– Mniam… słodkie – wymruczała.

– Sama słodycz – powtórzył ochryple. Jego wzrok wypalał w niej dziurę.

– Twoja kolej – powiedziała cicho.

– Tak… Jego ciemna dłoń przesunęła się nad nią, trzymając pomarańczę.

Mocny przegub, błękitne żyły biegnące wierzchem dłoni stwardniałej od ciężkiej pracy, świadczyły o sile. Palce Rye'a z wolna zaczęły ściskać owoc. Pierwsze chłodne krople pociekły na pierś Laury. Strużka soku pełzła w dół do pępka, potem do pachwiny.

Jasna głowa Rye'a nachyliła się nad nią, język powędrował słodką, wilgotną ścieżką. W sercu Laury rozszalała się burza.

Rye przeżył na morzu pięć lat w towarzystwie osamotnionych mężczyzn. W czasie rejsu tęsknoty i wspomnienia układały się w słowa. Wiele się nauczył z tych opowieści.

Spijając z niej słodki sok, dał jej rozkosz, o jakiej dotąd nawet nie marzyła. Potem obrał następną pomarańczę i wręczył ją Laurze. Jej oczy rozszerzyły się, ale wzięła owoc, i teraz z kolei Rye legł na wznak, by i ona mogła się czegoś nauczyć.

ROZDZIAŁ 12

Popołudnie upływało i musieli zważać, którą godzinę wybija kościelny dzwon. Leżeli na plecach, z nogami przerzuconymi przez podciągnięte kolana tak, że podeszwy ich stóp stykały się. Rye trzymał Laurę za rękę, pocierając machinalnie kciukiem wnętrze dłoni.

– Wiesz, co zrobiłam wieczorem w przeddzień twojego wyjazdu? – zagadnęła go, uśmiechając się na wspomnienie.

– Co takiego?

– Schowałam czarnego kota w balii. Rye ryknął śmiechem i oparł głowę na zagiętym przedramieniu.

– Nie mów mi, że wierzysz w te bajki!

– Już nie. Ale wtedy próbowałabym wszystkiego, byłeś nie odjeżdżał. Ten kot miał sprowadzić silny przeciwny wiatr, by rankiem okręt nie mógł wypłynąć z portu. Cóż, widać mu się nie udało.

Obrócił się, żeby się jej przyjrzeć.

– Czy tęskniłaś za mną tak, jak ja za tobą?

– To było… potworne, straszne… – cień przebiegł po twarzy Laury.

Rye uniósł się nieco i położył jej dłoń na brzuchu.

– Brzuszek ci się zaokrąglił… i biodra też masz szersze.

– Urodziłam ci dziecko, kiedy cię nie było.

– Dlaczego nigdy nie zaszłaś w ciążę z Danem? Czarodziejski nastrój prysł. Laura usiadła, garbiąc plecy i podciągając kolana pod brodę.

– Powiedziałam, że nie chcę o nim rozmawiać.

– Nie powiedziałaś mu wczoraj, prawda?

– Nie mogłam – Laura oparła czoło na kolanach. – Próbowałam, ale po prostu nie mogłam.

– Zatem kochasz go bardziej ode mnie?

– Nie! – Odwróciła się z ogniem w oczach. – Ale po tobie Dan jest… och, Rye, nie każ mi mówić tych wszystkich smutnych rzeczy, które tylko wzmogą nasze poczucie winy.

– To, że go oszukujemy, nie podoba mi się tak samo, jak tobie. Nie pozwolę jednak, żebyś obłapiała się z nim w nocy, a ze mną we dnie. Dan musi wiedzieć, że między wami wszystko skończone.

– Wiem, Rye, obiecałam, ale… ale muszę wziąć pod uwagę także uczucia Josha.

Rye usiadł gwałtownie i w roztargnieniu szarpnął kępę trawy.

– A twoje uczucia do mnie się nie liczą? Chcesz, bym spotykał się z tobą po kryjomu i kochał raz w miesiącu, gdy tymczasem Dan będzie korzystał ze zobowiązań, jakie masz w stosunku do niego? – Rye gniewnie odrzucił zerwane źdźbło.

– Nie – odparła słabo.

– Wobec tego co zamierzasz? Zgnębiona Laura nie znalazła odpowiedzi. Sięgnęła po ubranie.

Rye wbił wzrok w ziemię. Był wściekły na siebie. Powinien był sam powiedzieć Danowi prawdę i raz na zawsze z tym skończyć.

– Lauro, zrozum, że będzie coraz gorzej. Ty wracasz do niego, mnie odsyłasz do ojca i wszyscy są nieszczęśliwi.

– Wiem. Kiedy wciągnęła pantalony, dzwon znów się odezwał. Rye włożył spodnie, przyglądając się, jak Laura zawiązuje tasiemkę koszuli. Stojąc tuż za nią, nie mógł powstrzymać się od pytania:

– Czy Dan często się z tobą kocha?

– Nie – odparła, nie odwracając głowy.

– A odkąd wróciłem?

– Tylko kilka razy. Rye wciągnął drżący oddech i przejechał dłonią po włosach.

– Nie powinienem pytać. Przepraszam – rzekł niezdarnie.

– Rye, z nim nigdy nie było tak jak z tobą… – głos jej zadrżał. – Pewnie dlatego, że… że kocham go z wdzięczności, nie z namiętności, a to wielka różnica.

– I z wdzięczności zostaniesz przy nim, to chciałaś powiedzieć?

– Ja… ja… – Laura miała łzy w oczach. Doprowadzony do ostateczności, Rye przestał dobierać słowa:

– Nie będę czekał na ciebie w nieskończoność. Musisz się zdecydować. I zrób to prędko, zanim wyjadę z tej wyspy na zawsze.

Laura podejrzewała, że w końcu do tego dojdzie. Jak jednak miała oznajmić to mężowi? A synowi?

– Obiecaj! – Rye spojrzał na nią twardo. W całej jego postaci znaczyło się napięcie. – Obiecaj mi, że powiesz mu wszystko jeszcze dziś wieczorem. Możemy od razu wyjechać na kontynent i rozpocząć postępowanie rozwodowe. – Widząc jej wahanie, podjął ostrzej: – Kobieto, jawisz mi się w snach co noc. Idę całymi milami przez plażę, żeby dojść do ciebie. Widzę cię w każdej chwili dnia. Dla mnie wciąż jesteś żoną. Prosiłaś o czas na zerwanie z Danem, zgodziłem się. Jak długo mam znosić to, że z nim sypiasz?

Laura rzuciła mu się na szyję.

– Powiem mu dziś. Przysięgam na moją miłość do ciebie. Zawsze, odkąd dorosłam na tyle, by zdać sobie sprawę z różnicy płci, istniałeś dla mnie tylko ty. W moim sercu przysięga małżeńska, jaką ci złożyłam, nigdy nie została złamana. Kocham cię. – Odchyliła się, ujęła jego twarz w dłonie i powtórzyła, patrząc mu w oczy: – Obiecuję, że dziś wieczorem powiem mu o wszystkim, a jutro spotkam się z tobą na promie i zrobimy tak, jak powiedziałeś. Pojedziemy na ląd i złożę wniosek o rozwód.

Złapał ją za rękę i gorąco pocałował we wnętrze dłoni, zamykając oczy.

– Kocham cię, Lauro. Boże, jak ja cię kocham.

– A ja ciebie, Rye.

– Do zobaczenia jutro. Leciutko pocałowała go w usta.

– Na promie…

Z tą obietnicą brzmiącą w uszach Laura godzinę później szła z Joshem wysypaną muszlami ścieżką. Kiedy w polu widzenia ukazał się dom, natychmiast wyczuła, że coś jest nie w porządku. Na schodkach siedział przyjaciel Josha, Jimmy Ryerson. Zamiast jednak jak zwykle podbiec do nich, pozostał w miejscu.

– Cześć, Jimmy – Josh puścił się galopem w jego stronę.

– Cześć – odparł Jimm i dodał od razu: – Nie możemy się teraz bawić. Muszę powiedzieć coś twojej mamie, a potem masz przyjść do nas.

– O co chodzi? – włączyła się zaniepokojona Laura.

– Nie mogli pani znaleźć, więc kazali mi tu czekać i powiedzieć, że ma pani zaraz iść na nabrzeże.

Laura rzuciła wzrokiem w stronę zatoki.

– Kto ci kazał? Jimmy wzruszył ramionami.

– Wszyscy. Są tam, na brzegu. Twój tato też, Josh. Podobno łódź twojego dziadka wywróciła się i nie mogą go znaleźć.

Serce podeszło Laurze do gardła.

– Jak to: nie mogą znaleźć? Jimmy bezradnie potrząsnął głową.

– Och, nie! – jęknęła Laura, zakrywając ręką usta. Znów spojrzała ku zatoce. W głowie kłębiły jej się pospieszne myśli: To musi być pomyłka… niemożliwe, żeby Zachary Morgan miał wypadek, znał przecież te wody jak własną kieszeń… wszyscy mnie szukali… przy okazji wyjdzie na jaw, że Rye'a też nie było… gdzie jest Dan? – Od jak dawna tu siedzisz? – zapytała.

– Strasznie długo – skrzywił się Jimmy. – Zabronili mi się stąd ruszać…

Laura zdecydowanym gestem zawróciła obu chłopców w stronę ścieżki.

– Pójdziecie obaj do domu Jimmy'ego i tam na nas zaczekacie. Josh, pamiętaj: nigdzie nie chodź, dopóki nie przyjdę po ciebie ja albo tato. Biegnę do przystani, żeby go poszukać.

Oczy Josha rozszerzyły się.

– Czy dziadkowi coś się stało?

– Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że nie. Wyczuwając dramat, Josh nagle się zbuntował.

– Nie chcę iść do Jimmy'ego. Chcę iść z tobą szukać taty i dziadzia.

Choć każda mijająca sekunda zdawała się godziną, Laura przyklękła na jedno kolano i uspokajająco potarmosiła włosy synka.

– Wiem, że wolałbyś iść ze mną, kochanie, ale lepiej będzie, jeśli zostaniesz z Jimmym. Wrócę najszybciej, jak tylko będę mogła.

– Uścisnęła go, siląc się na spokój, choć każdy mięsień jej ciała spiął się już do biegu.

Jimmy przyszedł jej w sukurs.

– Chodź, Josh. Mama upiekła tartą babkę. Dostaniemy po kawałku.

Wizja słodkiego ciasta przemogła sceptycyzm Josha i chłopiec z ociąganiem ruszył naprzód. Laura przez moment patrzyła za nim niewidzącym wzrokiem, czując w sobie coraz większy opór przed zejściem do miasta. Przycisnęła dłoń do ust i zamknęła oczy, myśląc:

– To niemożliwe! To po prostu pomyłka głupiego malca!

Po chwili wszakże podkasała spódnicę i ruszyła w dół niczym fregata w pełnym wietrze – ścieżką wysypaną muszlami, potem piaszczystym traktem, w końcu uliczką. Bruk zahuczał echem jej kroków, gdy przebiegła pusty rynek i gnała dalej ku niebieskiej zatoce, gdzie przed wieczorem wyrósł las masztów. Im bardziej zbliżała się do przystani, tym bardziej narastał w niej strach, widziała bowiem, że na nabrzeżu zebrał się tłum. Wszystkie twarze zwrócone były ku morzu, gdzie kołysało się parę łodzi, ciągnąc za sobą sieci. Zdała sobie też sprawę, że wiatr zmienił się na północny, a wraz z nim kierunek fal. Mielizna, zawsze zdradliwa, najbardziej niebezpieczna była przy północnym wietrze. Mimo to wydawało jej się niemożliwe, by stało się nieszczęście, z tej odległości bowiem grzywacze wydawały się zbyt małe, by komukolwiek zagrozić.

Laura przepchnęła się łokciami przez tłum, ściągając ku sobie ludzkie spojrzenia i przyciszone głosy:

– O, już jest.

– Znaleźli ją.

– Jest Laura. Poważne twarze obracały się ku niej, gdy biegła przez nabrzeże.

Obrzucała je błagalnym spojrzeniem, szukając choć jednej, która niosłaby otuchę. Dyszała ciężko, w oczach miała strach.

– Gdzie… gdzie jest Dan? – wyjąkała. – Co się stało?