– Kochana… – szepnął chrapliwie, na nowo ucząc się jej ciała – czy ja o tobie śnię?

– Jestem tutaj. Jestem tu, przy tobie.

Kiedy dzielili ze sobą tę pierwszą pieszczotę, daleki dźwięk dzwonu popłynął nad łąką – najpierw melodyjna przygrywka, potem godzina: raz… dwa! Wychowali się przy jego wtórze, to on często ostrzegał ich, że spędzany razem czas upływa.

– Druga. Ile mamy czasu?

– Dwie godziny.

Laura odchyliła głowę jeszcze bardziej, szukając jego ust. Utonęli w pocałunku. Rye gwałtownie, nieomal brutalnie obrócił ją do siebie. Zarzuciła mu ramię na szyję, drugim objęła w pasie, on zaś trzymał ją tak mocno, że fiszbiny wbiły jej się w skórę. Z uderzeniem godziny zniknęła cała udawana nonszalancja, echo dzwonu wibrowało w ruchu ich ciał, ocierających się o siebie rytmicznie.

Rye pociągnął ją za sobą na ziemię i upadł głową na jej kolana, tonąc w powodzi białych riuszek. Wyciągnął rękę, przegiął Laurę ku sobie, a ona składała pocałunki na jego zamkniętych powiekach, skroniach, zagłębieniu pod nosem, w kąciku ust, na szyi…

– Och, Rye, wszędzie poznałabym twój zapach. Nawet gdybym oślepła, nie pomyliłabym cię z żadnym innym mężczyzną. Mmmm – mruknęła z nosem zakopanym w miękkie włosy za jego uchem. Rye zachichotał, nie otwierając oczu.

– Czym pachnę? – zainteresował się.

– Cedrem, dymem i solą.

Znów się zaśmiał, potem nakrył ustami jej usta.

Przesunęła dłońmi po jego twardych mięśniach, on tymczasem nacisnął dłonią bok jej piersi, kciukiem sięgając środka, aż sutek nabrzmiał boleśnie, domagając się uwolnienia z ciasnego stanika.

Włożyła dłoń między jego koszulę a pokrytą miękkim włosem pierś. Łańcuszek, o który zawadziła palcem, był rozgrzany od ciała. Rye z chrapliwym jękiem wtulił twarz w jej dekolt, rozchylając łapczywie usta. Poczuła powiew gorącego oddechu i szarpnięcie, gdy zębami złapał materiał sukni.

– Nosisz bryklę? – spytał, uwalniając twarz z białego muślinu.

– Noszę – Laura powiodła palcem wzdłuż linii bokobrodu, od pulsującej na skroni Rye'a żyłki do zakrzywienia pod kością policzkową. – Codziennie od dnia, w którym mi ją dałeś.

– Niech sprawdzę. – Przez chwilę jeszcze jednak nie ruszał się z jej kolan, przypatrując się delikatnym różowym policzkom i brązowym oczom, których powieki przymrużyły się w oczekiwaniu. Potem podniósł się, oparł dłoń tuż obok jej biodra i spojrzał jej prosto w oczy. – Obróć się – polecił łagodnie.

Ukląkł za nią, z szelestem odgarniając spódnicę. Włosy, spięte w kaskadę drobnych loczków, spadały jej na kark. Odsunął je, muskając szyję końcami palców, co samo w sobie było bardzo zmysłowe. Wyobraziła sobie jego dłonie, mocne i zręczne, zdolne świetnie sobie radzić zarówno z twardym dębowym drewnem, jak i z kobiecym ciałem. Te dwa kontrastujące ze sobą obrazy podnieciły ją jeszcze bardziej. Rye tymczasem rozpiął suknię aż do pasa. Laura oswobodziła ręce z rękawów i sięgnęła do guzika halki. Rye położył jej rękę na plecach i zaczął delikatnie głaskać zaznaczający się wzdłuż kręgosłupa rowek. Suknia i halka leżały teraz na trawie jak płatki lilii, której środek stanowiła Laura.

Niczym pszczoła spijająca nektar, Rye schylił głowę, pocałował ją w ramię, a potem wyprostował się, by rozluźnić sznurówki gorsetu. Rozchylały się cal po calu, ukazując zgniecioną koszulę. Gestem polecił jej, by wstała. Podniosła się na drżących nogach, opierając się o niego, by nie upaść, gdy będzie wychodzić ze sztywnego, płócienno – fiszbinowego futerału. Nadal stała tyłem do Rye'a, odziana tylko w pantalony i koszulę. Silne opalone dłonie zacisnęły się na jej biodrach i powoli obróciły ją z powrotem. Rye sięgnął do wstążki, ściągającej dekolt koszuli na piersiach, ale nagle zawahał się.

– Sama się rozbierz. Chcę na ciebie patrzeć. Na morzu prześladował mnie ten obraz.

Skierował jej dłonie wnętrzem do góry, ucałował każdą z nich i położył je na wstążkach. Potem przysiadł na piętach, wspominając ich pierwsze wspólne noce.

Laura powoli rozluźniła wstążki. Ogarnęła ją dziwna mieszanka podniecenia i zakłopotania; czuła się zarazem grzeszna i wniebowzięta. Rye nie spuszczał z niej wzroku. Złapała dolny brzeg sięgającej pasa koszulki, ściągnęła ją przez głowę i opuściła ręce, wypuszczając z palców wiotki łaszek.

Oczy Rye'a przebiegły po jej nagich piersiach, wystawionych teraz na słońce. Stała całkiem bez ruchu, gdy podniósł się na kolana, delikatnie ujął jej biodra i przyciągnął ją do siebie, by ucałować odgnieciony wzdłuż mostka ślad brykli. Potem całował każdą czerwoną zmarszczkę; wiódł po nich końcem języka poczynając od ciepłego zagłębienia pod piersią, w dół, aż do pasa. W końcu objął wargami ciemny, słodki sutek.

Laura zamknęła oczy, poddając się ekstazie. Jedną rękę zaciskała na ramieniu Rye'a, drugą błądziła po jego włosach, a gdy zaczął ssać jej pierś, uchwyciła się go kurczowo. Spazmy pożądania przebiegały jej ciało jak pchnięcia nożem.

– Myślałem, że znam cię na pamięć, ale w marzeniach nigdy nie byłaś tak doskonała, skarbie. Co za delikatna skóra… – wymruczał Rye, okrążając czubkiem języka skurczony z podniecenia sutek.

Laura sięgnęła przez jego ramię, żeby wyszarpnąć mu koszulę ze spodni. Nie wystarczał jej już ubrany. Rye posłusznie pochylił się, uniósł ręce.

Wtuliła twarz w miękką tkaninę, wdychając jej zapach. Niecierpliwa dłoń jednak wyrwała jej koszulę i odrzuciła na bok.

– Usiądź – odezwał się Rye chrapliwym głosem. Laura usłuchała go natychmiast. Opadła na trawę, odchylając się do tyłu. Patrzyła zafascynowana, jak Rye unosi jej stopę i zdejmuje trzewik. Rzucił go za siebie, zsunął pończochę i sięgnął po drugą nogę.

Tym razem nie spuszczał oczu z jej twarzy. Laura zaś śledziła każdy etap tego podniecającego procesu, każde drgnienie mięśni rozbierających ją rąk. Drugi but i pończocha wylądowały w trawie. Rye ujął w obie dłonie jej stopę i potarł kciukiem wrażliwe wnętrze. Jego wzrok nadal przesuwał się po rozczochranych włosach Laury, nagich piersiach i wymiętych pantalonach.

– Jesteś piękna – rzekł.

– Mam rozstępy na brzuchu.

– Nawet one są piękne. Uwielbiam je. Siedząc nadal na piętach z szeroko rozstawionymi kolanami, uniósł jej stopę i pocałował wygięcie, potem wgłębienie za kostką, patrząc przy tym, jak wargi Laury rozchylają się i wysuwa się spomiędzy nich czubek języka. Oparł jej podeszwę o swoją pierś, poruszając nią w małym kręgach. Zafascynowana chłonęła każdy jego ruch. Ząb narwala obijał się o jej palce u nóg.

Uśpione od pięciu lat zmysły Laury obudziły się gwałtownie, gdy Rye stopniowo opuszczał jej stopę z piersi na brzuch, do pasa i niżej, opierając ją w końcu na swej gorącej, nabrzmiałej męskości. Przymknął oczy i jęknął. Nacisnęła mocniej. Zakołysał się i spojrzał na nią wzrokiem, w którym gorzała niepohamowana namiętność.

– Pragnę cię dziś bardziej niż wtedy, gdy miałem szesnaście lat – szepnął, ujmując ją za kostkę. Żar jego ciała buchał nawet przez spodnie.

Głowa Laury odchyliła się w tył, powieki opadły.

– Już myślałam, że nigdy nie poczuję na sobie twych rąk – powiedziała ochryple. – Pragnęłam ich od… od dnia, w którym wyruszyłeś w rejs. To, co się dziś ze mną dzieje, nie zdarzyło się nigdy… przez cały ten czas.

– Opowiedz mi, co się dzieje – zaśmiał się gardłowo, pochylając się nad nią i całując jej odkrytą szyję. Jego dłoń odnalazła gorący, wilgotny trójkąt, gotowy na jego przyjęcie.

Jedyną odpowiedzią był zdławiony jęk, bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Biodra Laury zapraszająco wygięły się w górę. Dotknął jej kobiecości przez pantalony, jak wtedy, w szczenięcych latach, ona zaś otarła się o jego dłoń.

– Pokaż mi się cała – rzekł błagalnie z ustami wtulonymi w jej szyję.

Laura uniosła ociężałą głowę.

– Za chwilę. – Popchnęła go lekko. Rye upadł w trawę, opierając się na łokciach. Teraz role się odwróciły. – Twoje buty – rzuciła rozkazująco.

Bezceremonialnie podniosła jego lewą nogę, natężając się, żeby ściągnąć but. Rye nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc grymas wysiłku na twarzy Laury.

– Czemu… nosisz… takie ciasne buty? – wysapała. – Dawniej były… luźniejsze.

– Są nowe – odrzekł, przyglądając się z uciechą, jak odwraca się i okrakiem siada mu na nodze, migając mu przed nosem różowymi piętami.

– Szkoda, że się nie widzisz, urwisie! – parsknął.

– Nie chce… zejść… – W tej samej chwili but nareszcie się zsunął i Laura omal nie zaryła nosem w ziemię. Roześmiała się, cisnęła but przez ramię i wsunęła dłoń do nogawki, chwytając brzeg wełnianej skarpety.

– Ja ją zrobiłam? – zapytała, przyglądając się jej bacznie.

– Nie, inna dama – w oczach Rye'a zamigotały złośliwe iskierki.

– Ach, tak? – zmarszczyła brwi.

– Moja matka. Znalazłem je w domu.

Laura natychmiast rozpogodziła się. Skarpetka pofrunęła przez łąkę, a w chwilę za nią drugi but i następna skarpeta.

Rye zerwał się nagle i poturlał Laurę po trawie, aż brakło jej tchu. Potem padł na nią i zajrzał w ciemne, błyszczące oczy, chętne usta, przesłonięte częściowo pasmem splątanych włosów, które spadło jej na twarz. Jego wargi nie zważając na nic wpiły się w jej usta, rozwierając je całkiem i wypełniając językiem. Lewa dłoń ściskała plecy Laury, prawa zaś niemal brutalnie ugniatała pierś. Kolano Rye'a szorstko wdarło się pomiędzy jej nogi. Wijąc się szaleńczo, przewrócili się na bok, złączeni pocałunkiem, w którego nieokiełznanej pasji brakło miejsca dla subtelności.

– Rye, Rye, nareszcie… Czy to naprawdę ty?

– Tak, to ja, i mam do odrobienia pięć lat. – Jego oddech huczał jak sztormowy wiatr, pierś unosiła się gwałtownie, a w błękitnych oczach szalał pożar. Nagle wypuścił ją, ukląkł nad nią i obcesowo zaczął rozpinać spodnie. Potem zerwał się i jednym płynnym ruchem pociągnął ją za sobą do pozycji stojącej.

Męskie spodnie i damskie pantalony jednocześnie opadły na ziemię. Laura i Rye mierzyli się wzrokiem niczym dzieci natury, z których jedno miało na sobie tylko ząb narwala, drugie zaś sieć czerwonawych, znikających już zmarszczek. Przez krótką chwilę napawali się widokiem swoich nagich ciał, stojąc w wysokiej trawie, oplatanej winoroślą.