierzchnię jej policzka.

Spoczywając w jego ramionach niczym w kolebce, poczuła, jak podtrzymująca jej kolana dłoń rozcapierza się, wędruje wzdłuż uda na pośladek i ściska go, ciepła i stanowcza. Po omacku zdjęła czapkę z głowy Rye'a i wplotła palce w jego włosy.

Po chwili, gdy oboje byli już podnieceni, Rye uniósł głowę, spojrzał jej w oczy i wyszeptał ochryple:

– Nie mogę uwierzyć, że wreszcie jesteśmy sami. Rozgarnęła ciepłe, pachnące cedrem włosy.

– Pięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni – powiedziała.

– Tylko tyle?

– Rye, zanim przyszedłeś, ja…

– Później porozmawiamy – zamknął jej usta pocałunkiem i przesunął ją tak, że mógł pieścić jej pierś. Laura wstrzymała oddech, gdy jego ciepła dłoń powędrowała w górę, ocierając się w przelocie o jej biodro, a potem odnalazła sterczący sutek i potarła go, aż nabrzmiał z pożądania.

– Chodźmy do łóżka, kochana – mruknął Rye, nie odrywając ust od jej ust.

Potrząsnęła głową o tyle, o ile mogła to zrobić, uwięziona w uścisku.

– Próbowałam ci powiedzieć… – jego usta zdusiły dalszy ciąg i wzięły ją w posiadanie mokrym, śliskim językiem.

– Jeśli nie powiesz „tak” – mruknął po chwili, unosząc głowę – przysięgam, że zrobimy to tu, na tym fotelu. – Rye zasypał całusami jej nos.

– Brzmi intrygująco – przyznała i poczuła, że Rye uśmiecha się z twarzą wtuloną w jej szyję. – Ale nie zrobimy tego nigdzie, dopóki nie zostanę twoją żoną.

– Jesteś moją żoną – stwierdził nie zbity z tropu, przesuwając się tak, by dosięgnąć ustami drugiej piersi.

– Nie jestem.

– Mmm… Pachniesz tak, że chętnie bym cię zjadł. Czy wiesz, że odkąd pamiętam, zawsze pachniałaś jagodami woskownicy? – rzekł, ignorując jej sprzeciw. Złapał zębami jej sutek i potarmosił go żartobliwie, aż spomiędzy warg Laury wydarł się gardłowy jęk.

– Rye, nie będę się dziś z tobą kochać – powtórzyła w chwilę później.

Głowę miała odchyloną do tyłu, protest więc zabrzmiał słabo. Podciągnęła się w górę i usiadła prosto, odkrywając w sobie nie znane dotąd źródło oporu.

– Kogo próbujesz zwieść? – spytał, pieszcząc stwardniały sutek wierzchem dłoni. Nawet przez sukienkę widać było, jak sterczy. Nie mogła zaprzeczyć, że jest podniecona.

– Jestem tylko człowiekiem, podobnie jak ty, Rye. Nie mogłam się oprzeć twoim pocałunkom, kiedy miałam lat szesnaście, i nadal nie mogę. Ale mam zamiar postąpić honorowo.

Uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– Skoro chcesz być honorowa, to co robi między nami ta poduszka? – Podniósł ją, jakby była szmacianą lalką, wyrwał jej poduszkę spod siedzenia i rzucił na podłogę. Potem bezceremonialnie złapał jej nogę i przełożył ją sobie przez brzuch. W ten sposób Laura siedziała na nim okrakiem, a jej kobiecość znalazła się tuż nad jego nabrzmiałym członkiem.

– O czym to mówiliśmy? – spytał chłodno. – Ach, tak, o honorze i o tym, że nie będziesz się ze mną kochać, dopóki nie otrzymasz rozwodu z Danem, czy tak? – mówiąc to, Rye szarpnął spódnicę i halkę, po trosze wyciągając je spod pośladków Laury. Po chwili dzieliły ją od Rye'a tylko jego spodnie i jej pantalony.

– Wystarczy – powiedziała najzupełniej poważnie. Ale Rye przesunął biodra, układając je wygodniej w fotelu, tak że jego twardość i jej miękkość pasowały teraz do siebie jak dwa fragmenty układanki.

– Mmm… – Złapał ją za kostki i przyciągnął je do swoich bioder, głaszcząc jej nogi przez szorstkie wełniane pończochy. – I masz zamiar trzymać mnie o suchym pysku aż do marca?

– Właśnie – odparła najspokojniejszym tonem, na jaki się mogła zdobyć.

W oczach Rye'a zamigotał złośliwy ognik.

– Czy ma pani coś przeciwko temu, że wypróbuję pani silną wolę, szanowna pani Morgan?

– Próbuj – odparła. – I tak nici z tego, dopóki nie będziemy małżeństwem. – Splotła palce na jego karku, siedząc w tej wyuzdanej pozie z beztroską, jakiej Rye nie wyobrażał sobie u żadnej innej kobiety.

– Wiesz, że nigdy nie zmusiłbym cię do czegoś wbrew twojej woli. – Ciepłe dłonie Rye'a wpełzły pod jej kolanami i powędrowały w dół, ściągając po drodze pończochy. Rye dwoma palcami ucisnął jej piętę.

– Wiem. – Wzdłuż nóg Laury biegły rozkoszne dreszcze. Rye jak zwykle był wspaniałym kochankiem, pomysłowym i nieodgadnionym. Potrafił za każdym razem poruszyć jej zmysły czymś nowym, tak jak w tej chwili. – Och, Rye, też chciałabym więcej… ale nie mogę. Nie zrobię tego, dopóki Dan ostatecznie nie przestanie nas dzielić.

Rye przekrzywił głowę i odchylił ją na oparcie fotela.

– Powiedz mi w takim razie, po co mnie zaprosiłaś. Jego dłonie ujęły biodra Laury pod halką i pchnęły je nieco w tył, aż poczuła, że jego twardy członek styka się z najczulszym punktem jej kobiecości.

Przymknęła oczy, oddychając głośno, poddając mu się tak, jak się spodziewał.

– Kiełbasa! – powiedziała nagle.

– Ależ częstuj się. Nie czujesz, że się gotuje?

– Rye, jesteś obrzydliwy – uśmiechnęła się.

– Przecież lubisz takich. Chodź tu. – Z całkowitym brakiem poszanowania dla jej odzieży pociągnął ją do siebie, wsuwając jej język do ust. Jego ciało uniosło się zapraszająco, ona w odpowiedzi przycisnęła się do niego. Ręce Rye'a krążyły po jej plecach, pieszcząc je przez szorstkie płótno, potem zsunęły się na krągłe pośladki, a Laura nachyliła się nad nim, całując go z zapamiętaniem, od którego puls huczał jej w skroniach.

Kiedy pożądanie stało się torturą, oderwali się od siebie i odezwali równocześnie:

– Lauro, chodź do łóżka…

– Rye, musimy przestać… – odepchnęła go lekko. Ich oczy były tak blisko, że niemal ocierały się rzęsami.

– Mówisz poważnie? – spytał. – Naprawdę odsuwasz mnie od łoża do czasu, gdy znów będziesz legalną panią Dalton?

– Przecież od początku próbuję ci to powiedzieć.

– Dlaczego?

– Częściowo z powodu tego, co stało się ostatnim razem, kiedy się kochaliśmy, częściowo zaś…

– Masz na myśli śmierć Zacha? Skinęła głową. Twarz Rye'a pociemniała z gniewu.

– Lauro, to śmieszne!

– Może dla ciebie, ale…

– Przestań dzielić włos na czworo! – przerwał jej. – Co za różnica, skoro i tak mamy na to ochotę! Szukasz usprawiedliwienia i tyle.

Zażenowana, ponieważ trafił w dziesiątkę, natychmiast zeskoczyła mu z kolan i obciągnęła spódnicę, rumieniąc się po korzonki włosów.

– Śmiesz mnie oskarżać, kiedy staram się być uczciwa?

– Uczciwa! Ha! – gniewnie wyprostował się w fotelu.

– Tak, uczciwa! Przyrzekliśmy nie robić tego przez wzgląd na Dana!

– Dopóki był w tym domu!

– Nie, dopóki wciąż prawnie jest moim mężem. Jak to wygodnie teraz o tym zapomnieć!

– Doprowadziłaś mnie do stanu… ślepej kiszki, która lada moment pęknie. Wszystko mnie boli, do diabła!

Frustracja Laury, narastająca w ciągu ubiegłych dziewięciu miesięcy, eksplodowała. Laura nie zdawała sobie sprawy, iż napięcie, w jakim żyli, zarówno emocjonalne, jak i seksualne, w naturalny sposób szuka sobie ujścia. Jej złość znalazła ujście w krzyku:

– Och, ty… ty napalony… – szukała odpowiednio miażdżącego słowa – capie! – Trzęsącym się palcem wskazała drzwi. – Dana nie ma ledwie przez pół dnia, a pan Dalton już puka do drzwi, gotów zająć jego miejsce! Nigdy nie wpadło ci do łba, że może chciałabym trochę pobyć sama, nie oglądać ani tego chłopa, który naciska mnie, żebym z nim została, ani drugiego, który zmusza mnie do odejścia. Wyrywacie mnie sobie jak jakąś nagrodę z jarmarcznej strzelnicy. Zresztą kto cię prosił, żebyś tu przychodził? Siedziałam sobie rada jak cielę na łące, ale ty oczywiście musiałeś tu wtargnąć i… i… uff! – Awantura sprawiła jej taką przyjemność, że posunęła się jeszcze o krok dalej i chwyciła go za przód swetra. – Zjeżdżaj z mojego krzesła! Było mi w nim dobrze, dopóki byłam sama, więc zabieraj manatki i wynoś się stąd!