W ogrodach mieniły się liście morw, chryzantemy dały ostatni jesienny pokaz. Przymrozek pokrył rumieńcem późne jabłka. Na każdym niemal podwórzu stała tłocznia i zapach jabłek unosił się wszędzie, aż zdawać się mogło, iż cały ocean wypełniony jest słodkim sokiem. Przygotowywano gąsiory jabłecznika, warzono pełne kotły galaretki i musu, a obrane ćwiartki nizano do suszenia i belki stropowe wszystkich domów w Nantucket uginały się pod ich ciężarem.
W domu przy Crooked Record Lane kosze jagód woskownicy czekały na zimne grudniowe dni, idealną porę na robienie świec. Kołyszące się nad głową girlandy jabłek i woreczki suszących się ziół – szałwii, tymianku, majeranku, mięty – wypełniały dom silnym aromatem.
Po południu Laura przybijała młotkiem drewnianą pokrywę na ostatni garnek jabłkowego musu, gdy nagle deszczułka pękła, a jej część wpadła do żółtej owocowej mazi.
Laura cisnęła młotek na stół i zaklęła pod nosem. Wyłowiła ułamany kawał, oblizała go i wrzuciła do pieca. Przejrzała pozostałe pokrywy, lecz nie znalazła żadnej, która by się nadawała.
Zerknęła przez okno na widoczną w oddali zatokę. Zakazana myśl błysnęła jej w głowie. Nic nie stało na przeszkodzie – Josh był u Jane, zbierali dynie. Uklękła i jeszcze raz wypróbowała po kolei każdą pokrywkę. Nic z tego, żadna nie pasowała.
Znów spojrzała za okno. Szare, podbite ołowiem chmury galopowały po niebie jak dzikie mustangi, wiatr unosił opadłe liście morwy i niecierpliwie miotał nimi w szyby. Laura zamknęła oczy i zgarbiła się z rezygnacją. Nie mogę iść do niego – pomyślała. – Garnek da się przykryć talerzem.
W chwilę później jednak już mierzyła sznurkiem jego średnicę. Fartuch frunął na krzesło, Laura zaś pospieszyła ścieżką w dół do bednarni.
Drzwi były zamknięte. Zawahała się lekko i spojrzała w stronę nabrzeża, gdzie nad drzwiami oberży wisiała duża, pomalowana na niebiesko kotwica. Słyszała, że tam właśnie Dan spędza wieczory. Zadrżała, otuliła się mocniej peleryną i pchnęła drzwi. Wewnątrz panował półmrok, na kominku buzował ogień, a w powietrzu unosił się aromat cedrowego drewna, budząc słodkie wspomnienia.
Josiah siedział na zydlu, otoczony chmurą fajkowego dymu. Gdy weszła, podniósł głowę i niespiesznie odłożył skrawak, opierając go o zydel. Potem dźwignął się na nogi i wyjął fajkę z ust.
– Witaj, córko – rozległ się jego niski znajomy głos.
Zawsze ją tak nazywał. Wzruszyła się jeszcze głębiej, gdy stary wyciągnął ramiona na powitanie.
Przytuliła się do oprószonej opiłkami drewna flanelowej koszuli. Dwudniowa szczecina drapała ją w skroń.
– Jak się masz, Josiahu! Odsunął ją na długość ramion i uśmiechnął się pobłażliwie.
– Myślałem, że już nie pokażesz się w tej starej norze, trzpiotko. Laura obejrzała się wokół.
– Kopę lat, Josiahu. Ale wygląda tu i pachnie tak samo, jak zawsze. – Jej wzrok padł na drugi pusty zydel. Poczuła ukłucie rozczarowania.
– Widzę, że rozglądasz się za moim synem.
– Ach, nie, nie… – zapewniła go nieco zbyt pospiesznie. – Ja tylko… przyszłam zamówić pokrywę na garnek.
Josiah zmrużył oczy, poprawił fajkę w zębach i podjął, jak gdyby nie słyszał:
– Wyszedł na chwilę doglądnąć załadunku beczek na pokład „Marthy Hammond”.
Laura przysiadła na wolnym zydlu, udając, że rozgląda się dokoła. Po chwili dała spokój pozorom i spytała cicho:
– Jak on się miewa? Zza jej pleców doleciał cichy świst wydmuchiwanego dymu.
– Tak sobie – mruknął Josiah. – Lepiej od Dana, z tego, co słyszałem.
Laura przybladła.
– Pewnie cała wyspa już wie, że rozpił się po… po śmierci ojca.
– Ano – Josiah podniósł siekierkę i zrogowaciałym palcem uważnie sprawdził ostrze. – Ludzie gadają – rzekł, odstawił narzędzie i pochylił się nad robotą. – Gadają też o DeLaine Hussey. Nie dziwota, skoro zagląda tu co drugi dzień pod byle pretekstem.
Laura zaniemówiła. Spojrzała na pochylające się rytmicznie barki Josiaha.
– DeLaine Hussey?
– Ta sama.
– A czego ta tu chce? Słysząc jej zjadliwy ton, Josiah uśmiechnął się pod nosem.
– A czego może chcieć baba, która korzysta z każdej wymówki, żeby bez przerwy kręcić się koło chłopa? – znacząco zawiesił głos, ciągnąc do siebie ostrze, spod którego jedna za drugą wychodziły szerokie, białe strużyny. Zbadał palcami krzywiznę klepki i wyjął ją z zacisku. – Przyszła kupić cebrzyk dla matki, później przyniosła koszyk śliwek, a potem znów ciastka z dżemem pomarańczowym.
– Pomarańczowym!
Josiah znów się uśmiechnął, choć Laura nie mogła tego widzieć, bo odwrócił się do niej plecami.
– Ano – przyświadczył. – Były całkiem smaczne.
– Przyniosła Rye'owi ciastka pomarańczowe?
– Toż mówię.
– I co on na to?
– O ile pamiętam, bardzo mu smakowały. Mówił, że palce lizać. Potem zdaje się były jabłka z cynamonem, a jeszcze później… zaraz, zaraz… Aha! Potem przyszła zaprosić go na pieczenie małży.
– Jakie pieczenie małży?
– To, które co roku urządza Starbuck. Na zakończenie sezonu. Cała wyspa tam będzie. Dan nic ci nie mówił?
– Pewnie… widać zapomniał.
– Ten twój Dan ma ostatnio kłopoty z pamięcią. Ponoć dość często zdarza mu się zapomnieć, że w domu czeka na niego kolacja.
Od drzwi dobiegł grzmiący głos:
– Rozpuściłeś jęzor jak stara baba, ojcze!
W progu stał sztywno Rye, odziany w czarne wysokie buty, obcisłe szare bryczesy i gruby sweter z golfem, który podkreślał szerokość ramion. Serce Laury podskoczyło na jego widok.
Josiah, zupełnie nie speszony, kiwnął głową:
– Może i masz rację.
– Dość już tych plotek! – mruknął szorstko Rye. Laura zastanawiała się, ile zdążył usłyszeć.
– Coś tak długo mitrężył? – spytał niewinnie stary. – Klientka czeka.
Laura nagle uświadomiła sobie, że siedzi na tym samym zydlu, który odegrał taką ważną rolę w ich pierwszych uniesieniach, i że Rye na nią patrzy. Zerwała się, pospiesznie wyjęła z kieszeni sznurek i podeszła do Josiaha.
– Mówiłam, że Rye nie jest mi niezbędny. Wy też możecie to zrobić, Josiahu. Potrzebna mi tylko pokrywa do garnka. O, taka duża.
Josiah zmrużył oczy, zerknął na sznurek, dwukrotnie pyknął fajkę i odwrócił się obojętnie.
– Ja się tym nie zajmuję – rzekł. – On robi takie rzeczy. Laura bezradnie patrzyła na własne ręce, myśląc o DeLaine Hussey i pieczeniu małży. Palił ją wstyd, że w ogóle tu przyszła.
– Na kiedy ci to potrzebne? – usłyszała naraz, a w polu jej widzenia pojawiła się wyciągnięta dłoń Rye'a.
Pospiesznie wręczyła mu sznurek, starając się go nie dotykać.
– Kiedy dasz radę…
– Może być na sobotę?
– O… oczywiście, ale nie ma pośpiechu. Rye rzucił sznurek na stół. Przez chwilę stał z dłońmi wspartymi w blat, wyglądając przez okno.
– Przyjdziesz ją odebrać?
– Tak, tak, naturalnie.
– Będzie gotowa – rzekł zimno, nie odwracając się. Laura poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Z wysiłkiem uśmiechnęła się do Josiaha.
– Cóż… Miło było cię znów zobaczyć, ojcze. I ciebie też, Rye. Szerokie ramiona ani drgnęły. Laura bała się, że zaraz się rozpłacze, obróciła się więc na pięcie i pobiegła do wyjścia.
– Lauro! Szarpnęła drzwi. Zza jej pleców doleciało stłumione przekleństwo, potem głos:
– Zaczekaj! Wybiegła na ulicę. Rye długimi susami wypadł za nią.
– Prr, kobieto! – krzyknął, chwytając ją za łokieć. Obróciła się do niego i wyrwała rękę.
– Nie mów do mnie jak… jak do… jak do jakiejś nędznej szkapy!
– Po coś przyszła? Mało ci mojej męki?
– Potrzebna mi pokrywa. Gdzie mam ją dostać, jak nie u bednarza?
– W sklepie za rogiem. Mogłaś pójść tam.
– Następnym razem na pewno tak zrobię!
– Mówiłem, żebyś trzymała się ode mnie z daleka!
– Pokornie błagam o wybaczenie, panie Dalton. Chwilowy zanik pamięci, to rodzinne. Zapewniam pana, że więcej się nie spotkamy, chyba że w żaden sposób nie zdołam tego uniknąć. Oczywiście w takim wypadku przyniosę ze sobą pomarańczowe ciastka, żeby wynagrodzić panu fatygę.
Rye cofnął się o krok, mierząc ją wzrokiem spod półprzymkniętych powiek. Zatknął kciuki za pas.
– Staruszek powinien był zamknąć dziób na kłódkę.
– Przeciwnie. Ta rozmowa była bardzo… pouczająca. Rye poczerwieniał ze złości.
– Ty mieszkasz z Danem pod jednym dachem i wszystko jest w porządku! Ale gdy chodzi o mnie i DeLaine Hussey, to już co innego, tak?
– Możesz sobie robić z tą panią, co zechcesz!
– Dzięki za pozwolenie! Nie omieszkam!
Oczekiwała, że Rye wyprze się spotkań z DeLaine. Nie zrobił tego, co zabolało ją bardziej, niż mogła się spodziewać. Spojrzała na niego wyniośle i uniosła jedną brew.
– Nauczyłeś ją już, jak użytecznym sprzętem jest bednarski zydel? Zrób to, będzie zachwycona.
Przez moment Rye miał taką minę, jak gdyby chciał ją uderzyć. Zacisnął palce na jej ramieniu, lecz nagle puścił ją i gniewnym krokiem wszedł do warsztatu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Natychmiast pożałowała wypowiedzianych słów. Niestety, nie dało się ich cofnąć.
Kiedy w nocy płakała w poduszkę, wciąż brzmiały jej w głowie. Dlaczego to powiedziałam, och, dlaczego? On ma rację – nie mam prawa go winić, skoro sama wciąż żyję z Danem.
Istniała jednakowoż realna możliwość, że DeLaine zdoła w końcu uwieść Rye'a, i na myśl o tym Laurę ogarnął lęk. Rye był samotny i rozgoryczony, przez to bardziej podatny na damskie awanse. Laura bardzo dokładnie pamiętała powłóczyste spojrzenia i opowieść o loży masońskiej. Ta dziewucha stanowczo wzięła kurs na Rye'a. Jak długo mężczyzna będzie się opierał dowodom sympatii… a może czegoś więcej?
ROZDZIAŁ 16
Nazajutrz Laura poszła po Josha do Jane z miną pochmurną jak niebo nad Nantucket. Wzgórz nie pokrywał już pstry dywan jesieni. Złociste paprocie i wysokie borówki zwarzył mróz. Gałązki żurawin sterczały ku niebu niczym upiorne, odarte z ciała palce. Winorośl, okrywająca przedtem płoty ścianą zieleni, zwisała w smętnych strzępach, pomiędzy którymi bażant szukał ostatnich zeschłych gron. Białe piaszczyste koleiny melancholijnie ciągnęły się przez wzgórza; nisko nawisłe chmury miały barwę ołowiu, a miejscami były tak ciężkie, że zdawały się lizać targane wiatrem pustkowie. Zimny powiew, który teraz lamentował nad konającą jesienią, miał niebawem ustąpić miejsca ostrym północnym wichrom, które uwiężą wyspę w okowach lodu i śniegu.
"Dwie Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dwie Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dwie Miłości" друзьям в соцсетях.