Rzuciła Cari spojrzenie pełne politowania i z twarzą rozjaśnioną triumfem odeszła. Cari patrzyła na nią z nie ukrywaną pogardą.

Jechała do domu powoli, aby mieć czas na pozbieranie myśli. Okazuje się więc, że Blair mówił prawdę! Od chwili rozwodu z żoną nie był związany z żadną kobietą. A potem spotkał mnie i mi zaufał, a ja go odrzucam. Przecież to go stawia w sytuacji podobnej do mojej. Został odrzucony i wystawiony na cierpienie. Ale w tej samej chwili ogarnął ją gniew. Niech już Blair sam się troszczy o siebie. Mam dosyć własnych zmartwień. Jeśli zacznę martwić się i o niego, zwariuję chyba! Nie daję sobie przecież rady z własnymi problemami!

Okazało się, że Blair miał rację, gdy zapowiadał, jak bardzo będą zajęci podczas zawodów hippicznych. Już na tydzień przed zawodami mieli ręce pełne roboty, gdyż okoliczna młodzież zaczęła trenować. Slatey Creek zapełniło się tłumami ludzi, zanim jeszcze rozpoczęły się uroczystości. Nie było domu, w którym nie zamieszkiwaliby przyjezdni; do miejscowego pubu trudno było nawet wejść, a nad rzeką pojawiło się pole namiotowe.

W czasie porannych przyjęć przyjmowano trzykrotnie więcej pacjentów niż zwykle. Niemal każdy chciał zasięgnąć porady, korzystając z pobytu w mieście. A leczyć trzeba przecież było także zwykłe skaleczenia, zwichnięcia i złamania stałych mieszkańców.

Przyjezdni pacjenci zwracali się często ze skomplikowanymi dolegliwościami. Rzadko można było zakończyć rozmowę z nimi już po dziesięciu minutach. Przychodzili wtedy gdy doszli do przekonania, że nie da się sprawy załatwił rozmową przez radio.

Zdarzały się także wizyty, podczas których zdenerwowane kobiety pragnęły zasięgnąć rady w sprawie męża, który dużo pił. Wszystko to zabierało sporo czasu i Cari marzyła już o powrocie Roda. Nie było się go jednak co spodziewa przed końcem zawodów. Zapowiedział swój powrót dopiero w dwa dni po ich zakończeniu.

Żeby chociaż ustało to napięcie, jakie istniało między a Blairem. Gdyby nie doszło wtedy między nimi do zbliżenia… Czuła się tak bardzo zmęczona. Przepracowanie dało o sobie znać w dużo większym stopniu, niż się tego spodziewała. Najgorsze jednak było zmęczenie psychiczne, jakie czuwała po każdym spotkaniu z Blairem.

Gdy spotykali się przy chorych, było nieco lepiej, uwagę starała się wtedy poświęcić pacjentowi. Gorzej jednak było, gdy praca się kończyła, bo wtedy czuła jego obecność całą sobą. On najwyraźniej przeżywał to samo i nie pomagało mu wcale oficjalny ton ani rozpaczliwe próby zachowania dystansu. Dostrzegała to niekiedy w jego ukradkowych spojrzeniach, czytała w oczach, kiedy na nią patrzył.

– Został mi jeszcze tylko tydzień – powiedziała głośno do siebie. – Wyjadę natychmiast po powrocie Roda.

Całe miasteczko żyło tylko zawodami. Społeczność Slatey Creek była tak niewielka, że nie sposób było trzymać się na uboczu. A w dodatku podczas każdego z konkursów hippicznych musiał być obecny lekarz. Cari zrozumiała słuszność tego zarządzenia, gdy obejrzała ofiary po pierwszym dniu zawodów. Zwykle na zawody jeździł Blair, czasem jednak zastępowała go Cari. Już pierwszego dnia była przerażona.

– Niech mi pani szybko zrobi opatrunek! Zaraz startuję. Patrzyła na młodego chłopaka, który wyciągał do niej rękę. Oglądała jego złamany palec i nie posiadała się ze zdumienia.

– Chcesz tam wracać? – spytała, wskazując na kłębowisko krzyczących ludzi i rżących koni, nad którym unosiły się tumany kurzu.

– Szybko, pani doktor! – Chłopak przestępował z nogi na nogę. – Za dziesięć minut muszę być w siodle.

– Zupełnie powariowali – opowiadała Blairowi po powrocie do szpitala.

– Wcale nie – stanął w ich obronie. – To tutaj najważniejsze wydarzenie w ciągu całego roku. Większość tych chłopaków prowadzi przez pięćdziesiąt jeden tygodni w roku bardzo spokojne życie. Teraz mogą się nareszcie wyszumieć.

– Ależ oni się pozabijają. To zwykli samobójcy.

– Robią dokładnie to samo, co ich rówieśnicy w miastach, którzy codziennie przekraczają dozwoloną prędkość na autostradzie – zauważył spokojnie. Spojrzał na nią uważnie, a ona znowu poczuła jego bliskość. – Zresztą – dodał z uśmiechem – pani jest chyba ostatnią osobą, która może krytykować lekkomyślność i niepotrzebne ryzyko.

– Nigdy nie byłam lekkomyślna – zaperzyła się.

– Ejże?

Zaczerwieniła się, a potem spojrzała na zegarek.

– Już dziewiąta! Proszę mi wybaczyć – uśmiechnęła się – ale na mnie już pora. Jeśli zaraz wyjadę, może uda mi się przespać osiem godzin.

Zbliżali się właśnie do drzwi wyjściowych.

– Gdyby nocowała pani tutaj, mogłaby pani się przespać nawet dziewięć godzin – zauważył. Spojrzała na niego śmiało.

– Albo znacznie mniej, gdyby pan znalazł się w pobliżu.

– Racja – przyznał, położył rękę na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. – Cari, ja naprawdę nie rozumiem, o co chodzi… Drgnęła, czując jego dotyk.

– Nie wiem, co masz na myśli.

– Należeliśmy przecież do siebie, mimo że starasz się o tym zapomnieć. Doskonale przy tym wiedzieliśmy, co robimy. – Zacisnął mocniej rękę na jej ramieniu. – Nie rozumiem tego, co dzieje się między nami, ale czuję wszystko każdym nerwem. Wystarczy, że popatrzę w twoim kierunku, fj a już jakaś niewidzialna siła przyciąga mnie do ciebie.

– Sądzisz więc, że powinniśmy nadal z sobą sypiać, żeby nam to po prostu przeszło? – spytała łamiącym się głosem.

– Może, sam nie wiem – odparł niepewnie. – Wiem tylko, że pragnę cię, że jesteś mi potrzebna.

– Mimo że jestem taka nieodpowiedzialna? – spytała z goryczą.

– Przecież nie dajesz mi żadnej możliwości, żebym dowiedział się prawdy…

– Nie widzę najmniejszego powodu, żeby dawać komukolwiek podobną możliwość – rzuciła gniewnie. – Raz już zdobyłam się na szczerość i nacierpiałam się potem tak bardzo, że z pewnością nie powtórzę więcej tego błędu.

Otworzyła jednym ruchem duże, ciężkie drzwi, a Blair puścił jej ramię, aby je przytrzymać.

– Dobranoc, panie doktorze – powiedziała oficjalnym tonem.

Stał na schodach, patrząc, jak biegnie szybko w kierunku parkingu.

– Dobranoc, pani doktor. Proszę nie zachowywać się lekkomyślnie w drodze do domu.

– Nigdy tego nie robię – odkrzyknęła.

– Cari?

– Słucham? – spytała, przystając przy samochodzie.

– Pamiętaj, że przyjadę po ciebie jutro o ósmej.

– Sama mogę przyjechać – zawołała.

– Obietnic się dotrzymuje. Obiecałaś pójść ze mną na bal. Przyjadę więc po ciebie o ósmej.

– Przecież to nie ma sensu.

– Dobranoc, pani doktor.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pacjenci dopisali także w ostatnim dniu zawodów i Cari miała przez chwilę nadzieję, że z balu będą nici. Im jednak bliżej było wieczoru, tym w poczekalni robiło się puściej, aż wreszcie okazało się, że nie czeka na nią żaden pacjent.

W ciągu ostatnich kilku dni większość pracowników szpitala pełniła dodatkowe dyżury. Ku radości Blaira i Cari Maggie zakończyła swój urlop i pracowała teraz w pełnym wymiarze godzin. Dyżur jej dobiegł właśnie końca i wybrała się na poszukiwanie Cari.

– Pani doktor, pora kończyć i szykować się na bal – oświadczyła zdecydowanym głosem.

– Wy też się wybieracie? – spytała z radością Cari.

– Nigdy jeszcze nie opuściliśmy tego balu – odparła Maggie. – Dosyć pogaduszek. Tobie może wystarczy narzucić sukienkę i przypudrować nos, ale ze mną nie taka prosta sprawa.

Mówiąc to, Maggie wzięła Cari energicznie pod rękę i ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy dojechały do domu, Cari od razu poszła do swego pokoju.

Po raz pierwszy od roku ubierała się starannie przed lustrem, a potem długo czesała włosy i robiła makijaż. A gdy była już gotowa, zaczęła do siebie stroić miny. Wyglądało to tak, jakby kłóciły się z sobą dwie Cari. Jedna, która postanowiła nie mieć nigdy więcej nic wspólnego ze Slatey Creek, i druga, która…

Coś jej mówiło, że dziś wieczorem zobaczy Blaira po raz ostatni. Potem żyć będą z dala od siebie, każde na innym kontynencie. Skrzywiła się i skończyła makijaż. Drgnęła, słysząc szczekanie psów, zapowiadające samochód, i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. W tej chwili do pokoju weszła Maggie.

– Proszę, proszę! – powiedziała tylko.

Sukienka była rzeczywiście śliczna. Mieniła się i połyskiwała przy każdym ruchu, podkreślała talię, tańczyła zalotnie wokół bioder.

– Jock, chodź tu zaraz! – zawołała Maggie.

Ona sama ubrana była w prostą, choć niezwykle efektowną czarną suknię z dużym dekoltem, która doskonale podkreślała figurę. Jock wszedł niemal natychmiast, obejrzał Cari i objął serdecznie żonę.

– Daję jej drugie miejsce po tobie, kochanie – ocenił. -Nie ma co, udała nam się dziewczyna.

Uśmiechnął się do Cari, a Maggie spojrzała wzruszona na męża.

– Ty też wyglądasz nie najgorzej – zauważyła, cmokając go w policzek.

Psy ujadały teraz jak oszalałe, bo samochód właśnie zatrzymał się przed domem.

– Chyba już tu nikogo więcej nie wpuścimy – roześmiał się Jock. – Po co nam ktoś obcy w tym towarzystwie wzajemnej adoracji? Zamknijmy lepiej drzwi i dalej prawmy sobie komplementy! Pomyśl sama, Cari, co będzie, jeśli Blair nie lubi zielonego koloru?

– Musiałby nie mieć za grosz gustu! – stwierdziła Maggie. – Idź już i otwórz mu drzwi.

Nie było powodów do niepokoju. Nawet jeśli zielony nie należał do najulubieńszych kolorów Blaira, suknia Cari niezwykle mu się spodobała. Śmiejąc się i rozmawiając, wszedł do pokoju razem z Jockiem, a na widok Cari zamilkł i stanął jak wryty. Czuła, jak robi się czerwona.

Nie mogę sobie pozwolić na żadne gwałtowne uczucia. Muszę zachować spokój, pomyślała. To przecież mój wieczór pożegnalny z tym człowiekiem.

Nie mogła jednak oderwać od niego oczu. Jego opaleniznę podkreślały spłowiałe na słońcu włosy. Garnitur leżał na nim świetnie, a ciepły uśmiech sprawiał, że topniało w niej serce. Nie mogę sobie pozwolić… – powtarzała w myślach i w tej samej chwili napotkała jego oczy.