Spojrzeli bezradnie na nieprzytomnego, potem na siebie.

– Wiem – powiedziała szybko Laura. – Ale będziemy tu, by się o niego troszczyć. Oboje.

Światło świec podkreślało bruzdy znużenia na twarzy Rye'a. Ślad po ospie kładł się równym okrągłym cieniem. Laura cicho odwróciła się i wyszła z sypialni.

Dłonie Dana owinęli lnianym bandażem i wdziali na nie rękawiczki, na oparzenie zaś nałożyli balsam z czarciej leszczyny i okryli je kawałkiem miękkiej flaneli. Potem otulili chorego puchową pierzyną i wycofali się do głównej izby.

Laura postawiła dzbanek z herbatą na piecu, lecz ściągnęły ją ciche słowa Rye'a:

– Popatrz tylko… Rye stał przy łóżku Josha. Podeszła do niego i zobaczyła, że malec śpi jak zabity, Łajba zaś pochrapuje zwinięta w kłębek na jego nogach.

Na twarzy Laury po raz pierwszy od dawna odmalował się spokój. Wiatr tłukł okiennicami, polano w piecu osunęło się z cichym szelestem. Rye miał ochotę otoczyć Laurę ramionami, oprzeć policzek na jej głowie, zamknąć na chwilę oczy, napawając się jej bliskością. Zamiast tego zatknął dłonie za pas i rzekł ze skrępowaniem:

– Przepraszam cię, Lauro. Wiem, że nie lubisz, kiedy psy wylegują się w łóżkach. Zaraz każę jej zejść.

– Nie. Josh potrzebuje jej tak samo, jak… – omal nie dodała „jak ja ciebie”.

Ostre spojrzenie Rye'a uświadomiło jej, że domyślił się reszty.

– Dzięki, że przyszedłeś – powiedziała, żeby przerwać ciszę.

– Nie musisz mi dziękować, Lauro, przecież wiesz. Nic nie jest ważne, kiedy ty albo Dan mnie potrzebujecie. – Zadumał się na chwilę, kącik jego ust wygiął się w niewesołym uśmiechu. – Zabawne, prawda? Najwyraźniej wie o tym cała wyspa. Kiedy go znaleźli, poszli prosto do mnie… Podobnie wieść o moim utonięciu została przekazana w pierwszej kolejności właśnie jemu…

Milczeli przez chwilę. Laura rozmyślała nad tym, jak rzeczywiście splatały się i odwracały role obu mężczyzn w jej życiu. Potem przyznała:

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Nie odważyłabym się sprzeciwić McCollowi. Poza tym, skąd mam wiedzieć, co jest dobre dla Dana?

Rye westchnął i zerknął w stronę bokówki.

– Miejmy nadzieję, że zrobiliśmy wszystko dla jego dobra – rzekł i zapytał: – Masz jeszcze herbatę?

Po chwili Laura postawiła na stole dwa kubki. Rye ze znużeniem opadł na ławę. Zajrzał do garnuszka.

– Pamiętałaś, że lubię z miodem?

– Oczywiście. Chyba setki razy robiłam ci herbatę z miodem i gałką muszkatołową.

Gorący, korzenny płyn przywoływał wspomnienia, które niebezpiecznie było wskrzeszać.

– Na statku – rzekł Rye – nocą, w burzy śnieżnej nieraz wspominałem, jak siadywaliśmy przy ogniu. Oddałbym całą swoją dolę za herbatę podaną przez ciebie.

– A ja oddałabym wszystko, żeby móc ci ją przyrządzić – odparła z prostotą Laura.

Po raz pierwszy tak jawnie wyraziła żal. Próbowała nie patrzeć na Rye'a, lecz oczy nie chciały jej słuchać, i od czasu do czasu ich spojrzenia się stykały. Z powagą unosili garnuszki do ust i pili herbatę długimi łykami. Rye wyciągnął wygodniej nogi i trącił pod stołem jej kolano. Pospiesznie siadł prosto i cofnął nogę. Zerknął w stronę pieca, gdzie piętrzyły się formy na świece, koszyki jagód, z których jeden był rozsypany, kociołek i chochla na długiej rączce do nalewania wosku.

– Robiłaś świece?

Kiwnęła głową, spoglądając na niego spod rzęs.

Rye przymknął oczy, głęboko wciągnął w płuca aromat woskownicy i odchylił głowę w tył.

– Ach… – mruknął z zadowoleniem – ileż wspomnień przywodzi ten zapach.

Gęsta jak kadzidło woń przypominała dawne, ukradkowe spotkania w jagodniku. Potem, już po ślubie, urządzili sobie kiedyś orgię luksusu: rozstawili wokół łóżka sześć wonnych świec, których zapach przesycał ich ciała, i kochali się w kręgu chybotliwych świateł.

Teraz, wdychając tę samą woń, byli bardziej świadomi zmysłowego napięcia, niż kiedykolwiek w życiu. Odblaski płomieni tańczyły na ich twarzach, różowy szlafrok Laury wydawał się łososiowy. Herbata, do której oboje uciekali się co chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, już się skończyła, Laura zatem postanowiła jeszcze raz nastawić czajnik, zanim ten nastrój odurzy ją do reszty. Nim jednak zdążyła wstać, Rye wyciągnął do niej rękę. Spojrzała na nią niepewnie, chwytając garnuszek.

– Nie bój się – rzekł cicho. – Nie zrobiłbym tego Danowi, gdy leży nieprzytomny. Po prostu chciałem potrzymać cię za rękę.

Powoli położyła mu rękę na dłoni. Jego palce objęły ją delikatnie. Szukała w głowie odpowiednich słów, lecz zamiast tego przychodziły jej na myśl same czułostkowe wyznania.

– Rye, dostałam twoją wiadomość o Joshu – powiedziała w końcu, siląc się na rzeczowy ton. – Chciałam ci podziękować, kiedy byłam w warsztacie, ale wpadłam w złość i…

– Lauro, to ja cię przepraszam za to, co wtedy powiedziałem, i za to, że nie zszedłem na dół, gdy przyszłaś odebrać pokrywę. Wiedziałem, że tam jesteś. Słyszałem, jak mówisz ojcu, że chcesz się ze mną widzieć.

– Och, nie, Rye, to ja powinnam cię przeprosić za wszystko, co mówiłam o DeLaine Hussey. Później zdałam sobie sprawę, jakie to nieuczciwe z mojej strony nakładać ci ograniczenia, gdy tymczasem ja sama… – nie dokończyła myśli, a w zamian zapytała: – Skąd wiedziałeś, że Josh zna prawdę?

– Przyszedł do warsztatu, oświadczył, że nie jestem jego ojcem, potem wyrżnął mnie w żołądek i uciekł z płaczem.

Laura odruchowo pogładziła jego dłoń.

– Och, Rye, biedaku…

– Był strasznie wzburzony, martwiłem się potem o niego przez cały dzień i noc. Nie wiedziałem, co dzieje się w tej małej główce, i co ty o tym sądzisz. Potem, kiedy do nas przyszłaś, ja… nawet cię nie zapytałem, skąd się dowiedział i jak to zniósł.

– Dowiedział się od Jimmy'ego – Laura zrelacjonowała wydarzenia tamtego dnia, a gdy skończyła, Rye pogłaskał kciukiem kostki jej palców.

– Opowiedziałaś mu wszystko? Od samego początku?

– Tak. Próbowałam wyjaśnić to tak, by zrozumiał. Mówiłam mu o naszym dzieciństwie i o tym, dlaczego wypłynąłeś w rejs, i jak to było, kiedy myślałam, że nie żyjesz… wszystko, aż do twojego powrotu.

– I jak zareagował?

– Był ciekaw, czy obaj jesteście moimi mężami i czy… – Laura uznała, że mądrzej będzie nie kończyć zdania.

Rye spojrzał na nią przenikliwie i znów wyczuła, że czyta w jej myślach. Zdawała sobie sprawę, że chwyta się nadziei, iż Josh w końcu uzna go za ojca. Zatroskana, zmarszczyła brwi.

– Widzisz, Rye, jego poczucie bezpieczeństwa legio w gruzach. Dostrzegam pewne zmiany i wierzę, że powoli godzi się z faktami, ale naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, co czuje w głębi serca. Chyba wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku.

Rye westchnął, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w kubek, który przesuwał po stole kolistymi ruchami.

Laura uwolniła dłoń i poszła jeszcze raz nastawić czajnik. Gdy znów usiadła naprzeciw Rye'a, celowo ujęła kubek w obie ręce, i patrząc na unoszące się z niego smugi pary, powiedziała cicho:

– A zatem spotykasz się z DeLaine Hussey.

Rye milczał przez chwilę jak gdyby zastanawiał się, ile jej powiedzieć. W końcu rzekł:

– Spotkałem się z nią kilka razy.

Laura spuściła wzrok. Skoncentrowała się na jego dłoni, na której widniały dwie żyły, rozgałęzione pod jędrną, opaloną skórą.

– Było mi przykro, kiedy się dowiedziałam – wyznała.

– Nie robiłem tego, żeby sprawić ci przykrość. Czułem się osamotniony.

– Wiem.

– Często przychodziła do warsztatu…

– Nie musisz się przede mną tłumaczyć, Rye. Jesteś wolnym człowiekiem.

– Nie czuję się wolny. Nigdy nie zdołam uwolnić się od ciebie. Serce Laury uderzyło mocniej i choć przed chwilą powiedziała, że nie żąda wyjaśnień, nie mogła powstrzymać się od zapytania:

– Lubisz jej towarzystwo?

– Z początku nie, ale… do licha, czy musimy na ten temat rozmawiać? – Rye odwrócił wzrok. – Ona nic dla mnie nie znaczy, zupełnie nic. Kiedy ją pocałowałem…

– Pocałowałeś ją? – Laura spojrzała na niego zaskoczona.

– Daj mi skończyć. Kiedy pocałowałem DeLaine, uświadomiłem sobie, że porównuję ją z tobą, i nagle poczułem się… jak to określić? Chyba nielojalny.

– Widzieliście się później?

– Oj, Lauro, dlaczego wypytujesz mnie o takie rzeczy?

– Bo DeLaine Hussey ostrzy sobie na ciebie zęby od lat.

– Przyjmij do wiadomości, że nie wiążę z nią żadnych planów, chociaż omal… – Rye urwał i napił się herbaty.

– Omal co?

– Nic.

– Co, Rye? – nalegała. Rye zacisnął usta i nachmurzył się, klnąc się w duchu za zbytnią otwartość. Na twarzy Laury wyraźnie malowała się dezaprobata.

– Co: „omal”, Rye?

– No, dobrze, powiem ci. Omal mi się nie oświadczyła! – wykrzyknął z irytacją.

W tym momencie Laura poznała smak goryczy, której Rye zmuszony był kosztować za każdym razem, kiedy widział ją z Danem, albo choćby o nich myślał. Zazdrość mieszała się w niej z gniewem, że inna kobieta śmiała rościć sobie prawa do mężczyzny, którego Laura przez całe życie uważała za swego. Poczerwieniała z gniewu.

– Powtarzam, ona nic dla mnie nie znaczy – rzekł Rye.

– I dlatego planujesz wyjechać z Nantucket i zacząć z nią nowe życie gdzieś w dziczy? Dlatego, że nic nie znaczy? – Laura szukała po omacku, bacznie obserwując reakcje Rye'a. Czuła, że kręci jej się w głowie.

Rye tymczasem ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Wypił herbatę do końca, przejechał dłonią po włosach i zerwał się na nogi.

– Jesteś zmęczona, Lauro. Połóż się, a ja posiedzę z Danem. Jeśli coś się będzie działo, obudzę cię. – Okrążył stół i ujął ją za łokieć, pomagając jej wstać.

Cała krew uciekła Laurze do nóg. Powiedz, że się mylę – błagała go w duchu. – Och, Rye, jak możesz w ogóle rozważać coś takiego!

Nie musiała go pytać o motywy. Jane miała rację: wyspa była za mała dla nich trojga i w końcu to Rye zdecydował się usunąć.