Laura nigdy w życiu nie widziała Dana tak wzburzonego, jak po tamtej konfrontacji z Ryem. Odczekał, aż Josh położy się spać, po czym rzekł bez wstępów:

– Całe miasto trąbi, że regularnie spotykasz się z Ryem na targu. Widziałem się z nim dzisiaj. Nie zaprzeczył.

– Widziałeś się z nim? Gdzie?

– W warsztacie. Musiałem schować dumę do kieszeni i zażądać, by przestał robić ze mnie głupca, zalecając się do mojej żony na oczach całego miasta!

Laura oblała się rumieńcem.

– Przesadzasz, Dan – bąknęła ze wstydem, czując jak ukryty fiszbin nieomal pali jej ciało.

– Doprawdy? – warknął.

– Oczywiście, że tak. Josh i ja zamieniliśmy z nim ledwie parę słów, zapewniam cię. – Laura podniosła wzrok i dodała prosząco: – Josh jest jego synem, Dan. Nie mogę mu zabraniać…

– Przestań kłamać! – krzyknął Dan. – I nie traktuj dziecka jak zasłony dymnej. Nie pozwolę na to, słyszysz? Josh nie będzie pionkiem w tej skandalicznej grze!

– Ależ kto mówi o skandalu? Nie zrobiliśmy nic złego… Pragnął jej uwierzyć, lecz wspomnienia z przeszłości nie pozwalały mu wyzbyć się podejrzeń.

– To jeden wielki skandal od czasu… – Dan zmrużył oczy, jego głos przybrał naraz jedwabistą barwę. – Ile mieliście wtedy lat, Lauro? Szesnaście? Piętnaście? Czy jeszcze mniej?

Cała krew uciekła jej z twarzy. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa obrony, choć czuła, że milczenie pogrąża ją jeszcze bardziej. Czy to możliwe, by Dan od początku wiedział o wszystkim? Przecież nic nie mówił…

– Przestań – wyjąkała słabo.

– Tak? – powtórzył zimno. – Mam ci nie przypominać, jak chętnie pozbywałaś się wtedy swego… cienia. Sądziłaś, że nie zauważałem plam z rozgniecionych jagód, jakie miałaś na plecach, kiedy biegłaś do domu, warg spuchniętych od jego pocałunków i policzków otartych do czerwoności, bo jeszcze nie nauczył się porządnie golić!

Laura odwróciła się, spuszczając głowę.

– Naprawdę przykro mi, że się domyśliłeś. Nie chcieliśmy sprawiać ci przykrości… Zresztą, to nie ma nic do rzeczy.

– Czyżby? – Dan złapał ją za ramię, zmuszając, by spojrzała mu w twarz. – Więc dlaczego odwracasz się i rumienisz? Co zdarzyło się w sadzie tego wieczoru, gdy Joseph Starbuck zaprosił nas na przyjęcie? Dlaczego oboje zniknęliście bez śladu? Czemu nie odpowiadałaś, kiedy cię wołałem? I jak, twoim zdaniem, się czułem, kiedy wróciłem do salonu, a ciebie wciąż nie było?

– Nic się nie stało… naprawdę nic! Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?

– Mam ci wierzyć? Ilekroć idę ulicą, ludzie śmieją się ze mnie za plecami!

– Tak mi przykro, Dan. My… ja…

Spojrzał z gniewem na jej ściągniętą twarz, patrzył, jak przełyka ślinę, żeby się nie rozpłakać.

– Tak, droga żono, słucham. Co: wy?

– Nie pomyślałam, jak to będzie wyglądać w oczach ludzi, kiedy zobaczą nas razem. Ja… nigdy się już z nim nie spotkam, obiecuję.

Dan natychmiast pożałował, że był dla niej taki szorstki. Usiłując zapomnieć o Rye'u Daltonie, mocno przycisnął Laurę do piersi, czując, że ją traci, choć przed chwilą przysięgła mu wierność. Targany strachem i namiętnością, wtulił twarz w jej szyję. A na domiar złego Josh faktycznie był synem Rye'a…

– Och, Boże, Boże, po co on tu wrócił? – wymamrotał, ściskając Laurę tak mocno, że omal nie zgruchotał jej kości.

– Dan, co ty mówisz? – zawołała, wyrywając się z jego objęć.

– Przecież to twój… przyjaciel, najlepszy przyjaciel. Jak mogło ci coś takiego przejść przez gardło? Wolałbyś, żeby nie żył?

– Nie mówię, że pragnąłbym jego śmierci, Lauro… nie to…

– Dan z przerażoną miną usiadł i ukrył twarz w dłoniach. – O Boże… – jęknął z rozpaczą. Laura cierpiała wraz z nim. Rozumiała, iż walczą w nim sprzeczne uczucia, które skłóciły go nawet z samym sobą. Ten sam konflikt gorzał w duszy Laury, bowiem kochała ich obu – każdego na inny sposób – i nie chciała zranić żadnego z nich.

– Dan – dotknęła jego zgarbionych pleców – dla mnie też to nie jest łatwe.

W jej oczach zabłysły powstrzymywane łzy. Dan zrobił ruch, jak gdyby chciał jej przerwać, ale Laura podeszła do kominka i mówiła dalej, wypowiadając każde słowo z rosnącym znużeniem:

– Skłamałabym mówiąc, że go nie kocham. Nasz związek rzeczywiście trwa niemal od dzieciństwa. Nie potrafię sprawić, by rozwiał się jak dym, lub udawać, że nigdy nic nas nie łączyło. Mogę co najwyżej gruntownie wszystko przemyśleć. Spróbuję podjąć decyzję najwłaściwszą dla… dla nas czworga.

Gdyby jej słowa padły z ust Dana, byłyby tak samo prawdziwe. Jego przyjaźń z Ryem również trwała do dziecięcych lat, co pogłębiało tylko jego rozpacz. Pozycja Dana u boku Laury była bardzo niepewna, bowiem nawet akt kupna tego domu nie oznaczałby nabycia tytułu własności serca Laury.

Przyglądał się jej z drugiego końca pokoju. Ręce miała kurczowo splecione, twarz podobną tragicznej masce. Nagle nie mógł już dłużej stawiać czoła prawdzie. Zerwał się i ruszył w stronę drzwi.

– Wychodzę na chwilę – rzucił, porywając z wieszaka surdut. Drzwi zatrzasnęły się gwałtownie. W izbie zapadła cisza tak głęboka, że zdała się wchłaniać wszystko. Minęło kilka minut, nim Laura uzmysłowiła sobie, że Dan rzeczywiście wyszedł. Nigdy nie zostawiał jej samej wieczorami – chyba, że brał Josha na spacer lub na wizytę do dziadków. Ale dziś stało się inaczej. Dziś Dan po prostu uciekł.

Nie było go dwie godziny. Kiedy po powrocie zobaczył Laurę siedzącą w fotelu, promyk nadziei rozświetlił mu twarz.

– Jeszcze nie śpisz? – zdziwił się.

– Musisz mi pomóc rozsznurować gorset – wyjaśniła. Nadzieja zgasła. Dan powiesił surdut, opierając dłoń na wieszaku nieco dłużej niż zwykle, jak gdyby musiał się czegoś przytrzymać. Potem obrócił się w miejscu i spojrzał na nią.

– Wybacz. Przeze mnie nie mogłaś się położyć.

– Och, Dan, gdzie byłeś?

Patrzył na nią z roztargnieniem przez kilka sekund, nim odezwał się cicho, ze smutkiem:

– Czy ciebie w ogóle to obchodzi? Oczy Laury pociemniały z bólu.

– Oczywiście, że obchodzi. Nigdy dotąd nie wyszedłeś z domu w taki sposób. W… w złości.

Dan obciągnął kamizelkę, zrobił parę kroków i zatrzymał się na środku izby.

– Jestem zły – stwierdził na pozór obojętnie. – Wolałabyś, żebym złościł się w domu?

– Och, Dan, lepiej… – urwała, nie wiedząc, co powiedzieć. Chodźmy do łóżka i zapomnijmy o tym? Udawajmy, że nic się nie stało? Że Rye Dalton rzeczywiście zginął?

Patrzyli na siebie, oboje świadomi, dlaczego Laura nie skończyła zdania. Nie mogli udawać. Rye Dalton stanął między nimi, dzielił ich i we dnie, i w nocy.

Dan westchnął ze znużeniem.

– Już późno – rzekł. – Chodź, pomogę ci się rozebrać. Oboje powinniśmy się trochę przespać.

Przygarbiony, ujął ją za łokieć i powiódł do alkowy.

Kiedy stanął za nią, w jego oddechu poczuła woń alkoholu. Do tej pory Dan prawie nie pił! Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Tymczasem palce Dana wprawnie rozpinały rząd haczyków. Zdjęła suknię, odłożyła ją na bok i czekała. Przez długą, pełną napięcia chwilę nic się nie działo, choć czuła, że Dan patrzy na jej obnażone plecy. Rozsznurował jej gorset, lecz gdy pochyliła się, by uwolnić się z fiszbinowego pancerza, niechcący szturchnęła go pośladkiem i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wciąż za nią stoi. Nagle jego ręce objęły ją wpół i przyciągnęły do siebie zaborczo. Wilgotne wargi wpiły się w jej szyję, rozsiewając zapach brandy.

– Och, Lauro, nie opuszczaj mnie – błagał, gniotąc jej piersi. Poprzez cienkie pantalony czuła jego erekcję. Nie miała ochoty, mimo to nakryła dłońmi jego dłonie i oparła głowę na jego ramieniu.

– Jestem tu, przy tobie, Dan. Zacisnął dłoń na jej łonie tak gwałtownie, że niemal uniósł ją w powietrze.

– Kocham cię, Lauro… zawsze cię kochałem, nawet nie wiesz, jak bardzo… Potrzebuję cię… nie opuszczaj mnie… – Rozpaczliwa litania ciągnęła się w nieskończoność, lecz słowa, które miały ją rozpalić, budziły w niej politowanie. Dan wsunął ręce w pantalony, a ona starała się zmusić swoje ciało do reakcji, ale była sucha i aż się skrzywiła, gdy jej dotknął. Ta obcesowość, tak do niego niepodobna, uświadomiła jej, co się z nim dzieje. Powtarzała sobie, że musi sprawić, by uwierzył w siebie, lecz gdy obrócił ją i pocałował, odór brandy przyprawił ją o mdłości.

– Pieść mnie – błagał. Usłuchała, oczyma duszy widząc o tyleż bardziej męskie ciało Rye'a. Wyrzuty sumienia sprawiły, że włożyła w pocałunki i pieszczoty dużo więcej zapału, niż rzeczywiście czuła. Jednak myśl o Rye'u wywołała pierwsze symptomy podniecenia, więc wspominała go nadal, żeby to sobie ułatwić, zwłaszcza, gdy Dan zrzucił odzież, zdmuchnął świece i przewrócił ją na łóżko. Wgnieciona w pościel, myślała o cząstkach pomarańczy – słodkich i przejrzystych – pozostawiających na wargach lepkie krople soku. Wyobraziła sobie, że Rye je zlizuje, choć to język Dana poruszał się w jej ustach. Jej ciało wreszcie zaczęło coś odczuwać. Po chwili jednak Dan wparł się w nią mocniej i zadygotał. Skończył, gdy dla niej ledwie się zaczęło.

Laura wyobraziła sobie hangar Hardesty'ego. Zachciało jej się płakać. Och, Rye, gdybyś to ty był obok mnie…

Kiedy Dan usnął, ogarnął ją wstyd. Cóż za fałsz: podniecała się myślą o jednym mężczyźnie, by oddać się drugiemu…

ROZDZIAŁ 9

Nazajutrz Josiah nie odezwał się ani słowem, gdy Rye o zwykłej porze zszedł na dół świeżo uczesany, w czystej koszuli schludnie wepchniętej za pas.

– Niedługo wrócę – oznajmił, pewnym krokiem kierując się do drzwi.

Nie było go jednak dłużej niż zwykle. Krążył po targu przez dobre pół godziny, w końcu dał za wygraną. Kiedy wściekle tupiąc podkutymi butami wrócił do warsztatu, usta miał zaciśnięte, a na twarzy wyraz tłumionej furii.

Josiah zmrużył oczy, obserwując go przez chmurę fajkowego dymu.

– Nie spotkałeś jej? – spytał lakonicznie. Rye z całej siły huknął pięścią w stół.