Gina ledwo trzymała się na nogach, wydawała się zupełnie nieprzytomna. Ale przez opadające na twarz włosy znowu spojrzała znacząco w stronę Abby.

Pomeroy wycelował. Heller zaczął krzyczeć. Morderca nacisnął spust i w tej samej chwili Gina z całej siły uderzyła łokciem w jego pierś.

Rewolwer wystrzelił.

Heller wydał stłumiony krzyk i opadł bezwładnie na łóżko. Na jego piersi pojawiła się czerwona plama krwi. Gina jeszcze raz uderzyła mordercę łokciem. Pomeroy syknął z bólu i na chwilę zabrakło mu tchu w piersi. Gina wykorzystała to i kopnęła go w goleń.

– Ty dziwko… Ty wredna, nadgorliwa dziwko! – Pomeroy wyrwał jej z dłoni rewolwer i przytknął lufę do jej skroni. – Teraz twoja kolej!


Korytarzem wstrząsnął odgłos wystrzału, w pokoju rozległy się stłumione krzyki.

Jezu, nie! Abby?

Montoya zmartwiał z przerażenia.

Przybył za późno!

Z rewolwerem w dłoni naparł ramieniem na drzwi pokoju 307.

Stary zamek ustąpił z trzaskiem, Montoya wpadł do środka w chwili, gdy Pomeroy przyłożył rewolwer do skroni Giny.

– Policja! – krzyknął Montoya. – Rzuć broń!


Wystrzał!

Bentz nie tracił czasu.

Rozbił szybę rewolwerem, wspiął się na parapet, kalecząc dłonie kawałkami szkła, i wskoczył do wnętrza opuszczonego szpitala.

Potem natychmiast wyjął telefon i wystukał 911.

– Dziewięćset jedenaście. O co…

– Mówi Rick Bentz. Departament Policji Nowego Orleanu. – Podał numer odznaki i adres i zażądał wsparcia. – Strzały w starym Szpitalu Naszej Pani od Cnót.

Rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni i z rewolwerem w ręce ruszył przez stary, ciemny budynek.


Kiedy Montoya wpadł do pokoju, Abby całym ciężarem ciała naparła na krawędź deski. Taśma popuściła trochę.

– Nie zbliżaj się! – rzucił ostrzegawczo Pomeroy, usiłując utrzymać w uścisku Ginę. Ciągle przyciskał rewolwer do jej skroni.

Oczy Giny były okrągłe ze strachu.

– Rzuć broń! – rozkazał Montoya. – Już!

– Żałosny do końca – prychnął Pomeroy.

Heller jęczał cicho na łóżku, jego oczy gasły.

Abby nie przestawała trzeć taśmą o deską. W tej chwili nie odczuwała już strachu.

– To powinnaś być ty – powiedział Pomeroy, spoglądając w stronę szafy. Cofał się powoli w stronę okna, używając Giny jako żywej tarczy.

– Stój! – rzucił Montoya.

Ale Pomeroy patrzył na Abby. Jego wargi drżały lekko.

– Taka piękna.

– Stój albo strzelam! – Twarz Montoi była ściągnięta, zęby zaciśnięte, oczy wbite w twarz Pomeroya, rewolwer wycelowany w jego głowę. – To już koniec.

– I tu się mylisz, Pedro – odparł Pomeroy ze spokojem, który ściął krew w żyłach Abby. – Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, to dopiero początek.

– Idziesz na dno.

– Ty też.

Gina poruszyła się gwałtownie, odrzuciła głowę do tyłu i znowu wraziła łokieć w pierś mordercy. Pomeroy syknął. Rewolwer w jego dłoni zadrżał.

Montoya wypalił.

Kula trafiła Pomeroya w ramię w chwili, kiedy naciskał spust.

Gina osunęła się na ziemię. Spod jej głowy zaczęła wypływać krew.

Taśma w końcu puściła. Abby wypadła z szafy i rzuciła się na podłogę obok siostry.

Montoya wystrzelił ponownie. I jeszcze raz.

Kule utkwiły w klatce piersiowej Pomeroya. Trysnęła krew.

Pomeroy uderzył w zasłonięte kocem okno. Szyba pękła i szaleniec runął w ciemność.

Abby krzyknęła.

Rozległ się głuchy odgłos uderzenia i trzask łamanych kości. Pomeroy spadł na beton pod oknem.

Abby klęczała przy siostrze. Z rany pod okiem Giny płynęła krew.

– Wszystko będzie dobrze – mówiła przez taśmę. – Wyjdziesz z tego… na pewno. Trzymaj się…

Montoya przykląkł i sprawdził puls u nasady szyi Giny, a potem rozciął taśmę na kostkach Abby. Później wyjął telefon, wystukał numer i zaczął wydawać rozkazy.

Abby była zupełnie oszołomiona. Bolały ją wszystkie mięśnie, kręciło jej się w głowie, jakby zaraz miała zemdleć. Przez rozbite okno do pokoju wpadał deszcz, wiatr niósł zapachy odległej zatoki.

Teraz wyraźnie już słyszała wycie syren, na ścianach pokoju pojawiły się migające, błękitne odblaski. Na schodach rozległy się kroki, do pokoju wpadł jakiś człowiek… Abby wydawało się, że go poznaje. To chyba ten drugi detektyw? Bentz? Ale wszystko było takie nierealne… wszystko wirowało dookoła Giny, która leżała bez ruchu na podłodze, z krwią spływającą z twarzy.

– Abby? Abby? – usłyszała jego głos i spojrzała w ciemne jak obsydian oczy… Montoya! Poczuła ucisk w gardle. Przyszedł po nią! Uśmiechnęła się słabo. – Jest w szoku.

Objął ją.

– Będzie bolało – powiedział i jednym ruchem zerwał taśmę z jej ust. Podrażniona skóra paliła ją żywym ogniem, ale Abby nie zwracała na to uwagi. Nic się nie liczyło, dopóki on tulił ją do siebie nad nieruchomym ciałem jej siostry.

– Gina…

– Karetka jest już w drodze – powiedział, przytulając ją do siebie mocniej. Czuła jego zapach, czuła ciepło bijące od jego ciała.

– Gina… tylko nie Gina…

– Wszystko w porządku – wyszeptał jej do ucha. Chciała mu wierzyć, ale w tym pokoju nigdy nic nie było w porządku. I nie będzie.

– Wiesz, kim był morderca?

Zamrugała.

– To Christian Pomeroy – szepnęła ochryple.

– Syn Charlesa? – spytał Bentz.

– Leczył się tu kiedyś. Widziałem go na liście pacjentów – powiedział Montoya.

Gdzieś na dole rozległy się trzaski wyważanych drzwi i po chwili w szpitalu zaroiło się od ludzi. Ich kroki odbijały się echem od ścian korytarzy. Wysoko, w górze, narastał warkot helikoptera.

– Ambulans – powiedział Bentz.

Do pokoju wpadli policjanci i sanitariusze.

– Proszę się odsunąć – powiedział jeden z nich do Montoi. Pochylił się nad Gina, sprawdził jej odruchy i przystąpił do tamowania krwi.

Inna sanitariuszka, drobna kobieta, spojrzała na Abby.

– Z nią wszystko w porządku?

– Tak – odparła stanowczo Abby, tuląc się do Montoi. Modliła się w duchu o życie siostry. Ginę ułożono na noszach, ciało Hellera zniknęło w czarnym, zapinanym na zamek worku.

– Co z nią? – Abby wskazała głową Ginę. – Co z moją siostrą?

– Na razie nic nie możemy powiedzieć – odparł sanitariusz. – Ale jest stabilna. – Spojrzał na Abby i dodał: – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

– Facet na dole? Na podjeździe? – spytał Montoya.

– Nie żyje – odparł jakiś policjant i odwrócił się w stronę worka. – Tak jak ten.

Abby zadrżała. A więc w końcu będzie można pogrzebać przeszłość, by nie zasłaniała już przyszłości jak ciemna chmura… A może nie? Pomeroy powiedział coś tak tajemniczo, jakby miał jeszcze jakiś sekret, którym jeszcze się z nikim nie podzielił…

Zmarszczyła brwi. Na pewno kłamał. To już koniec… A jednak w uszach ciągle brzmiały jej słowa, które morderca wypowiedział z takim przekonaniem.

To dopiero początek…

– Wszystko będzie dobrze – powiedział Montoya, pomagając jej wstać. Powoli wyszli z pokoju, gdzie wydarzyło się tyle nieszczęść.

– Jesteś pewien?

– Tak. – Pocałował ją w czubek głowy. – Zaufaj mi.

Epilog

Nie będziesz już tego potrzebowała. – Montoya wyjął z ziemi słupek z tabliczką z napisem Na sprzedaż i rzucił go na kupę liści przy pojemniku na śmieci.

– Nie chcesz, żebym się wyprowadziła? – spytała Abby żartobliwie.

– Nie – objął ją ramionami. – W każdym razie niedaleko.

Wiedział, co mówi. Od czasu, kiedy zginął Christian Pomeroy, Abby straciła ochotę na przeprowadzkę.

Gina spędziła w szpitalu cały tydzień, a później jeszcze trzy dni u Abby, w końcu oznajmiła, że wraca do Seattle. Ciągle wyglądała, jakby została ciężko pobita, i miała siną twarz, ale chirurgom plastycznym udało się zrekonstruować brakujący fragment policzka. Czekało ją jeszcze kilka operacji i wizyt u dentysty, ale żyła i chciała już być u siebie w domu.

Abby nie miała jej tego za złe. Obiecała, że ją odwiedzi i spędzi u niej trochę czasu, kiedy nadejdzie czas kolejnej operacji.

– Kiedy się to wszystko skończy, będę piękniejsza niż przedtem – stwierdziła Gina wesoło. – Hollywood zapuka do moich drzwi. Może nawet dostanę pracę w telewizji! – Zaśmiała się, ale zaraz jęknęła z bólu. – No cóż, to w przyszłości.

Abby nie miała zamiaru wyjeżdżać. Nie chciała opuszczać Montoi, który nie odstępował jej dniem i nocą. Hershey była zachwycona faktem, że niemal zamieszkał u Abby, choć Ansel ciągle jeszcze patrzył na niego nieufnie.

Słońce przeświecało przez gałęzie nad ich głowami, lśniło w jego włosach, błyszczało w oczach. Serce Abby zabiło szybciej. Nie walczyła już z uczuciem.

Po rozwodzie z Nickiem była pewna, że nigdy więcej się nie zakocha. Myliła się jednak. To, co czuła do Reubena Montoi, nie było płytkim zauroczeniem. Starała się nie ulegać euforii, ale doszła do wniosku, że nadszedł czas, by znowu kogoś pokochała, by znowu odważyła się komuś zaufać. Montoya poprosił ją tego dnia, kiedy zginął Christian Pomeroy, by mu zaufała. Uznała, że jest tego wart.

– Wiesz, może popełniłem błąd – powiedział, obejmując ją ramieniem, kiedy ruszyli w stronę domu, z Hershey plączącą się pod nogami. – Może jednak zechcesz się stąd wyprowadzić?

– O? – Abby uniosła brwi. Ten facet nie przestawał jej zaskakiwać. – Pięć minut po zdjęciu tabliczki jesteś gotów powiesić ją znowu, żeby się mnie pozbyć?

Montoya pokazał w uśmiechu bardzo białe zęby.

– Tego nie powiedziałem.

Abby przekrzywiła głowę.

– A może to takie zawoalowane oświadczyny?