Macki mgły wiły się nad ich głowami, nocne powietrze przepełniał uwodzicielski zapach kwiatów. Ich oddechy szemrały ochryple z pożądania, niczym morskie fale wdzierające się na brzeg.

– Błagam cię Lauro – szeptał Rye, nie odrywając warg od jej ust. – Tak długo mnie nie było…

– Nie mogę! – jęknęła, wyszarpnęła rękę i schowała twarz w dłoniach. – Nie mogę – powtórzyła, tłumiąc szloch. – Dan mi ufa.

– Dan! – warknął Rye. – Dan i Dan! A co ze mną? – Głos drżał mu z wściekłości. Chwycił ją za ramię i pociągnął ku sobie tak gwałtownie, że musiała wspiąć się na palce. – Ja też ci ufałem! Wierzyłem, że będziesz na mnie czekać, kiedy tkwiłem na tej… tej nędznej krypie, nurzałem się w smrodzie zjełczałego tranu i gnijących ryb, jadłem kluski z zarobaczonej mąki i codziennie wąchałem tuziny niedomytych ciał, w tym własne! – Jego palce zacisnęły się mocniej i Laura skrzywiła się. – Czy masz pojęcie, jak bardzo tęskniłem za zapachem twojego ciała? Na samą myśl o tobie ogarniało mnie szaleństwo. – Odsunął ją prawie z niesmakiem. – Kiedy w czasie ciszy leżeliśmy w dryfie, zdani na łaskę bezwietrznego nieba, mijał dzień za dniem, a ja wciąż myślałem o tych zmarnowanych latach, które powinienem był spędzić z tobą. Ale chciałem zapewnić ci lepsze życie. Dlatego to zrobiłem!

– I pewnie myślisz, że mnie było dobrze? – krzyknęła w zacietrzewieniu. Łzy ciekły jej po policzkach. – Kiedy patrzyłam, jak wpychasz swoje rzeczy do kuferka, a potem żagle zniknęły za horyzontem i nie byłam pewna, czy jeszcze cię zobaczę! Wiesz, jak się czułam, kiedy odkryłam, że noszę twoje dziecko, a zaraz potem dowiedziałam się, że dziecko nigdy nie zobaczy ojca? – głos Laury zadrżał. – Miałam chęć cię zabić, Rye, zabić cię za to, że zginąłeś, nie pytając mnie o zdanie! – w gorzkim śmiechu Laury zabrzmiała nutka obłędu.

– Nie traciłaś czasu! Szybko znalazłaś sobie kogoś na moje miejsce!

– Byłam w ciąży! – wrzasnęła, zaciskając pięści.

– Ze mną, ale jemu rzuciłaś się w ramiona!

– A do kogo miałam się zwrócić? Nie, ty tego nie zrozumiesz! Czy kiedykolwiek brzuch spęczniał ci jak balon, tak, że z trudem mogłeś się poruszać, nie mówiąc o zamiataniu, noszeniu drewna albo wiader z wodą? Kto miał to robić, kiedy cię nie było?

– Mój najlepszy przyjaciel – rzucił Rye gorzko.

– Był także moim najlepszym przyjacielem. Nie wiem, co bym bez niego poczęła. Nie musiałam go prosić, sam przychodził, ilekroć był potrzebny i możesz mi wierzyć lub nie, ale robił to nie tylko z miłości do mnie, lecz także dla ciebie!

– Daruj mi tę teatralną mowę, Lauro. Dan przychodził, bo nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zaciągnie cię do łóżka. Wiesz dobrze o tym – wycedził zimno Rye.

– Jesteś podły!

– Przecież od dawna wiedziałaś, co do ciebie czuje!

– Próbuję ci wytłumaczyć, co przeżyliśmy na wieść o twojej śmierci… bo cierpieliśmy oboje! Kiedy się okazało, że „Massachusets” poszedł na dno z całą załogą… Bez końca chodziliśmy po wydmach powtarzając sobie, że to nie może być prawda. To znowu staraliśmy się pogodzić z tym, że już nie wrócisz… Zupełnie się załamałam, zachowywałam się tak, jak moja matka i sama do siebie czułam obrzydzenie, ale nic nie mogło przemóc tej potwornej rozpaczy. W końcu zaczęło mi być obojętne, czy żyję… przestałam nawet myśleć o dziecku, które miałam w łonie. Najgorzej było po pogrzebie… – głos jej się załamał. – O mój Boże, ten pogrzeb… z pustą trumną…

– Lauro… – Rye zbliżył się do niej, ale odwróciła się do niego plecami i ciągnęła:

– Nie zdołałabym przetrwać tego… tego koszmaru, gdyby nie Dan. Moja matka okazała się zupełnie bezradna, jak się pewnie domyślasz. Nie była w stanie mi pomóc nawet przy narodzinach Josha. To Dan był mi podporą. Dan siedział przy mnie, gdy zaczęły się bóle, potem zdenerwowany czekał pod drzwiami, a w końcu wszedł do środka, by mi powiedzieć, że mały jest podobny do ciebie, bo czuł, że tymi słowami przywróci mnie do życia. To on – twój najlepszy przyjaciel – obiecał mi, że zawsze, w każdej sytuacji, oboje z Joshem możemy na niego liczyć. I dlatego mam wobec niego dług wdzięczności – Laura urwała na moment – podobnie jak ty.

Rye przez dłuższą chwilę patrzył na jej plecy. Potem podszedł i niezbyt delikatnie zaczął sznurować jej gorset.

– A jak mam go spłacić? – rzucił, przestając na chwilę ciągnąć za sznurówki. – Tobą?

Laura zadrżała. Czego mógł od nich oczekiwać Dan? Z pewnością nie potajemnych schadzek i pocałunków.

– Musisz zrozumieć – odezwała się stanowczo. – Od dnia narodzin Josha Dan był dla niego ojcem. Jest moim mężem trzy razy dłużej, niż ty nim byłeś. Nie mogę tak… tak po prostu odepchnąć go od siebie, nie zważając, co czuje.

Poczuła mocniejsze szarpnięcie, po czym tkanina ponownie się rozluźniła, podczas gdy Rye zmagał się z tasiemką.

– Kiepsko mi to idzie… Z pewnością Dan ma więcej wprawy – dodał oskarżycielskim tonem.

Wciąż był zły – na nią i na splot okoliczności, który tak brutalnie skomplikował im życie. W końcu poradził sobie z gorsetem, potem z suknią, nadal jednak trzymał ręce na jej biodrach.

– Czy to znaczy, że zamierzasz z nim zostać? – spytał. Laura przymknęła ze znużeniem oczy i wzięła głęboki oddech.

Wcale nie była bliżej rozwiązania problemu niż Rye.

– Na razie tak – powiedziała. Jego ciepłe dłonie zsunęły się z jej bioder.

– I nie będziesz się ze mną spotykać?

– Nie w taki sposób… nie… – zająknęła się i urwała, niepewna, czy zdoła mu się oprzeć.

Zgrzytnął zębami, z trudem zachowując panowanie nad sobą.

– Jeszcze zobaczymy, szanowna pani Morgan! – syknął, obrócił się na pięcie i zniknął we mgle.

ROZDZIAŁ 5

Od owego przyjęcia Laura i Dan niewiele się do siebie odzywali. Dan milczał jak głaz, coraz częściej przy tym miewał urażoną minę, której widok budził w Laurze nieustające poczucie winy. Zapytana, czy była z Rye'm, nie ośmieliła się skłamać. Dan zniósł to nad podziw spokojnie, zauważył bowiem jej zaczerwienione oczy i domyślił się, że nie zaszło między nimi nic zdrożnego. Łzy Laury oznaczały jednak, że Rye nadal nie jest jej obojętny. Napięcie rosło.

Pewnego ciepłego, słonecznego dnia w końcu maja, gdy zachodzące słońce zawisło tuż nad oceanem jak dojrzały melon, Laura przez okienko nad zlewem obserwowała Dana z Joshem. Dan zmajstrował dla malca parę szczudeł i teraz cierpliwie trzymał je pionowo, gdy Josh po raz kolejny wspinał się na podpórki. Jeden niepewny krok i już nóżki chłopca rozjechały się jak nożyce, szczudła poleciały na bok, Josh zaś poturlał się po trawie ze śmiechem i piskiem, podcinając Danowi nogi. W następnej chwili Dan leżał na plecach, a malec siedział na nim okrakiem, jak na pojmanym jeńcu. Potem potoczyli się w przeciwnym kierunku i tym razem mężczyzna unieruchomił dziecko. Serdeczny śmiech niósł się w ciszy wiosennego wieczoru niczym najpiękniejsza muzyka.

Laura ze ściśniętym gardłem patrzyła na ciemne sylwetki widoczne pod promienie zachodzącego słońca. Dan postawił malca na nogi, otrzepał go i wymierzył mu żartobliwą sójkę w bok. Josh nie pozostał dłużny i szamotanina zaczęła się na nowo, lecz po chwili ustała. Ramiona mężczyzny czule oplotły dziecko i dwie sylwetki stopiły się w jedno.

Laura miała łzy w oczach, widząc ten krótki, rozpaczliwy uścisk, policzek Dana oparty na złotej główce chłopca… Po chwili Josh jak źrebak galopował już po porzucone szczudła, a Dan przyklęknąwszy na jedno kolano obserwował go z rozbawieniem. Potem zerknął ukradkiem w stronę domu i Laura pospiesznie odskoczyła od okna.

Jak mogłabym ich rozdzielić? – myślała, nerwowo ogryzając paznokcie.

Tego wieczoru kochali się ze sobą, lecz w pieszczotach Dana dawał się wyczuć ten sam rozpaczliwy, gorączkowy pośpiech, jaki w ostatnim czasie cechował każdy jego gest. Obejmował ją za mocno, całował zbyt namiętnie, zanadto gorliwie też przepraszał, gdy wydało mu się, że sprawił jej ból. Kiedy w końcu zapadł w niespokojny sen, zaczęła się zastanawiać, czy ich związek kiedykolwiek jeszcze będzie taki, jak dawniej. Doszła do wniosku, że to niemożliwe. Mogła nie rozmawiać z Ryem, ba, nawet go nie widywać, ale był w pobliżu, znów mieszkał na wyspie i nawet to zagrażało jej małżeństwu.

Z rozdartym sumieniem leżała w ciemności, oparłszy wilgotną od potu dłoń na czole, starała się okiełznać własne myśli. Dręczyły ją porównania, do których nie miała prawa. Jakież znaczenie ma postura mężczyzny, linia jego ramion, kształt ust? Żadnego. Liczy się charakter, męskie cnoty, sposób, w jaki troszczy się o żonę, zapewnia jej byt, okazuje szacunek i miłość.

Nie była jednak w stanie oszukać samej siebie. Różnice fizyczne, które po ślubie z Danem udało jej się zignorować, ponownie wysunęły się na pierwszy plan. Rye zawsze bardziej ją pociągał, teraz zaś, gdy wrócił, dawne pokusy odezwały się ze zdwojoną mocą, kładąc się cieniem pomiędzy Laurą a jej drugim mężem.

Dan zbliżał się do niej jak suplikant do ołtarza, podczas gdy Rye zachowywał się jak partner. Nie była przecież boginią, lecz kobietą. Nie pragnęła czci, a wzajemności. Tak, istniała między nimi kolosalna różnica: Rye przyprawiał ją o zawrót głowy, Dan trzeźwił. Miłość Dana miała posmak rutyny, z Ryem zawsze była wstrząsającym przeżyciem; przypominała radosne święto, nie sztywny ceremoniał.

Jak to było możliwe i dlaczego miało tak wielkie znaczenie? Dan osiągnął szczyt, ciało Laury jednak wciąż czuło niedosyt, budziło się dopiero na wspomnienie schadzki z Ryem w sadzie, kiedy to pchała ich ku sobie noc przesycona zapachem wiosny.

Och, Rye – pomyślała z rozpaczą. – Znamy się zbyt dobrze, byśmy teraz, żyjąc obok siebie, oparli się pokusie.

Przesunęła ręką po stwardniałej teraz z podniecenia piersi. Wyobraziła sobie usta Rye'a, wspomniała pierwszy pocałunek w jagodniku na Górze Saula, potem pierwsze dotknięcie tu… i tu… Młodzieńcze doznania, gdy drżeli ze strachu, lecz zarazem płonęli, krocząc po cienkiej linie między dzieciństwem a dorosłością. A wszystko zaczęło się od niewinnego muśnięcia jego nagich pleców…