Rye na kolanach posunął się ku środkowi żagla, a po chwili Laura uczyniła to samo. Słońce zabarwiło złotem pięknie wygięte brwi i koniuszki rzęs Rye'a. Zmrużył je i nachylił się, by ją pocałować. Jego dłoń odnalazła jej rękę i ścisnęła mocno, jakby dodając odwagi.

Chłopak przełknął ślinę, obrzucił spojrzeniem piersi Laury, przysiadł na piętach i powoli zaczął rozpinać guziczki jej żakietu. Kiedy zsunął go z jej ramion, zadrżała i Rye zaskoczony uniósł głowę.

– Zimno ci?

– Nie – skuliła ramiona, zaciskając ręce na kolanach.

– Lauro, ja… – urwał. Domyśliła się, że teraz pora na jej ruch.

– Pocałuj mnie, Rye – poprosiła głosem, który wydał jej się obcy. – Pocałuj mnie tak, jak lubię.

Do tego czasu przećwiczyli to już na wszelkie możliwe sposoby.

Znów ujął ją za ręce, a jego język powędrował delikatnie wzdłuż krawędzi jej warg, które rozchyliły się pod jego dotknięciem. Kobieca intuicja wzięła górę nad dziewczęcym niedoświadczeniem.

Dłoń Rye'a wyciągnęła się ku niej przez ogromną, zdawałoby się, przestrzeń, dzielącą ich ciała za wyjątkiem kolan i ust. Laura skierowała ją ku guzikom bluzki, oceniając, że już czas. Rye zawahał się, po czym niezręcznie, drżącymi palcami porozpinał kościane guziczki aż do pasa.

Chyba nagle dotarło do niego, co zrobił, bo oddalił się i ze strachem zajrzał jej w oczy.

– W porządku, Rye – upewniła go. – Chcę tego.

– Lauro, to co innego, niż… całowanie się, wiesz?

– Skąd mam wiedzieć? – zapytała. Po raz pierwszy odczuła, jaką ma nad nim władzę. Posługiwała się nią równie pewnie, jak doświadczona, światowa kobieta.

– Naprawdę tego chcesz? – Rye pełen był obaw.

– Rye, nie przyszłam tu po żadne sidła na homary. A ty? Strach zniknął z jego oczu, gdy wsunął dłoń pod bluzkę, dotykając jej nagiego ramienia. W chwilę później została w samej koszuli.

Patrząc w ślad za wzrokiem Rye'a dojrzała ciemne krążki sutków, widoczne przez cienkie płótno. Palce Rye'a szarpnęły satynową wstążkę i poczuła chłodny powiew, gdy zdarł z niej koszulę aż do pasa.

Wstrzymała oddech, czekając, co będzie dalej, a gdy nic się nie stało, otworzyła oczy. Rye wpatrywał się w nią, czerwony aż po cebulki włosów.

– Rany… – wymamrotał. – Lauro, jesteś taka… taka piękna… Szorstki wełniany sweter otarł się o jej pierś, by po kilku sekundach ustąpić miejsca jego dłoni – roztrzęsionej, wilgotnej ze zdenerwowania, ale ciepłej i już stwardniałej od ciągnięcia struga.

Laura zastanawiała się, co w tym złego, że pozwala Rye'owi dotykać się w ten sposób. Nareszcie znalazła wytłumaczenie narastających bóli, jakie dręczyły ją odkąd jej piersi zaczęły rosnąć. Rye nieśmiało ujął w dwa palce jej sutek i nacisnął. Zabolało i choć tylko nieco się wzdrygnęła, zareagował tak, jakby krzyknęła z bólu. Z przerażoną miną cofnął dłoń.

– Czy… czy sprawiłem ci ból, Lauro?

– Nnie… właściwie nie… sama nie wiem.

Potem był ostrożniejszy, delikatnie uczył się jej ciała, lecz pocałunki były coraz bardziej namiętne, a piersi wpierały się w siebie tak mocno, jak tylko pozwalała niewygodna pozycja.

Rye stopniowo przechylał ją do tyłu, aż ustąpiła pod naporem i opadła wraz z nim na żaglowe płótno. Objęła jego plecy, on spoczął na niej całym ciałem i całowali się nadal z niespożytą zachłannością debiutantów.

Gdy jego wargi oderwały się od jej ust, przeczuła, dokąd zmierzają, lecz leżała nieruchomo, przyciśnięta do podłogi. Oddech Rye'a owiał jej szyję i zatrzymał się tam na chwilę, nim przesunął się niżej i zaciśnięte wargi leciutko musnęły jej pierś.

Miała wrażenie, że twarda obręcz ściska jej żebra, niemal całkowicie pozbawiając tchu. Lecz chęć pojęcia tego, co nazywa się dojrzewaniem, była silniejsza od niej. Na próbę pogłaskała Rye'a po głowie. Jego wargi rozwarły się i poczuła śliski język przesuwający się po wrażliwym pączku sutka. Jęknęła głucho i wygięła się w górę, instynktownie poddając się pieszczocie.

Płynny ogień rozlał się w jej żyłach. Głowa opadła w tył, a całe ciało zarazem naprężyło się i omdlało. Rozumiała teraz, dlaczego Rye zareagował tak gwałtownie, gdy poprzedniego lata dotknęła jego nagich pleców.

Rye zerwał się nagle, zdarł z siebie sweter i ukląkł przed nią, jakby czekając na jej zgodę.

Dotąd nie zwróciła uwagi, że ma owłosiony tors, ale teraz, w padającym z okna świetle, zauważyła delikatną smugę jasnego puchu, przecinającą w poprzek kwadratowe mięśnie. Powiodła wzrokiem w dół, do pępka. Przez chwilę oboje sycili ciekawość, nim odważyli się posunąć dalej.

– Jaki ty jesteś muskularny! – stwierdziła ze zdumieniem.

– A ty nie – rzekł bez uśmiechu.

Widziała – naprawdę widziała! – jak w zagłębieniu jego krtani pulsuje żyłka i zastanawiała się, czy z nią jest tak samo. Krew bowiem tętniła jej wszędzie, w skroniach, w brzuchu, i w tym sekretnym miejscu, w którym teraz wszystko zdawało się ogniskować.

Rye nachylił się i pocałował ją, nim oparł swą nagą pierś na jej piersi. Oboje byli zdumieni, spostrzegając różnice w fakturze swojej skóry. Na próbę otarli się o siebie, a dotyk ten w niewyjaśniony sposób przyniósł im jedwabistą rozkosz.

Język Rye'a z coraz większą maestrią tańczył na nabrzmiałych sutkach. Laura wplotła palce w jego włosy, podświadomie zapraszając go, by legł na niej, sycąc tęsknotę jej ciała. Bez niego czuła się dziwnie kaleka.

Kolano Rye'a przesuwało się ciężko wzdłuż jej uda, przez wzgórek łonowy aż na brzuch. Po chwili Rye przylgnął do niej, nakrywając biodrami jej biodra, kotwicząc ją przy ziemi, z której ciało Laury wyrywało się w niebiosa. Jej nogi niejako z własnej woli rozsunęły się, robiąc miejsce dla tego twardego, natarczywego kolana, które zaczęło pocierać ją rytmicznie. Odruchowo uniosła biodra, zacieśniając kontakt, potęgując rozkoszne doznania.

Rye przewrócił się na bok, jego dłoń roztrącając szeleszczące halki pełzła po jej udzie. Serce Laury tłukło się jak oszalałe, a oddech Rye'a uderzał ją w ucho niczym fala przyboju. Jego palce musnęły falbankę pantalonów, przesunęły się wyżej… jeszcze wyżej… dłoń nakryła delikatny wzgórek i Laura z przestrachem uświadomiła sobie, że lniana tkanina w tym miejscu jest wilgotna. Rye zawahał się nieco, jakby był zdziwiony, lecz gdy nacisnął mocniej, doznała uczucia, że jest w raju, choć równocześnie spodziewała się, iż ręka Opatrzności lada moment sięgnie ku nim i porazi ich karzącym gromem.

Tymczasem dłoń Rye'a poznawała jej ciało przez ostatnią warstwę bielizny. Gdy jednak sięgnął do guzików, w Laurze odezwały się resztki rozsądku.

– Wystarczy, Rye – szepnęła drżącym głosem, chwytając go za nadgarstek. – Chyba powinniśmy się już ubrać. Ja… muszę wracać do domu.

Przez moment jego oczy patrzyły na nią z ledwie hamowanym gniewem. Potem Rye wypuścił długo powstrzymywany oddech, zerwał się, odwrócił i pospiesznie wciągnął sweter. Przygładził włosy i zerknął na nią przez ramię, lecz speszony, szybko odwrócił wzrok. Doprowadziwszy do ładu własny przyodziewek, Laura przyglądała mu się przez chwilę.

– Rye?

– Co? Kiedy przez długą chwilę nie odzywała się, obejrzał się ponownie.

– Czy pójdziemy do piekła? – spytała. Popatrzyli na siebie ze zgrozą.

– Chyba tak… – bąknął Rye.

– Oboje czy tylko ja?

– Myślę, że oboje. Laurze zrobiło się słabo ze strachu, bo nie mogła znieść myśli, że przez nią Rye skazał się na potępienie.

– Może jeśli więcej tego nie zrobimy i będziemy się żarliwie modlić…

– Może – posępny ton Rye'a niósł niewiele nadziei. Wstał. – Wracajmy już, Lauro, i lepiej nie przychodźmy tu razem. Wezmę te sidła i… – urwał, gdy zobaczył jej minę.

Rzucili się sobie w ramiona i przywarli do siebie rozpaczliwie, nie mogąc się uporać z tym, co ich spotkało. W górze krzyczały mewy, a pale, na których stał hangar, skrzypiały pod naporem przypływu.

– Och, Rye, nie chcę, żebyś poszedł do piekła!

– Nie płacz… Może… może ten jeden raz nam się upiecze…

ROZDZIAŁ 6

Nazajutrz w kościele Rye przez całą mszę unikał jej wzroku. Na twarzy miał wypisane wyrzuty sumienia, skutkiem czego strach przed karą niebios zmącił Laurze urzekające wspomnienia przeżytych chwil. Co więcej, była pewna, że nawet owo niesprecyzowane uczucie napięcia w dole brzucha było grzeszne. Po wyjściu z kościoła Rye umknął do domu, nie zamieniwszy z nią nawet słowa. Czuła się porzucona i było jej tym bardziej smutno.

Trzymał się z dala od niej przez dziewięć dni, ale dziesiątego, kiedy poszła na targ po łupacze ze świeżego połowu i przeciskała się właśnie między straganami, zobaczyła go z daleka. Na jej widok zawahał się, lecz szedł dalej w jej stronę. W końcu musiał się zatrzymać.

– Jak się masz, Rye – uśmiechnęła się promiennie.

– Witaj – odparł krótko, nie patrząc jej w oczy. Poczuła ukłucie w sercu.

– Nie widziałam cię już ponad tydzień – bąknęła.

– Byłem zajęty w warsztacie – Rye uporczywie wpatrywał się w przeciwległy kraniec placu.

– Aha… – Odniosła wrażenie, że się niecierpliwi, pośpiesznie więc szukała w myśli słów, którymi mogłaby zatrzymać go jeszcze chwilę. – I co, udało ci się nałapać homarów?

Jego spojrzenie prześliznęło się po niej i uciekło.

– Kilka.

– Odniosłeś już sidła?

– Nie. Zastawiam je każdego ranka i wyciągam wieczorem.

– Dziś też będziesz wyciągał? Usta Rye'a wydęły się lekko, jakby nie miał ochoty odpowiadać.

– Tak – rzekł po chwili.

– Kiedy?

– Koło czwartej.

– Może… może potrzebna ci pomoc? Spojrzał na nią kątem oka, po czym odwrócił wzrok w kierunku Zatoki Nantucket. Laura spodziewała się, że jak zawsze chętnie przyjmie ją do kompanii, ale Rye tylko wzruszył ramionami:

– Muszę już iść.

Patrząc w ślad za nim czuła, że serce jej krwawi. O czwartej po południu czekała na niego jednak na przystani.

Zobaczywszy ją, przystanął gwałtownie, ale Laura nie miała zamiaru ustępować. Bez słowa pochyliła się, by odwiązać cumę na dziobie,, on Zaś zajął się rufową. Wiosłowali w milczeniu. Rye wyjął z sideł dwa Wyrośnięte homary i wrzucił je do worka, po czym obrócił łódź dziobem w stronę brzegu.