– Houston, nie możesz być jednocześnie w dwóch miejscach naraz. Obiecałaś pójść na to przyjęcie i musisz iść.

Houston od niechcenia bawiła się różą.

– Kiedy byłyśmy dziećmi, mogłyśmy być w dwóch miejscach naraz.

Dopiero po chwili Blair zrozumiała.

– Chcesz, żebym cię zastąpiła? Mam spędzić wieczór z Leanderem, udając, że go lubię, żebyś ty mogła iść oglądać dom jakiegoś rozpustnego typa?

– Co ty wiesz o Kanie, żeby go nazywać rozpustnym?

– Więc to już Kane, tak? Sądziłam, że go nie znasz?

– Nie zmieniaj tematu. Blair, proszę, zastąp mnie. Ten jeden raz. Poszłabym do Kane’a kiedy indziej, ale boję się, że pan Gates mi nie pozwoli i nie jestem też pewna, czy Leander by się zgodził. Ostatni wyskok przedmałżeński.

– Mówisz o tym ślubie jak o wyroku śmierci. Poza tym Leander poznałby od razu, że to nie ty.

– Na pewno nie, o ile będziesz się odpowiednio zachowywała. To nie jest takie trudne. Wiem, bo w każdą środę gram tę starą kobietę. Musisz tylko być spokojna, nie kłócić się z nim, nie mówić nic o medycynie i chodzić jak dama, a nie pędzić jak do pożaru.

Blair wciąż nie odpowiadała, ale Houston czuła, że siostra mięknie.

– Proszę, proszę cię, Blair. Tak rzadko cię proszę o cokolwiek.

– Poza tym, żebym spędziła kilka miesięcy w domu z naszym ojczymem, którego nie cierpię. I żebym spędziła kilka tygodni z tym zadowolonym z siebie człowiekiem, którego chcesz poślubić.

– Och, błagam, Blair – szepnęła Houston. – Tak bardzo chcę zobaczyć ten dom.

– Tylko dom cię interesuje, nie Taggert?

Wiedziała, że odniosła zwycięstwo. Blair starała się jeszcze ociągać, ale z jakichś sobie tylko znanych powodów była skłonna się zgodzić. Houston miała tylko nadzieję, że nie będzie namawiała Lee, żeby ją zabrał do szpitala.

– Na miłość boską! – powiedziała Houston – byłam na dziesiątkach kolacji i jeszcze mnie żaden gospodarz nie opętał. Poza tym, będą też inni ludzie.

W każdym razie taką miała nadzieję. Nie chciałaby znów zostać przygwożdżona do ściany.

Blair uśmiechnęła się nagle.

– Czy po ślubie będę mogła powiedzieć Leanderowi, że to ze mną spędził wieczór? To warte wszystkich pieniędzy – zobaczyć jego minę.

– Oczywiście, że możesz. Lee ma poczucie humoru i na pewno pozna się na tym żarcie.

– Wątpię, ale przynajmniej ja się będę dobrze bawić.

Houston objęła siostrę.

– Chodźmy się ubierać. Ja włożę coś pasującego do tego domu, a ty musisz się ubrać w niebieską atłasową suknię od Wortha – powiedziała zachęcająco.

Później niezdecydowana Houston przejrzała całą garderobę, żeby znaleźć coś odpowiedniego. W końcu stanęło na brokatowej sukni fiołkoworóżowej i srebrnej z dekoltem karo ozdobionym, podobnie jak dół, gronostajem. Ukryje tę kreację w skórzanej torbie (Blair zawsze chodziła z torbami pełnymi narzędzi medycznych) i przebierze się u Tii.

Nie chciała używać telefonu, żeby jej ktoś nie podsłuchał, więc dała pensa jednemu z małych Randolphów, żeby poszedł do jej przyjaciółki, Tii Mankin. Mieszkała na początku drogi prowadzącej do domu Kane’a. Gdyby ktoś pytał, miała powiedzieć, że jest u niej Blair.

Blair znów zaczęła narzekać, zupełnie jakby Houston ją wysyłała na jakąś ryzykowną wyprawę. Przez dwadzieścia minut jęczała, że ma za mocno zasznurowany gorset, co było nieodzowne, żeby zmieściła się w suknię od Wortha. Jednak kiedy spojrzała w lustro, Houston zobaczyła błysk w jej oku i wiedziała, że siostra jest zadowolona ze swego wyglądu.

Kilka minut, jakie spędziły w bawialni z matką i panem Gatesem, dały Houston sporo radości. W wygodnym ubraniu Blair czuła się prawie jak chłopak i wciąż przeciwstawiała się panu Gatesowi, a kiedy przyszedł Leander, żartowała sobie i z niego. Jego chłód i demonstrowane poczucie wyższości bardzo ją zezłościły, więc była zadowolona, gdy wreszcie mogła ich wszystkich opuścić.

Tia czekała na nią w cieniu drzew koło swego domu i bocznym wejściem wprowadziła ją do swojego pokoju.

– Blair – szepnęła Tia, pomagając Houston ubrać się. – Nie miałam pojęcia, że znasz naszego tajemniczego pana Taggerta. Jak ja bym chciała z tobą tam pójść. Założę się, że Houston też. Tak jej się podoba ten dom. Czy mówiła ci kiedyś o tym, jak?… Chyba lepiej nie będę o tym mówić.

– Może nie powinnaś – przyznała Houston. – A teraz muszę iść. Życz mi szczęścia.

– Opowiedz mi jutro. Chcę wiedzieć o wszystkim, o każdziutkim meblu, podłodze, suficie – powiedziała Tia, sprowadzając przyjaciółkę na dół.

– Opowiem – zawołała Houston, a po chwili wbiegała już na podjazd prowadzący do domu Taggerta. Zła była, że zjawi się pieszo, jak jakiś zbieg czy żebrak, bez powozu, ale nie mogła ryzykować. Kolisty podjazd prowadził na front domu, a wysokie, białe skrzydła otaczały go, jak ramiona, z obu stron. Na dachach widniały barierki i Houston zastanawiała się, czy to znaczy, że urządzono tam tarasy.

Drzwi wejściowe były białe, z dwoma szklanymi panelami i gdy przeglądając się w nich wygładzała suknię, serce jej waliło. Starając się uspokoić, zapukała. Po chwili usłyszała ciężkie kroki odbijające się echem w pustym domu.

Kane Taggert, wciąż w swym roboczym ubraniu, uśmiechnął się otwierając jej drzwi.

– Mam nadzieję, że nie jestem za wcześnie – powiedziała Houston, starając się patrzeć wprost na niego i nie rozglądać się po otoczeniu.

– Akurat. Kolacja gotowa.

Cofnął się i Houston po raz pierwszy zobaczyła wnętrze domu.

Z obu stron pomieszczenia schodziły cudowne, szerokie schody, otoczone kutą żelazną barierką. Schody opierały się na białych kolumnach, których ozdobne zwieńczenia przechodziły w wysoki sufit. Wszystko utrzymane było w biało-złotym kolorycie, podkreślonym przez delikatne elektryczne oświetlenie.

– Podoba się pani? – spytał Kane, wyraźnie rozbawiony wyrazem jej twarzy.

Houston zdołała zamknąć rozdziawione z zachwytu usta.

– To najpiękniejsze wnętrze, jakie widziałam – wyszeptała.

Kane puchł z dumy.

– Chce se pani pooglądać, czy zjeść?

– Oglądać – odpowiedziała starając się dojrzeć każdy skrawek holu i klatki schodowej.

– No, to chodźmy – powiedział Kane i natychmiast ruszył. – Ten pokoik to mój gabinet – rzucił, otwierając drzwi do pokoju rozmiarów całego parteru domu Chandlerów. Był wyłożony piękną orzechową boazerią, a na jednej ze ścian Houston zobaczyła marmurowy kominek. Jednak na środku pokoju stało tanie, dębowe biurko, a przy nim dwa stare krzesła kuchenne. Na biurku walało się mnóstwo papierów, z których część spadła na wyłożoną parkietem podłogę. – A to biblioteka.

Nie dając jej czasu na przyglądanie się, zaprowadził ją do obszernego pomieszczenia ze ścianami wyłożonymi drewnem w kolorze złota obstawionego pustymi półkami na książki. Między boazerią znajdowały się kawałki całkiem pustych, otynkowanych ścian.

– Tu idą jakieś tam dywany, alem ich jeszcze nie powiesił – powiedział, gdy wychodzili z pokoju. – A to się nazywa duży salon.

Houston zdołała zaledwie rzucić okiem na duży, biały pokój pozbawiony zupełnie mebli, gdy gospodarz już ją wprowadził do małego saloniku, jadalni, pomalowanej na jasnoseledynowy kolor, po czym skierował się poprzez hol do części służbowej.

– To jest kuchnia – oznajmił zupełnie niepotrzebnie. – Pani siada.

Kiwnął głową w kierunku dużego, dębowego stołu i krzeseł, które musiały pochodzić z tego samego źródła co biurko w gabinecie.

Siadła i zauważyła, że krawędź stołu jest zatłuszczona.

– Pański stół i biurko wydają się kompletem – powiedziała ostrożnie.

– No, zamówiłem to wszystko u Searsa w Roebuck – przyznał, napełniając miski zawartością olbrzymiego gara, stojącego na kuchennym piecu. – Mam jeszcze więcej na górze. Bardzo ładne. Jest jedno krzesło wyścielone czerwonym aksamitem z żółtymi chwaścikami.

– Interesujący mebelek.

Postawił przed nią miskę gulaszu z wielkimi kawałami mięsa pływającymi w tłustym sosie i usiadł.

– Niech pani je, nim ostygnie.

Houston wzięła do ręki łyżkę i zaczęła grzebać w jedzeniu.

– Kto projektował pański dom?

– Taki facet ze wschodu, a co?Podoba się pani, nie?

– Bardzo. Tylko byłam ciekawa.

– Czego? – spytał z pełnymi ustami.

– Dlaczego jest taki pusty? Dlaczego w pokojach nie ma mebli? My, to znaczy mieszkańcy Chandler, widzieliśmy, jak przywożono skrzynie po ukończeniu domu. Byliśmy pewni, że to meble.

Patrzył, jak przesuwa łyżką mięso w talerzu.

– Kupiłem mnóstwo mebli, dywanów, posągów. Nawet wynająłem dwóch ludzi, żeby wszystko pokupowali i teraz to jest na strychu.

– Schowane? Dlaczego? Ma pan taki cudowny dom, a mieszka tu chyba sam, z jednym służącym, i nie ma nawet na czym usiąść. Oprócz tego, oczywiście, co pan kupił u Searsa w Roebuck.

– No, dlatego panią tu zaprosiłem. Je to pani? – Zabrał jej miskę i sam dokończył gulasz.

Houston oparła łokcie na stole i pochyliła się do niego, zafascynowana.

– Dlaczego pan mnie zaprosił?

– Wie pani na pewno, że jestem bogaty, naprawdę bogaty i umiem robić pieniądze. Po pierwszych pięciu milionach to już jest łatwo, ale nie umiem ich wydawać.

– Nie wie pan jak? – zdumiała się Houston.

– No, potrafię złożyć zamówienie u Searsa, ale jeśli idzie o miliony, muszę wynajmować ludzi. Na przykład z tym domem. Spytałem żonę jednego znajomego, kogo powinienem wziąć do zaprojektowania domu. Przyszedł do mojego biura, powiedziałem, że chcę coś wspaniałego i wybudował mi to. Potem wynająłem tych dwóch ludzi, o których pani mówiłem, i kupili meble. Nawet nie widziałem, co. Bo może mojej żonie by się nie spodobało i chciałaby przemeblować, to po co robić to dwa razy.

Houston odsunęła się.

– Nie wiedziałam, że jest pan żonaty.

– Jeszcze nie. Ale już sobie upatrzyłem.

– Gratuluję.

Kane uśmiechnął się do niej.