– Jeśli mam smażyć się w piekle, wolałbym lepszy powód – rzekł, wsuwając jej dłonie pod gorset.

– Przestań! – wyrwała mu się. Tym razem kropla przepełniła czarę. Koszmarny los, na jaki skazał ją wypływając w rejs, tortury, jakie znosiła w fiszbinowym pancerzu, wreszcie ów ostentacyjny flirt, którego była świadkiem – wszystko to stworzyło mieszankę wybuchową, nad którą nie była już w stanie zapanować. – Przestań! – syknęła wściekła. – Jakie masz prawo wracać tu po… pięciu latach, a do tego zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło!

Rye także nie zdołał nad sobą zapanować.

– Wypłynąłem dla ciebie! Po to, żebyś miała…

– Błagałam cię, żebyś nie wyjeżdżał! Na diabła mi był ten… ten twój śmierdzący tran! Chciałam mieć przy sobie męża!

– No i oto jestem! – odszczeknął sarkastycznie.

– Och… – Laura zacisnęła pięści, bliska furii. – Wydaje ci się, że to takie proste, co? Zaczepki pod stołem, jak gdybym nie miała poważniejszych problemów niż ten, czy zrzucić trzewik. Sam widzisz, w jakim jestem stanie!

– Tak, za to mnie nic nie dolega! Z pogardą odwróciła się do niego plecami.

– Chwała Bogu, już czuję się lepiej. Dziękuję za pomoc, panie Dalton – wycedziła, naśladując DeLaine Hussey. – Lepiej niech pan już wraca, zanim ktoś zacznie więdnąć z tęsknoty za panem!

– Teraz rozumiesz, co czuję za każdym razem, kiedy widzę cię z Danem? Nie w smak ci widok twego męża z inną?

Doskoczyła do niego.

– A żebyś wiedział, że nie w smak! Tylko, że teraz wiem, iż nie mam najmniejszego prawa się obrażać. No, idź już, nie każ jej czekać!

– A co mnie obchodzi DeLaine! Poza tym, mogę chyba porozmawiać w sadzie z własną żoną? Widzisz w tym coś złego?

– Rye, Dan na pewno nie byłby zachwycony… W tej samej chwili posłyszeli wołanie:

– Lauro! Jesteś tam?

Odwróciła się, żeby odpowiedzieć, lecz Rye szybko złapał ją za łokieć i zakrył jej usta, szepcząc cicho do ucha:

– Cicho!

– Muszę się odezwać – szepnęła z bijącym sercem. – Wie, że wyszliśmy na dwór.

Obiema rękami chwycił ją za głowę, przyciskając jej ucho do swoich ust.

– Tylko spróbuj, a powiem mu, że masz rozpięty gorset, bo zabawialiśmy się tu pod drzewem.

Wyszarpnęła mu się ze złością, sięgając bezradnie do luźnych sznurówek. Równie dobrze mogła oszczędzić sobie trudu. Rye stał obok, bezczelnie szczerząc zęby.

– Lauro, czy to ty? – głos Dana był coraz bliższy. – Gdzie jesteś?

– Pomóż mi! – szepnęła błagalnie, słysząc kroki. Dan był już w sadzie. Niedaleko trzasnęła gałąź.

– Nigdy w życiu! – odparł szeptem Rye.

W panice złapała go za rękę, uniosła spódnicę i uciekła, ciągnąc go za sobą. Biegli przez sad, klucząc między wilgotnymi pniami, przemykając przez mgłę, tłumiącą odgłosy. Co za głupota, co za dziecinada! Dla Laury jednak najważniejsze było, żeby Dan nie przyłapał jej tu na pół rozebranej w towarzystwie Rye'a.

Sad był rozległy. Labirynt osnutych wilgocią jabłoni przechodził w szpalery pigw, a jeszcze dalej śliw. Mgła okrywała wszystko, zacierała ich sylwetki, poruszające się w mroku niczym widma. Krynolina Laury mogła udawać obsypaną kwieciem gałąź, przygiętą do ziemi pod naporem nieustannych morskich wiatrów.

W końcu Laura zatrzymała się zdyszana, przyciskając rozpiętą suknię do piersi, i zaczęła nasłuchiwać. Tu nie docierały nawet dźwięki orkiestry. Otaczał ich szczelny mur pigw, wyściełany kłębami wirującej mgły. Tutaj nikt nie mógł ich dostrzec ani usłyszeć.

Laura wciąż ściskała rękę Rye'a, czując pod kciukiem jego przyspieszony puls. Wypuściła ją gwałtownie i zaklęła:

– A niech cię wszyscy diabli!

Ale Rye najwyraźniej odzyskał dobry humor.

– To tak mi dziękujesz za to, że pomogłem ci rozpiąć gorset?

– Mówiłam ci już, że muszę mieć czas na przemyślenie paru spraw.

– Dałem ci pięć dni. Wymyśliłaś coś?

– Pięć dni! No właśnie! Jak mam rozwikłać taki ambaras w ciągu pięciu dni?

– Na razie postanowiłaś zwabić mnie do sadu. Pamiętasz, jak w dawnych czasach chowaliśmy się tu przed Danem? – Przysunął się jeszcze bliżej. Jego oddech również był przyspieszony po biegu.

– Robiliśmy to tuż pod jego nosem.

– Wcale nie dlatego wyszłam – zaprotestowała zgodnie z prawdą.

– W takim razie dlaczego? – Szerokimi dłońmi objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Odruchowo chwyciła go za nadgarstki, ale Rye nie dał się zbić z tropu. Pieszczotliwie powiódł dłońmi po jej biodrach. Jego głos mieszał się z miękką mgłą, kusząc i wabiąc. – Pamiętasz tamte czasy, Lauro? Pamiętasz, jak to było? W pełnym słońcu… nadzy i przerażeni, że Dan nas znajdzie i…

Położyła mu dłoń na ustach.

– To nieuczciwe – powiedziała z wyrzutem, ale wspomnienie już ożyło. Zamiast się uspokoić, oddychała teraz szybciej niż po biegu.

Widząc, że zamysł się powiódł, Rye pocałował dłoń, nakrywającą mu usta. Laura natychmiast ją cofnęła. Skorzystał z tego, by rzec:

– Lepiej powiem ci to od razu, kobieto. Nie mam zamiaru grać uczciwie. Nie cofnę się przed niczym, żadnym nieczystym chwytem, żeby cię odzyskać. A na początek dosłownie ubrudzę ci suknię błotem, jeśli jej zaraz nie zdejmiesz.

Wsunął dłonie pod gorset i przyciągnął ją do siebie tak, że biodrami oparła się o jego biodra, a jej piersi musnęły jego surdut. Laura odwróciła twarz.

– Jeżeli cię pocałuję, czy pozwolisz mi wrócić?

– A jak myślisz? – odparł ochryple, wodząc ustami po jej szyi i gryząc ją leciutko, przez co całe ciało Laury przenikał rozkoszny dreszcz.

– Myślę, że mój mąż mnie zabije, jeśli natychmiast nie wrócę – odrzekła, lecz mówiąc to, przechyliła głowę tak, że jej usta znalazły się teraz o cal bliżej jego ust.

– Tamten mąż. Ten zabije cię, jeśli to zrobisz – szepnął niemal wprost w jej rozchylone wargi. Pachniał cedrem, winem i przeszłością. Rozpoznała ten zapach, przez co podziałał na nią jeszcze mocniej. Cisza zdawała się otulać ich coraz ciaśniej, tak ogromna i całkowita, że w jej obliczu uderzenia serca brzmiały niczym wystrzały z dział. Pierwszego dnia, kiedy ją pocałował, była zbyt wstrząśnięta, aby się opierać. Za drugim razem zwyczajnie ją zaskoczył. Jeśli teraz pozwoli mu się pocałować, Rye domyśli się, że właśnie tego chce.

– Raz – szepnęła. – Tylko raz, a potem naprawdę muszę wracać. Obiecaj, że mi zasznurujesz gorset – dodała błagalnie.

– Nie – odparł wyzywająco. – Żadnych obietnic. Rozsądek nakazywał jej się wycofać, lecz Rye bez wielkiego trudu skłonił ją do zmiany zdania. Po prostu dotknął wargami kącika jest ust.

Znajomy dreszcz powrócił, świeży i mocny jak zawsze. Rye miał w sobie właśnie to „coś”, o czym będąc z Danem Laura usilnie starała się zapomnieć. Można nazwać to techniką, doświadczeniem, wprawą – razem uczyli się całować i Rye doskonale wiedział, co lubi Laura. Ich oddechy zmieszały się. Rye musnął koniuszkiem języka kącik jej ust, jak gdyby chciał poczuć ich smak, nim zanurzy się w pełni. Lubiła, gdy podniecał ją powoli i czekała teraz z odchyloną głową, oddychając z wysiłkiem, podczas gdy Rye obejmował jej szyję, pieszcząc kciukiem zagłębienie pod brodą. Kciuk krążył leniwie, bez pośpiechu. W ślad za nim posuwał się czubek języka. W ciele Laury stopniowo rozprzestrzeniał się pożar.

Wspomnienia zalały ją gorącą falą… Miała piętnaście lat i pozwalała mu całować się w spiżarni, skromnie zaciskając usta i powieki… W rok później robili to na poddaszu szopy na łodzie – wtedy wiedziała już, do czego służy język… Byli prawie dojrzali, uczyli się budzić w sobie pożądanie, a potem ekstazę…

– Pamiętasz starą szopę Hardesty'ego, Lauro? – wymruczał Rye, jakby czytał w jej myślach. Potem objął ustami jej usta, sprawiając, że ożyły tamte dawne dni. Jego język zapraszał jej język do tańca, na tyle właśnie ciepły, wilgotny, zaborczy, a zarazem pełen wahania, aby wymazać teraźniejszość i zabrać ją na wycieczkę w przeszłość.

Zadrżała. Rye wyczuł jej drżenie i przyciągnął ją do siebie. Ciepła, wścibska dłoń zapuściła się za rozchylony dekolt sukni zwisającej luźno z ramion. Przeczuwając, że Rye lada moment zedrze z niej tę suknię, Laura szybko zarzuciła mu ręce na szyję. Fiszbinowe listwy i liczne zaszewki spełniły swe zadanie: Rye nie miał szans pieścić jej bardziej intymnie. Krynolina, ściśnięta między ich nogami, sterczała do tyłu, jak gdyby rozwiewał ją sztormowy wiatr.

Lecz prawdziwy huragan szalał w sercu Laury. Pocałunek nabrał żaru, był teraz słodkim, gorącym oddaniem dwojga ust, które nareszcie wyzbyły się wstydu. Laura ze zgrozą uświadomiła sobie, jaka przepaść dzieli pocałunki Rye'a od tych, jakimi musiała się zadowalać w pożyciu z Danem. Myśl ta powinna była ją otrzeźwić, przypomnieć, że nie może posuwać się tak daleko z mężczyzną, który nie jest już jej mężem, ale zamiast tego Laurę ogarnęło dzikie uniesienie. Zdała sobie sprawę, że od lat porównywała pieszczoty Dana z tymi, które porywały ją do bram niebios, za którymi tak tęskniła…

W tym momencie poczuła się nielojalna wobec Dana i nieco oprzytomniała. Miała szczerą nadzieję, że Rye zadowoli się pocałunkiem, bo jej opór słabł w zastraszającym tempie, a Rye wciąż wodził dłońmi po jej obnażonych plecach – tylko dlatego, że dalej nie mógł sięgnąć.

Oderwał się od jej ust i wyszeptał dziko:

– Lauro… na Boga, kobieto, czy sprawia ci przyjemność zadawanie mi cierpień? – Ujął jej rękę i położył na swoim nabrzmiałym członku. – Pięć lat byłem na morzu. Jak długo każesz mi jeszcze czekać?

Fala gorąca przebiegła całe ciało Laury. Próbowała wyrwać rękę, ale Rye trzymał ją mocno. Przez spodnie czuła żar bijący z jego ciała. Ponownie złapał ją za szyję, przycisnął gwałtownie do siebie i zaczął całować, rytmicznie wsuwając język między jej wargi, tak jak wiele lat temu, w starej szopie na łodzie. Ocierał się o jej dłoń, wymuszając pieszczotę, każdym drgnieniem ciała błagając ją, by – skoro już nie może mieć jej całej – dała mu rozkosz, której tak pragnął.