– Chodź, musimy się zabrać do roboty.

W drzwiach pojawiła się trupio blada Jean.

Edan zwrócił się do niej:

– Zadzwoń do panny Emily w herbaciarni i powiedz, żeby wszystkie siostry czekały na mnie w sklepie spożywczym Randolpha, jak najprędzej. Upewnij się, że rozmawiasz z samą panną Emily i koniecznie zwróć się do niej – siostro. To bardzo ważne, rozumiesz?

Jean skinęła głową, a Edan szybko ja pocałował i wskoczył na konia.

W mieście Kane i Edan rozłączyli się i każdy pojechał w inną stronę, szukając ludzi, którzy mieli wozy towarowe. Większość właścicieli zaoferowała swoje usługi i w całym Chandler czuło się poczucie solidarności z ludźmi, których dotknęło nieszczęście w kopalni.

Sześć młodych dam spotkało się z nimi przed sklepem i kiedy tylko Kane wyjaśnił krótko, o co chodzi, słodka panna Emily zaczęła wydawać rozkazy tonem sierżanta artylerii. Gdy wozy pojawiły się przed dużymi tylnymi drzwiami sklepu, panie zaczęły ładować puszki z wołowiną, fasolą, mleko skondensowane, herbatniki, setki bochenków chleba. Zebrał się tłumek ciekawskich, których Emily zagoniła do ładowania pojemników z żywnością. Edan doglądał napełniania beczkowozu.

Ze wzgórza zbiegła Pamela Fenton z Zacharym.

– Co możemy zrobić? – spytała głośno.

Kane popatrzył na syna z uczuciem ulgi. To jego dziecko nigdy nie będzie narażone na niebezpieczeństwo pracy w kopalni. Położył mu rękę na głowie i zwrócił się do Pam:

– Poszukaj jakichś przyjaciółek do pomocy i zgromadźcie wszystkie namioty, jakie są w tym mieście. Jedź do mojego domu i dowiedz się, co Houston zrobiła z tymi dużymi namiotami, które miała na wesele. Trzeba wszystkie namioty zawieźć na górę, do kopalni.

– Chyba Zach jest jeszcze za mały, żeby patrzeć na to, co się tam stało – powiedziała Pamela. – Czasami te eksplozje mogą być…

Kane opanowywał się przez cały dzień, ale teraz wybuchnął.

– To wy! – wrzasnął jej prosto w twarz. – To wy, Fentonowie, spowodowaliście to wszystko. Gdyby kopalnie nie były takie niebezpieczne i twój ojciec nie żałował tak swoich ukochanych pieniędzy, nic takiego by się nie wydarzyło. Ten chłopak jest moim synem i jeżeli tamte dzieci mogą umierać w kopalniach, to on nie jest za młody, żeby widzieć śmierć, którą spowodował twój ojciec. A teraz, kobieto, weź się do roboty, bo przypomnę ci, kim jesteś, i pamiętaj, że w tej chwili najchętniej bym widział twojego ojca martwego.

Kiedy przestał krzyczeć, zauważył, że ludzie zatrzymali się koło niego i patrzyli zdumieni.

Edan zszedł z wozu i przerwał tę scenę.

– Będziemy tak stać cały dzień? Ty! – krzyknął do młodego chłopaka. – Załaduj tę skrzynkę fasoli, a ty posuń ten wóz, zanim konie na siebie powłażą.

Ludzie powoli zaczęli wracać do swych obowiązków. Myśli Kane’a były przy tych, których śmierć spowodował Jakub Fenton. Mimo tego, co powiedział Pameli, nie pozwoliłby, żeby Zach pojechał wozem z kim innym. Musi czekać, aż on sam pojedzie.

Słońce już prawie zachodziło, kiedy Kane wreszcie wdrapał się na wóz i ruszył w drogę do kopalni Mała Pamela. Zach siedział obok niego i odezwał się dopiero, gdy ujechali kawał drogi.

– Czy mój dziadek naprawdę zabił tych ludzi? To rzeczywiście była jego wina?

Kane zaczął opowiadać synowi, co sądzi o Fentonie i jak miłość do pieniędzy zrobiła z niego oszusta, ale powstrzymał się. Bez względu na to, jaki jest ten stary, jest to dziadek Zachary’ego i chłopiec ma prawo go kochać.

– Wiesz, że czasami ludzie się gubią z powodu pieniędzy. Myślą, że pieniądze dadzą im w życiu wszystko i starają się je zdobyć za wszelką cenę. Choćby mieli oszukać albo zabrać komu innemu, uważają, że dla zdobycia pieniędzy można zrobić wszystko.

– Mama mówi, że ty jesteś bogatszy niż dziadek. Czy to znaczy, że oszukiwałeś albo kradłeś?

– Nie – odpowiedział miękko Kane. – Chyba miałem szczęście, bo musiałem tylko zrezygnować z życia, żeby zdobyć pieniądze.

Resztę drogi do kopalni przebyli w milczeniu. Kane znów okropnie przeżył wjazd na teren katastrofy. Przed wejściem do kopalni leżało osiem nie okrytych ciał, które miały być zabrane do maszynowni, gdzie pracowała Blair z drugą lekarką i dwóch lekarzy.

Houston, z rozwianymi włosami i w zakurzonej sukni, pobiegła na tył wozu Kane’a, gdy otwierał klapę.

– To jest wspaniałe, co zrobiłeś – zaczęła, wyjmując puszkę z mlekiem skondensowanym i wręczając czekającej kobiecie. – Naprawdę nie masz żadnych zobowiązań. Ty…

Wziął od niej ciężką skrzynkę.

– Ja też mieszkam w tym mieście i w pewnym sensie kopalnie należą do mnie. Gdybym je odebrał Fentonowi, może zdołałbym zapobiec temu, co się stało. Houston, wyglądasz na zmęczoną. Może wróciłabyś do domu odpocząć?

– Potrzebują wszystkich. Ratownicy zatruwani są gazem i mają trudności w dotarciu do zasypanych.

– Hej, daj no coś do picia – rozległ się za nimi znajomy głos, a kiedy Kane odwrócił się, zobaczył, że to stryj Rafę idzie trzymając kubek na wodę.

Houston nigdy jeszcze nie widziała męża tak uradowanego. Walnął stryja w plecy tak, że kubek wyleciał mu z rąk. Rafę powiedział parę odpowiednich słów na temat bezpośredniości Kane’a, a gdy skończył przeklinać, mrugnął do Houston i podążył znów do kopalni.

Kane ruszył za nim. Po chwili zobaczył wychodzącego z kopalni usmolonego Leandera. Podał mu naczynie z wodą.

– Dużo jeszcze?

Lee pił łapczywie.

– Za dużo. – Uniósł ręce i przyjrzał im się. – Ciała są spalone, a kiedy ich dotykasz, skóra odchodzi i zostaje ci na rękach.

Kane nie potrafił nic powiedzieć, ale pomyślał o człowieku, który był za to wszystko odpowiedzialny.

– Dzięki za żywność – powiedział Lee. – Nie masz pojęcia, jak to pomogło. Jutro będzie tu więcej ludzi, prasa, krewni, inspektorzy, ludzie z rządu i ciekawscy. O jedzeniu często się zapomina. Muszę wracać – powiedział, odwrócił się i odszedł.

Kane przepchnął się przez gęstniejące zbiegowisko do żony i syna i wsadził ich do jednego z pustych wozów.

– Jedziemy zorganizować więcej jedzenia – powiedział, gdy ruszali w dół.

Houston oparła mu głowę na ramieniu i spała całą drogę do Chandler. Gdy dojechali, ona i Zach spali kilka godzin z tyłu wozu, a Edan i Kane obudzili właścicieli sklepów i skupowali towary do zabrania. Rankiem poszli do szkoły średniej i poprosili, żeby zwolniono uczniów na ten dzień do pomocy w zbieraniu potrzebnych towarów.

Młodzież kupowała warzywa, owoce, dżemy, namawiając też matki do gotowania. Młodzi ludzie gotowali setki jajek. Zbierali ubrania, naczynia, drewno na opał i znosili wszystko do wyznaczonych punktów zbiorczych.

Przez cały dzień dochodziły wiadomości z góry: znaleziono dotychczas dwadzieścia dwa ciała tak zwęglone i zmasakrowane, że nie dają się zidentyfikować. Przewiduje się, że ratownicy znajdą następnych dwadzieścia pięć ciał. Na razie zginął jeden ratownik.

Koło południa Kane przywiózł załadowany po brzegi wóz, a kiedy wypakowywał koce i opatrunki, zobaczył wychodzących z kopalni ratowników – wymiotowali po wyjściu.

– To ta woń – powiedział któryś zatrzymując się przy Kanie. – Ciała tak cuchną, że nie można wytrzymać.

Przez chwilę Kane stał nieruchomo, wreszcie złapał czyjegoś osiodłanego konia i pognał w dół, najprędzej jak mógł, do domu Jakuba Fentona.

– Fenton! – ryknął, wszedłszy do domu. Zewsząd przybiegała służba, dwaj lokaje złapali go pod ręce, żeby go powstrzymać, ale strząsnął ich, jakby w ogóle nic nie ważyli. Znał dość dobrze rozkład parteru i wkrótce znalazł jadalnię, gdzie u szczytu stołu siedział samotnie Jakub.

Popatrzyli na siebie przez chwilę. Kane był czerwony ze złości.

Jakub ruchem ręki oddalił służbę.

– Nie przyszedłeś chyba na kolację – powiedział, spokojnie smarując masłem bułeczkę.

– Jak możesz tu siedzieć, kiedy tam, na górze, są ludzie, których zabiłeś?

– Tu się nie zgadzamy. Ja ich nie zabiłem. Prawda jest taka, że robię, co się da, żeby ich zachować przy życiu, ale oni mają skłonności samobójcze. Czy mogę ci zaproponować trochę wina? To bardzo dobry rocznik.

Kane wciąż miał przed oczami widok ostatnich dni. W uszach brzmiał mu płacz kobiet i chyba nic nie jadł już od dwóch dni. Teraz od zapachu jedzenia, czystości panującej w pokoju i ciszy, zachwiał się na nogach.

Jakub wstał, nalał kieliszek wina i podsunąwszy Kane’owi krzesło, postawił przed nim kieliszek. Kane nie zauważył, że drżała mu ręka.

– Czy jest bardzo źle? – spytał Fenton, podchodząc do bufetu i napełniając talerz.

Kane nie odpowiedział. Opadł na krzesło.

– Dlaczego? – szepnął po chwili. – Jak mogłeś ich zabić? Co jest warte śmierci tych ludzi? Dlaczego nie wystarczyły ci pieniądze, które zabrałeś mnie? Po co ci więcej? Można je zarobić inaczej.

Jakub postawił przed Kane’em talerz z jedzeniem, ale ten go nie tknął.

– Miałem dwadzieścia cztery lata, kiedy się urodziłeś, i przez całe życie uważałem, że jestem właścicielem tego, co mnie otacza. Kochałem człowieka, o którym sądziłem, że jest moim ojcem, i myślałem, że on też mnie kocha. – Wyprostował się. – W tym wieku jest się idealistą. Tej nocy, kiedy Horacy się zabił, dowiedziałem się, że nic dla niego nie znaczę. W testamencie napisano, że mam być twoim opiekunem, dopóki nie skończysz dwudziestu jeden lat, a później mam wszystko oddać tobie. Miałem odejść z tym, co będę miał na grzbiecie, i koniec. Nie wyobrażasz sobie, jak nienawidziłem tej nocy tego wrzeszczącego niemowlaka. Chyba w ogóle nie myślałem racjonalnie, kiedy odesłałem cię na wieś do mamki, a później przekupiłem adwokatów. Ta nienawiść była we mnie latami. Myślałem tylko o tym. Kiedy podpisywałem jakiś dokument, pamiętałem, że gdzieś tam jest czteroletnie dziecko, które jest właścicielem tego wszystkiego. Posłałem raz po ciebie, kiedy byłeś mały, żeby zobaczyć na własne oczy, że nie jesteś wart tego, co ci mój ojciec zostawił. – Jakub siadł naprzeciwko Kane’a. – Lekarz mówi, że mam przed osobą jakiś miesiąc życia. Nikomu o tym nie mówiłem, ale chcę, żebyś znał prawdę, nim umrę. – Wypił trochę wina. – Przez cały czas żyłem w strachu, że dowiesz się prawdy i zabierzesz mi wszystko. Dużo później przyszło mi do głowy, że właściwie twoje małżeństwo z Pamelą rozwiązałoby sprawę, ale wtedy… – Znów upił łyk wina. – Tak, Taggert, to była spowiedź umierającego. Wszystko jest twoje. Możesz wziąć, jeśli chcesz. Dziś rano powiedziałem swojemu synowi, kto jest prawowitym właścicielem mojego majątku, bo nie mam już sił ani chęci dalej z tobą walczyć.