– Tylko na jeden lub dwa dni – tłumaczyła się. – Dopóki! córka Emily nie przyjedzie z Perth. Odpowiedzią był śmiech Maggie.

– Ty głuptasie jeden – usłyszała. – Czy uważasz, że jeden pies więcej zrobi nam jakąś różnicę? – zapytała, patrząc z odcieniem dumy i zarazem rozbawienia na kręcące się u jej nóg psy, które merdając ogonami, obwąchiwały przybysza. – Rusty jest w dodatku taki mały, że trudno nawet mówić o kosztach utrzymania. Jeśli córka Emily go nie zechce, zostanie u nas.

Cari uśmiechnęła się radośnie i odetchnęła z ulgą. A więc Rusty ma już zapewniony dach nad głową.

Pies jednak wiedział swoje. Przywitał się przyjaźnie z innymi psami, pomerdał ogonem Maggie, Jockowi i dzieciom wyraźnie jednak dał do zrozumienia, że należy do Cari. Pierwszego wieczoru zostawiła go na dworze z innymi psami. Gdy jednak zasypiała, usłyszała pod oknem ciche skomlenie i już po chwili psiak był przy niej, szalejąc z radości i liżąc ją po nogach.

– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz! – powiedziała, kucając przy nim.

W odpowiedzi Rusty polizał ją po twarzy.

– Fu! – Wytarła dokładnie twarz. – Siedź – rozkazała stanowczo. – Nie wiem, co tu robisz. Miejsce psów jest na dworze.

Spod rozwichrzonych, kudłatych uszu patrzyły na nią czujnie brązowe oczy.

– Nie uznaję trzymania psów w pokoju. To niehigieniczne, wiesz?

Pies poczuł się najwyraźniej urażony.

– No już dobrze, dobrze – roześmiała się. – Możesz zostać. Tylko proszę mi nie wchodzić na łóżko.

Psiak zwinął się w końcu w kłębek na podłodze, jak tylko mógł najbliżej głowy swej nowej pani. Cari położyła rękę na jego łepku, drapiąc go delikatnie za uchem. Zasypiając zastanawiała się, które z nich bardziej potrzebuje bliskości drugiego. Ona czy ten kundel?

Firma ubezpieczeniowa przysłała w końcu nowy samochód. Jock podwiózł ją do Alice, a stamtąd prowadziła już sama, mając przy sobie psiaka dumnie rozpartego na siedzeniu obok. Nic jej więc już tutaj nie zatrzymywało. Spojrzała na kundelka i przygryzła wargi.

– I co ja mam z tobą zrobić? – westchnęła. – Będziesz chyba musiał zostać u Bromptonów.

Córka Emily wyraźnie oznajmiła, że nie chce mieć z Rustym nic wspólnego. Jakby tego nie było dosyć, udzielała takich rad na temat jego przyszłości, że Cari omal tego nie odchorowała.

Psiak wlazł jej na kolana i podniósł mordkę do góry, jakby chciał jeszcze coś usłyszeć.

– No a co innego możemy zrobić? – spytała. – Przecież nie zabiorę cię do Stanów.

Wiedziała już, że musi wrócić. Czuła, że pojawił się nowy powód, dla którego znowu musi zacząć uciekać. Stwierdziła, że powinna znaleźć się jak najdalej od Blaira.

– Mam pomysł – oznajmiła jej Maggie, gdy Cari opowiedziała jej o swoich kłopotach. Siedziały razem w sypialni Cari, która próbowała zrobić porządek w swoich rzeczach, – weź może z sobą psa i trzymaj go przy sobie, dopóki będziesz podróżować po Australii. A kiedy zdecydujesz się wracać, wsadź go do samolotu i przyślij do nas.

– Czy nic mu się po drodze nie stanie?

– Linie lotnicze opiekują się zwierzętami bardzo troskliwie – zapewniła Maggie, przyglądając się badawczo przyjaciółce. – Powiedz mi, skąd ten pośpiech? – spytała. – Wiesz przecież, że miednica ci się jeszcze dobrze nie zrosła. A nami z Jockiem bardzo jest z tobą dobrze. Dlaczego więc chcesz wyjeżdżać?

Cari odwróciła głowę.

– Muszę – szepnęła. – Nie mogę tu zostać ani chwili.

– Z powodu Blaira? – domyśliła się Maggie. Cari zdumiona spojrzała na przyjaciółkę.

– Skąd… Skąd to wiesz?

– To przecież jasne. Sama w końcu byłam zakochana.

– W Jocku?

– Pewnie, że w Jocku! – rzuciła Maggie takim tonem, że Cari zapomniała o swoim smutku i roześmiała się.

– Miałaś szczęście – westchnęła. – Pokochałaś człowieka który był wolny i on też miał prawo cię pokochać.

– Jesteś przecież w takiej samej sytuacji – zdziwiła Maggie.

– Blair kochał swoją żonę. Nie sądzę, aby mógł jeszcze kogokolwiek pokochać.

– Niech diabli wezmą jego żonę! – rozzłościła się Maggie.

– Całe lata pamięć o niej nie pozwalała mu na ułożenie sobie na nowo życia. Ale myślę, że to się zmieniło. Blair jest teraz do wzięcia.

– Mówisz zupełnie tak, jakby był panną na wydaniu! – zaprotestowała Cari ze śmiechem. Maggie spoważniała.

– Powiedz mi lepiej coś o sobie. Bo zdaje się, że to ty nie jesteś wolna – powiedziała, biorąc ją za lewą rękę.

Cari była nastolatką, gdy zaczęła nosić zaręczynowy pierścionek, który ofiarował jej Harvey, i wokół jej trzeciego palca na ręce pozostał niewielki ślad.

– Przecież nie jesteś mężatką, prawda? – spytała Maggie zdumiona.

– Przed wyjazdem byłam tylko zaręczona – odparła Cari.

– I jeszcze nie możesz o tym zapomnieć?

– Powiedzmy, że jestem na dobrej drodze, żeby zapomnieć.

Zdjęła walizkę z szafy i zaczęła się pakować. Maggie zatrzymała się jeszcze chwilę, wkrótce jednak wyszła, bo Cari najwyraźniej nie miała ochoty na dalszą rozmowę.

Następnego ranka miała odbyć ostatni dyżur w szpitalu. Zazwyczaj parkowała samochód za budynkiem i wchodziła przez drzwi prowadzące do kuchni. Wszystko po to, by nie spotkać się z Blairem. Zapewne jednak jej zwyczaje były publiczną tajemnicą, gdyż przy wejściu natknęła się na Roda.

– Woda akurat się zagotowała – powiedział. Najwyraźniej czekał na nią, siedząc przy stole i pijąc kawę. – Napijesz się czegoś? – zapytał. – Chciałbym z tobą porozmawiać.

Spojrzała na zegarek. Zaczyna dopiero za pół godziny. Przyjrzała się Rodowi – był wyraźnie zdenerwowany. Poprosiła o kawę i usiadła. Gdy stawiał przed nią filiżankę, z przerażeniem zauważyła, że Rod z trudem hamuje łzy.

– Co się stało? – zapytała ze współczuciem.

– Mój ojciec… – zaczął. Z trudem utrzymywał kubek, gdyż trzęsły mu się ręce.

– Co mu jest? – próbowała się dowiedzieć.

– Miał zawał… Jeszcze nie wiadomo, czy był to rozległy zawał, ale nie wygląda to najlepiej. – Spojrzał na nią z rozpaczą. – Widzisz, jestem jedynakiem. Mama sama sobie nie poradzi, muszę do nich pojechać.

– Oczywiście, że musisz – przytaknęła. Spojrzał na nią prosząco.

– Tylko że ja nie mogę zostawić Blaira samego – mówił. – On się wykończy. Nie będzie w stanie wykonać nawet koniecznej operacji, nie będzie mógł jeździć z wizytami. Będzie musiał poprzestać na przychodni i poradach przez radio. – Zamilkł na chwilę, a potem ciągnął bezbarwnym głosem: – Mój wyjazd oznacza śmierć dla wielu pacjentów. Jak więc mogę wyjechać? Nigdy chyba nie traktowałem swojej pracy zbyt i poważnie, ale dałem przecież Blairowi słowo, że zostanę do końca roku.

– Dlatego chciałbyś, żebym ja została, tak? – domyśliła j się Cari.

– No właśnie! Czy mogłabyś?

W jego oczach kryło się nieme błaganie. Przypomniała sobie od razu oczy psiaka skryte pod kudłatymi uszami i pomyślała, że im obu bardzo trudno odmówić.

– Przecież nawet gdybym się zgodziła, nie wiadomo, co powie Blair.

– Blair wyraża zgodę – rozległ się głos z tyłu. Odwróciła się gwałtownie i zaczerwieniła, napotykając spojrzenie Blaira, który pojawił się niespodziewanie w kuchni.

– Pamiętasz chyba, że nie jestem w pełni odpowiedzialnym lekarzem? – spytała z goryczą w głosie. – Jaki może być ze mnie pożytek?

– Rod powinien jechać do domu – stwierdził stanowczo Blair. – Jeśli tylko zgodzisz się u nas pracować, ja zgodzę się ciebie zatrudnić.

– A jak mnie będziesz pilnował, skoro zostaniemy tylko we dwoje?

– Mam do ciebie zaufanie. Roześmiała się.

– Kiedy ja ci naprawdę ufam.

– To dlaczego Rex nigdy nie wychodzi z pokoju, kiedy mam dyżur?

– Nie mam pojęcia.

– Chcesz powiedzieć, że nie pilnuje mnie na twoje polecenie?

Zapadła cisza. Po pewnym czasie Blair odwrócił się gwałtownie i podszedł do okna.

– Słuchaj, Cari – odezwał się ze wzrokiem utkwionym przed siebie. – Powtarzałaś kilkakrotnie, że z twojej winy zmarło dziecko. Powiedz, czy skoro jestem odpowiedzialny za zdrowie i życie pacjentów w tej okolicy, mogę tego nie brać pod uwagę?

– Ponieważ jednak jesteś w rozpaczliwej sytuacji, decydujesz się zapomnieć o tym?

– Tak.

– Tak więc z dwojga złego lepszy jest nieodpowiedzialny lekarz niż żaden – podsumowała. – Kto wie? Może jeszcze zrobię karierę – zauważyła z ironią.

Rod wstał i spojrzał na Cari smutnym wzrokiem.

– Lepiej więc może będzie, jeśli zostanę. Nie widzę innego wyjścia.

– Ja też nie widzę. Przykro mi, Rod – dodała i wyszła.

Gdy kończyła dyżur, przypomniała się jej poranna rozmowa. Nie mogła zapomnieć błagalnego spojrzenia Roda. Była przekonana, że potrafiłaby podołać obowiązkom lekarza w czasie jego nieobecności. Należało więc teraz tylko zdobyć się na odwagę i wyrazić zgodę, wiedząc przy tym, co może oznaczać praca z Blairem.

Zbyt wiele już miała na sumieniu, by utrudniać Rodowi spotkanie z ojcem. Gdy więc skończyła rozmowę z ostatnim pacjentem, wybrała się na poszukiwanie Blaira.

– Jak zamierzasz wszystko zorganizować, jeśli zdecyduję się zostać? – zapytała.

Podniósł się zza biurka, przy którym wypełniał karty, podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.

– Powiedz, o co ci w ogóle chodzi?

– Nie wiem, o czym mówisz – najeżyła się.

– Może dobrze by było, żebyś się dowiedziała – rzucił ostro. – Mówisz ciągle, że dopuściłaś się poważnego zaniedbania, że popełniłaś błąd w sztuce i nie chcesz mi podać żadnych szczegółów. A potem zachowujesz się tak, jakbyś była obrażona, kiedy nie mogę, działając zgodnie z sumieniem, powierzyć ci żadnego odpowiedzialnego zadania.

Milczała.

– Powiedz mi coś!

Potrząsnęła głową. Czy on naprawdę nie jest w stanie pojąć, że bezpowrotnie już minął czas, kiedy była w stanie cokolwiek tłumaczyć? Wiedziała, że do końca życia będzie miała przed oczami salę rozpraw i sędziego. Ileż razy opowiadała w szpitalu, co się naprawdę stało, nikt na to nie zwracał uwagi, ustalono już bowiem oficjalną wersję i nikomu nie przyszło nawet do głowy, że mogło być inaczej. A dyrektor administracyjny powiedział jej w końcu: