– Załóż to i ubierz się jak najprędzej – powiedział, nim wyszedł z pokoju.

Wrócił po kilku minutach, ubrany w sztruksowe spodnie, niebieską flanelową koszulę i granatowe szelki. Patrzył przez chwilę na Houston w obcisłym gorsecie podnoszącym piersi i haleczce do kolan, spod której widać było nogi w czarnych, jedwabnych pończochach i czarnych bucikach na wysokim obcasie. Potem odwrócił się i wybiegł z pokoju, jakby nie był w stanie zostać tu dłużej.

Houston westchnęła, wmawiając sobie, że było to westchnienie ulgi, a nie zawodu.

Nie powiedział, dokąd jadą, gdy pomagał jej wsiąść do powoziku, który jej podarował, więc zdziwiła się, kiedy znaleźli się na drodze do kopalni Mała Pamela. Kiedy wjechali, ludzie zaczęli wychodzić z domów i iść za nimi, więc Houston pomachała kobietom, które znała.

– Przecież one cię nie poznają, kiedy jesteś czysta – przypomniał jej Kane.

Rozglądając się dookoła zauważyła, że idzie za nimi coraz więcej ludzi, a dzieci mają rozradowane twarze.

– Coś ty zrobił? – spytała.

– Popatrz tam. – Wskazał ręką.

Przed nimi znajdowało się jedyne rozleglejsze miejsce na terenie osady. Na środku zakurzonego boiska stały drewniane skrzynie. Kane zatrzymał powozik i dwaj chłopcy podbiegli, żeby przytrzymać konia, gdy Kane pomagał Houston wysiąść. Uśmiechnął się i powiedział głośno:

– Weźcie się do tego, chłopaki.

Patrzyła, jak chłopcy rozpakowywali skrzynki. Podszedł do nich Rafę.

– Skrzynki przyszły dwa dni temu i pomyślałem, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, jak im powiem, co w nich jest. Tańczyli dookoła z radości – powiedział Rafę, kładąc dłoń na ramieniu bratanka.

Chłopcy zaczęli wyciągać sprzęt do baseballa: stroje, kije, piłki, rękawice, maski.

Kane zwrócił się do Houston z wyrazem oczekiwania na twarzy. Zastanawiała się, czy zrobił to, żeby ją oczarować. Patrzyła na rodziców otaczających swych synów z podziwem w oczach.

– A co zrobiłeś dla dziewczynek?

– Dziewczynek? – spytał Kane. – Dziewczynki nie grają w baseball.

– Nie? A co z tenisem, łucznictwem, cyklistyką czy szermierką!

– Szermierką? – Kane wyraźnie się rozzłościł. – Nikt ci nie dogodzi, lodowata księżniczko, co? Nikt nie dorówna twoim standardom? – spytał, odchodząc do chłopców, którzy już machali kijami, wybijając piłki w powietrze.

Houston odsunęła się od tłumu. Może była dla niego za ostra. Może powinna była powiedzieć coś miłego, skoro tak starał się pomóc tym chłopcom.

W każdym razie nie powinna stać w kącie obrażona. Podeszła do małej dziewczynki stojącej niedaleko i zaczęła jej wyjaśniać reguły gry. Po chwili miała koło siebie grupę dziewcząt i kobiet, a nawet paru mężczyzn, którzy nigdy tej gry nie widzieli. Nim Kane i Rafę zorganizowali drużyny, ona przygotowała kibiców, żeby oklaskiwali sukcesy, choćby naj skromniej sze.

Po dwóch godzinach w środek grupy wjechał wóz zaprzężony w cztery konie. Ludzie pomyśleli, że wydarzyło się coś strasznego. Woźnicą okazał się pan Vaughn, właściciel sklepu sportowego.

– Taggert! – wrzasnął do Kane’a, uspokajając spocone konie. – Ostatni raz przyjmuję od pana takie zamówienie. Nic mnie nie obchodzi, czy wykupuje pan cały sklep, dla nikogo nie będę pracował w niedzielę.

– Wszystko pan przywiózł? – spytał Kane podchodząc do wozu przykrytego plandeką. – Przestań pan marudzić. Za takie pieniądze, jakie u pana zostawiłem, już jestem właścicielem tego sklepu.

Ludzie w tłumie zaczęli się śmiać. Zdumiewało ich, że człowiek mający pieniądze może mówić wszystkim wszystko. Houston z zaciekawieniem popatrywała na wóz.

– No, patrzcie tylko na to – powiedział Kane, wyciągając rakietę tenisową. – Chyba nie da się tym odbić piłki do baseballa. – Zwrócił się do małej dziewczynki stojącej obok niego. – Może tobie się to przyda?

Dziecko wzięło rakietę, ale nie ruszyło się.

– Co to jest? – spytała szeptem mała.

Kane wskazał na Houston.

– Widzisz tę panią? Ona ci pokaże, co się z tym robi.

Houston podeszła do męża, objęła go za szyję i pocałowała, ku zachwytowi wszystkich dookoła.

– Chyba nareszcie znalazłem prawdziwy prezent – powiedział do kogoś, kto stał za nim, i przyciągnął ją do siebie.

Gdy Houston odchodziła, usłyszała śmiech Rafe’a. Przez resztę dnia nie miała wiele czasu na rozmyślanie, gdyż organizowała grę w tenisa i pokazywała dziewczynkom, jak używa się sprzętu łuczniczego. Wśród przywiezionych zabawek znajdowały się też piłki, skakanki, kółka z patykami, pajacyki, lalki, laleczki papierowe. Miała pełne ręce roboty, starając się wszystko sprawiedliwie porozdzielać. Matki pomagały pocieszać dzieci, które uważały się za pokrzywdzone.

Nim się zorientowała, słońce zaczęło zachodzić. Kane podszedł do niej i objął ją ramieniem. Spojrzała na niego – wiedziała, że wciąż go kocha.

Może nie był takim człowiekiem, za jakiego go miała na początku, może chciał żyć zemstą, a w tej chwili urządził tylko pokaz, też na złość Fentonowi. Ale dzisiaj nic jej to nie obchodziło. Przysięgła kochać go na dobre i na złe, a jego obsesja zemsty była częścią jego. Będzie przy nim i będzie go kochała, nawet gdyby zabrał Fentonom wszystko.

– Gotowa, kochanie? – spytał.

– Tak – odparła i była to najszczersza prawda.

28

Kane nie patrzył na nią, gdy wyjeżdżali z osady. Trzymał mocno lejce i skupił uwagę na drodze.

Houston patrzyła tylko na niego. Złościło ją, że ma tak mało szacunku dla siebie i kocha człowieka, który ją wykorzystał, ale nic nie mogła na to poradzić.

U stóp wzgórza, zanim boczna droga łączyła się z główną, Kane zatrzymał wóz. Horyzont wydawał się płonąć, oświetlony różowym i pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca. Górskie powietrze robiło się chłodniejsze, wokół pachniało szałwią. Droga srebrzyła się popiołem, a łagodny wietrzyk unosił pyłki nasion.

– Dlaczego się zatrzymujemy? – spytała, gdy podszedł do niej i uniósł ramiona.

– Ponieważ, kochanie – powiedział, ściągając ją z powozu – nie mogę się już doczekać, żeby się z tobą kochać.

– Kane – zaprotestowała – nie możemy się tu zatrzymać. Ktoś może nadjechać.

Nie zdołała już nic więcej powiedzieć, bo trzymał ją w ramionach tuż przy sobie i czuła, jak mąż głaszcze jej plecy. Dotknął delikatnie jej policzka.

– Tęskniłem za tobą, kotku – wyszeptał. – Strasznie tęskniłem.

Po chwili przestał już być taki delikatny i jego spragnione usta z całej siły kruszyły jej wargi. Jej ciało topniało, przylegając dokładnie do niego.

Po chwili odsunął ją – zobaczył w jej oczach pragnienie. Podszedł do powozu i odczepił kawałek plandeki. Położył ją na ziemi, za krzakami jałowca, i wyciągnął rękę do żony.

Powoli szła w jego stronę, myśląc tylko o tym, co ją za chwilę czeka. Ręce mu drżały, kiedy rozpinał drobne guziczki przy jej sukni.

– Myślałem o tym od dawna – powiedział miękko. Wieczorne światło rzucało cień rzęs na jego twarz. Wydawał się młodszy, delikatniejszy. – Pytałaś mnie kiedyś o inne kobiety. Chyba ani razu nie pomyślałem o kobiecie, jak wyszedłem z jej łóżka, a właściwie nie myślałem nawet będąc w łóżku. A najgorsze, do diabła, jest to, że nigdy nie powiedziałem żadnej kobiecie tego wszystkiego, co tobie przez ostatnie miesiące. Jesteś damą czy czarownicą?

Wsunął rękę pod jej sukienkę, a kiedy dotknął jej piersi, ogarnęło ją dziwne gorąco. Objęła go za szyję.

– Jestem czarownicą, która cię kocha.

Ścisnął ją tak mocno, że o mało nie pękły jej żebra. Nic już więcej nie mówiąc, zaczęli wzajemnie ściągać z siebie ubrania i tylko czasem słychać było rozdzieranie materiału, kiedy oporny guzik nie chciał przejść przez dziurkę.

Houston nie zdążyła zdjąć pończoch ani pantofli na obcasie, kiedy jego usta zaczęły okrywać ją całą pocałunkami, aż w końcu nakrył ją całym ciałem. Przyciągnął ją tak mocno, że stali się jedną osobą.

– Jeżeli będziesz krzyczeć, możemy mieć niechcianych gości.

Nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo tu są. Widziała tylko jego ciało nad sobą. Wilgotne włosy przykleiły jej się do twarzy, zwisały na plecach mokre, poskręcane. Długo hamowane pragnienie, groźba utraty kochanego mężczyzny sprawiły, że była nienasycona. Kiedy nareszcie, po ostatnim wspólnym paroksyzmie, odetchnęli, zasnęli na chwilę – dwa splątane ciała jakby znajdowały się w jednej skórze.

Kane uniósł się, nasunął na siebie i Houston część plandeki i przykrył ramiona Houston swoją kurtką. Popatrzył na śpiącą żonę i odgarnął z jej twarzy mokre włosy.

– Kto by pomyślał, że taka dama, jak ty… – szepnął i ułożył jej głowę na swoim ramieniu.

Houston obudziła się po godzinie, gdy ręka Kane’a wędrowała w górę i w dół po jej ciele. Uśmiechnęła się marzycielsko.

– Mam wszystko, czego mężczyzna może chcieć – powiedział, kładąc się na boku. – Trzymam w ramionach nagą kobietę, która się do mnie uśmiecha. – Wsunął potężne udo między jej nogi. – Hej, damulko, chcesz się pokotłować z chłopakiem stajennym?

Otarła się o niego biodrami.

– Tylko jeżeli jest bardzo delikatny i Hie wystraszy mnie swoim barbarzyńskim zachowaniem.

Kane chrząknął.

– Kiedy mężczyzna czegoś chce, używa strzelby albo noża, ale broń, której ty używasz, przeraża mnie śmiertelnie.

– Wyglądasz na przerażonego – powiedziała, przygryzając leciutko jego ucho.

Tym razem kochali się bez pośpiechu, leniwie, a kiedy skończyli, leżeli spokojnie, aż zasnęli.

W nocy Kane wstał i wyprzągł konie. Kiedy zaspana Houston spytała, co robi, odpowiedział:

– Jak się było stajennym, to zostaje coś na całe życie.

Wrócił na plandekę. Przed świtem obudzili się i zaczęli rozmawiać. Kane leżał na plecach, Houston przytulona do niego. Mówili o tym, jaką przyjemność sprawił dzieciom tymi zabawkami.

– Dlaczego niektórzy z tych chłopców wyglądają jak szopy pracze?