– Jeśli się przyznasz, że popełniłaś błąd, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś znowu zaczęła pracować. Jeżeli jednak będziesz się upierać przy swoim, nie tylko będą mówili i o tobie, że dopuściłaś się zaniedbania, ale jeszcze zarzucą ci kłamstwo.

Była bezradna. I musiała nauczyć się żyć wśród ludzi, którzy nią pogardzali. A Blair? On także sądził, że popełnił błąd, o którym, tak jak wówczas powiedział dyrektor, będzie można po pewnym czasie zapomnieć. Po co więc mam się tłumaczyć? Nie przeżyłabym chyba, gdyby i on nazwał mnie kłamcą…

– Nic więcej nie mam do dodania – powtórzyła z uporem.

– Zrobiłam straszną rzecz i teraz za to płacę, nie wykonuję więc z chęcią zawodu lekarza. Ponieważ jednak Rod musi wyjechać, postanowiłam zapomnieć o tym na jakiś czas i zastąpić go. Musisz tylko uwierzyć, że błąd, który popełniłam, dał mi straszną i bolesną nauczkę, o której nigdy nie zapomnę i że z pewnością nie będę nigdy więcej winna żadnego zaniedbania.

– Do diabła ciężkiego, powiedz w końcu, jak do tego w ogóle doszło?

– Już ci mówiłam – rzekła bezbarwnym głosem. – Zwykłe niedopatrzenie z mojej strony. A teraz zdecyduj, czy chcesz mnie przyjąć na takich warunkach?

Patrzył na nią długo.

– Chyba nie mam wyboru – powiedział w końcu.

– To świetnie. Sprawa jest teraz zupełnie jasna – szepnęła i odwróciła się, w tej samej jednak chwili Blair przytrzymał ją i zmusił, aby spojrzała mu w oczy.

– A to, co było między nami…

– …skończyło się – przerwała mu w pół zdania. – Byłam chyba szalona, że się zgodziłam.

– Szalona, że mnie pragnęłaś?

– Szalona, myśląc, że uda mi się zbudować coś na nowo – mówiła znużonym głosem. – Posłuchaj mnie. Niepotrzebne mi są żadne związki, a ty nie byłbyś ze mną szczęśliwy, wiedząc, co zrobiłam. Za bardzo dążysz do doskonałości. Blair Kinnane, znakomity lekarz, popełnił już jeden straszny błąd w swoim życiu. I to mu wystarczy – zakończyła z goryczą.

– To niesprawiedliwe, co mówisz.

– Czyżby? – Jej śmiech był wymuszony. – Może masz rację. – Odepchnęła go od siebie. – Wyświadczyłbyś mi przysługę, gdybyś zostawił mnie w spokoju. Nie potrzebuję cię. Nikogo nie potrzebuję.

– To nieprawda! Mylisz się – szepnął. – Potrzebujesz mnie bardziej niż ja ciebie. – Cofnął się o krok. – Myślę, że pomimo tego, co zrobiłaś, stałaś się częścią mnie.

Pomimo tego, co zrobiłaś… Słowa te odbiły się echem w ciszy, jaka zapadła między nimi.

– Nie chcę żadnego związku. Nie chcę więcej cierpieć. Starczy mi na całe życie.

– Czy moja miłość przyniosłaby ci ból?

– Tak!

Wokół siebie widziała twarze ojca, braci i Harveya. Kpili sobie z niej, w ich oczach malowało się lekceważenie. Byli to ludzie, których kiedyś kochała i którzy podobno ją kochali… I coś podobnego miałaby jeszcze raz przeżywać? Nie! Nigdy!

– Zostaw mnie – powiedziała gwałtownie. – Zostaję tu na parę tygodni, ale jeśli zbliżysz się do mnie, odejdę i będziesz sobie musiał radzić sam. Nie będę miała po prostu wyboru.

Wyszła z pokoju szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.

Przez długie minuty stała w maleńkim pokoju dla personelu, próbując się uspokoić. A potem poszła szukać Roda.

– Możesz jechać – powiedziała.

Gdy spojrzała na jego twarz, zrozumiała, że cena, jaką zapłaciła, zdobywając się na rozmowę z Blairem, była tego warta.

– Kiedy wylatujesz? – zapytała.

– Po południu przelatuje tędy samolot z Alice -z ożywieniem. – Myślę, że wylądują tu po mnie, a wtedy mógłbym odlecieć z Perth jeszcze wieczorem.

Uśmiechnęła się. Pewnie uda mu się wszystko pomyślnie załatwić, pomyślała z zadowoleniem.

– Jesteś pewna, że możesz zostać? – dopytywał się.

– Rozmawiałam z Blairem – odparła. – Jakoś się porozumiemy. Nic się nie martw, jedź do domu i myśl tylko o rodzicach. Mam nadzieję, że ojciec na tyle dobrze się czuje, że niepotrzebne było to całe zdenerwowanie.

Rod uśmiechnął się smutno.

– Miejmy nadzieję – rzekł bez przekonania. – Jeśli tak będzie, wrócę następnym samolotem.

– To by nie miało najmniejszego sensu – stwierdziła stanowczo. – Zostanę tu przez miesiąc. Powinieneś przez ten czas posiedzieć z rodzicami.

Nic więcej nie powiedziała, ale obydwoje zdawali sobie doskonale sprawę, że następny zawał może nastąpić w każdej chwili, nawet wtedy, kiedy starszy pan poczuje się dobrze.

– Dziękuję ci – powiedział, całując ją serdecznie.

– Naprawdę się cieszę, że mogę ci jakoś pomóc. I była to chyba prawda. Jej także zrobiło się lżej, gdy dostrzegła na twarzy Roda uczucie ulgi.

– Może ci coś załatwić w Stanach? – zapytał. – Mam w Kalifornii rodzinę, moi kuzyni są w ciągłych rozjazdach, nie sprawi mi to więc żadnej trudności. Może chcesz coś tam wysłać albo mógłbym może coś ci przywieźć?

– Dziękuję. – Potrząsnęła przecząco głową.

– Gdzie ty właściwie pracowałaś? – spytał, robiąc porządki na biurku.

– W Los Angeles.

– W jakim szpitalu?

– U Chandlerów – odparła przez ściśnięte gardło. Rod nie zauważył tego.

– To jeden z większych prywatnych szpitali. Coś mi się wydaje, że pracuje tam jeden z moich kuzynów, chirurg Ed Daniels. Może go znasz?

Odetchnęła z ulgą, gdyż nie znała nikogo o tym nazwisku. Potrząsnęła więc głową.

– Pisała mi o tym matka parę miesięcy temu – dodał. -Pewnie więc zaczął już po twoim odejściu. – Zamilkł na chwilę, po czym wyciągnął karty pacjentów. – Czas zabrać się do pracy, pani doktor – skonstatował z uśmiechem.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nigdy jeszcze w życiu Cari nie pracowała tak ciężko, jak w ciągu następnych tygodni. Zajęcia w Slatey Creek starczyłoby dla czterech lekarzy. Jakoś sobie dawali z Blairem radę, ale nie mieli nawet chwili wytchnienia.

Blair miał zbyt dużo pracy, aby stale jej pilnować i problem zaufania do niej umarł śmiercią naturalną. Już po tygodniu, gdy dawała z siebie naprawdę wszystko, zorientowała się, że nikt jej nie pilnuje. Nie spodziewała się, że odczuje tak kolosalną ulgę. A sama praca i poczucie, że jest potrzebna, niosły z sobą radość i zadowolenie.

Stale musiała się spotykać z Blairem. Nie dało się tego uniknąć. Widzieli się wiele razy w ciągu dnia przy zabiegach, omawiali stan i sposoby leczenia pacjentów, układali plan zajęć. Rozmawiał z nią bardzo oficjalnie, a ona przyjęła ten sam ton.

Przestali sobie nawet mówić po imieniu. Nie przychodziło jej to łatwo, było ponadto sztuczne, ale uznała, że to jedyny sposób, by ukryć swe prawdziwe uczucia do człowieka, z którym pracowała przez cały dzień. Nie miała pojęcia, czy Blair odczuwał to samo i nie zastanawiała się nad tym. Niekiedy czuła na sobie jego wzrok i odnosiła wtedy wrażenie, że nie jest mu obojętna. Starała się nie dostrzegać oznak jego zainteresowania. Wiedziała, że oszalałaby chyba z rozpaczy, gdyby uwierzyła w jego uczucie.

Przygotowano dla niej mieszkanie w szpitalu, zdecydowała jednak pozostać u Bromptonów. Po prostu się już przyzwyczaiłam, tłumaczyła sobie. Był jednak jeszcze jeden powód, o którym wolała nie myśleć. Nie chciała zasypiać w pobliżu Blaira. Wieczorne powroty do domu były męczące, kiedy jednak układała się w łóżku u Bromptonów, mając przy sobie psiaka, nie żałowała swojej decyzji.

Potrzebny jej był odpoczynek od Blaira i od szpitala. Zapadała szybko w sen, a gdyby tam pozostała, nie zdołałaby pewnie zmrużyć oka mimo potwornego zmęczenia.

Rod zadzwonił po paru dniach. Słychać go było tak doskonale, że przez chwilę miała wrażenie, iż dzwoni z budki telefonicznej na tej samej ulicy. Ucieszyła się bardzo, gdy powiedział, że ojciec ma się dużo lepiej i że niebezpieczeństwo na i razie minęło.

– Czy nie masz jednak nic przeciwko temu, że zostanę tu przez cały miesiąc? – zapytał nieśmiało.

– Oczywiście – zapewniła. – Już ci mówiłam, że powinieneś zostać. Dajemy sobie świetnie radę.

Westchnęła, wymawiając te słowa, gdyż właśnie w tej chwili wwieziono na izbę przyjęć nowego pacjenta, a pielęgniarka wzywała ją rozpaczliwie.

– Muszę iść – rzuciła pospiesznie. – Zajmuj się ojcem.

– Spróbuję. Aha, jeszcze jedno…

– Tak?

– Bardzo ci dziękuję.

Uśmiechnęła się i odłożyła słuchawkę. Dobrze móc komuś na coś przydać. Nie było jednak czasu na dalsze rozmyślania, bo czekał już na nią pacjent.

Był to młody mężczyzna, który znajdował się w szoku z powodu utraty dużej ilości kiwi. Już pobieżne oględziny pozwoliły znaleźć bezpośrednią przyczynę. Miał urwany kciuk. Założyła mu kroplówkę i podała środek uśmierzający ból.

– Co mu się stało? – spytała młodego człowieka towarzyszącego rannemu.

– Chciał okiełznać konia, który nie był ujeżdżony – opowiadał chłopak drżącym głosem. – Koń się spłoszył, a ręka Lary'ego utknęła w munsztuku. Wiem tylko, że nie mógł jej uwolnić. Krzyczał strasznie, a ja nie mogłem w żaden sposób zatrzymać konia. Trwało to wieki.

Popatrzyła ze współczuciem na jego przerażoną twarz.

– Dobrze, że go pan od razu tu przywiózł. Zaraz się nim zajmiemy. – Skinęła ręką na jedną z młodszych pielęgniarek. – Siostro, proszę zaprowadzić pana do poczekalni i poczęstować filiżanką herbaty.

– A… co będzie z jego palcem? Spojrzała na półprzytomnego chłopaka.

– Zrobimy, co będziemy mogli – odparła. – Jeszcze za wcześnie, żeby coś powiedzieć.

Wystarczyło jednak dokładne badanie, gdy morfina zaczęła działać, aby dojść do przekonania, że kciuka nie da się uratować. Już po chwili na pilne wezwanie Cari pojawił się Blair, który potwierdził jej diagnozę, polecił jednak odwiezienie chłopca do Perth.

– Po co? – zdziwiła się. – Skoro kciuka nie da się uratować, trzeba po prostu pozszywać mu rękę. Potrafimy to przecież zrobić nie gorzej niż chirurdzy w Perth.

– Jest jeszcze jedna możliwość – oznajmił. – Dziwię się, że jeszcze pani o tym nie słyszała.

– O czym pan mówi?