Kiedy biurko stało na miejscu, odesłała wszystkich prócz Susan i zaczęły przeglądać zawartość szaf. Wiedziała, że nie ma sensu porządkować dokumentów, poupychanych wszędzie, więc gdy Susan przyniosła żelazko, wyprasowały tylko ośle uszy i poukładały porządnie w licznych szufladach biurka.

Po obu stronach kominka stały dwie oszklone szafy, pełne papierów; w jednej z nich Houston znalazła cztery butelki whisky i sześć szklaneczek, które nie były myte chyba od czterech lat.

– Wygotuj to – powiedziała Houston, trzymając je jak najdalej od siebie. – I dopilnuj, żeby pan Taggert miał codziennie świeże szklanki.

W gablotce umieściła kolekcję małych, brązowych posążków Wenus.

– Spodobają się panu. – Susan zachichotała na widok pulchnych grubasek.

– Chyba były kupione z myślą o nim.

Na północnej ścianie znajdowały się dwie szafy ukryte w boazerii i Houston zatkało, gdy otworzyła pierwszą z nich. Obok dokumentów leżały tam banknoty. Niektóre w powiązanych paczkach, inne zwinięte w kulki, a jeszcze inne luzem. Wyfrunęły na podłogę, gdy otworzyła drzwi.

Westchnąwszy zaczęła je sortować.

– Powiedz Albertowi, żeby zadzwonił do sklepu żelaznego i kazał natychmiast przysłać kasę, a także przynieść jeszcze dwa ciepłe żelazka. Zobaczymy, czy uda się je wyprostować.

Zdumiona Susan poszła zrobić, o co ją proszono.

Kiedy Kane zobaczył swój gabinet, przyglądał się przez dłuższy czas; zauważył ciemnoniebieskie zasłony z brokatu, kolekcję pięknych figurek i czerwone krzesło. Siadł na nim.

– Dobrze chociaż, że nie wymalowałaś na różowo – powiedział. – A teraz, czy pozwolisz mi wreszcie wrócić do pracy?

Uśmiechnęła się, przechodząc obok niego i pocałowała go w czoło.

– Wiedziałam, że będziesz zadowolony. Nawet jeśli się do tego nie przyznajesz, ty też lubisz ładne rzeczy.

– Chyba tak – odpowiedział.

Wychodziła z pokoju, czując, że urosły jej skrzydła. Uśmiechała się przez całą przymiarkę u krawcowej.

Dwa dni później wydali pierwszą proszoną kolację i był to olbrzymi sukces. Houston zaprosiła tylko przyjaciół, których już znał, żeby się czuł swobodnie. Okazał się czarującym gospodarzem, nalewał paniom szampana i oprowadzał wszystkich po domu.

Tylko później, podczas zaplanowanych atrakcji, myślała, że zapadnie się pod ziemię. Wynajęła wędrownego magika, żeby dał po kolacji pokaz swojej sztuki. Kane przez pierwsze dziesięć minut kręcił się na krześle, później zaczął rozmawiać z Edanem o ziemi, którą chciał kupić. Houston szturchnęła go raz, ale powiedział, trochę za głośno, że ten człowiek to oszust i on nie ma zamiaru siedzieć tu ani minuty dłużej.

Wstał i wyszedł z pokoju. Houston dała magikowi znak, żeby kontynuował.

Później, już po wyjściu gości, znalazła męża na tyłach ogrodu. Strome wzgórze i dom na jego szczycie znajdowały się daleko poza nią, a przed nią rozciągało się tajemnicze miejsce, obrośnięte drzewami i krzewami, z których dochodził śpiew ptaków.

– Nie podobał mi się ten człowiek – odezwał się Kane. Oparty o drzewo palił cygaro. – Nie ma czegoś takiego, jak magia. Nie mogłem siedzieć tam i udawać, że jest.

Położyła mu palec na ustach i zarzuciła ręce na szyję.

– Jak mogła taka dama jak ty spiknąć się z chłopakiem stajennym?

– Po prostu, szczęście – odpowiedziała i pocałowała go znowu.

Houston uwielbiała to, że Kane zupełnie nie miał rozeznania, co wypada, a co nie. Niedaleko od nich byli ludzie, ktoś ze służby mógł się wybrać na spacer, ogrodnicy przyjść po zapomniane narzędzia, ale wszystko to nic go nie obchodziło.

– Za dużo na siebie wkładasz – stwierdził, kiedy odpiął jej sukienkę i zaczął zsuwać ją z ramion.

Gdy stała już w bieliźnie, a suknia leżała u jej stóp, wziął ją na ręce i zaniósł przez trawnik i gęstwinę kwiatów do marmurowego pawiloniku – stał tam posąg Diany, bogini łowów. Ułożył ją na trawie u stóp bogini, zdejmował z niej bieliznę i całował każdą odkrytą część.

Nigdy w życiu nie czuła się tak dobrze. Jej napięcie narastało bardzo powoli, bo chciała jak najdłużej przeciągnąć ten wspólny czas. W końcu znalazł się na niej, uśmiechnięty, jakby wiedział, o czym myśli. Przylgnęła do niego, przyciągała go coraz bliżej, aż stali się jednością. Poruszał się powoli, przedłużając jej ekstazę.

– Kane – szeptała. – Kane.

Gdy w końcu nastąpiła eksplozja, całe jej ciało drżało, targane wielką siłą.

Poruszył się powoli.

– Dosyć ci ciepło? Chcesz wejść do środka?

– Nie – odpowiedziała zdecydowanie, choć czuła chłód górskiego powietrza na wilgotnej skórze. – Wiesz, że Diana jest dziewiczą boginią? Myślisz, że ma do nas żal?

– Raczej jest zazdrosna – mruknął Kane, gładząc jedwabistą skórę żony na brzuchu i biodrach.

– Jak myślisz, dlaczego Jakub Fenton płacił Sherwinowi za pracę w kopalni, skoro jest za słaby, żeby zarobić na tę swoją pensję?

Kane jęknął, odsuwając się od niej.

– Widzę, że miesiąc miodowy się skończył. Chociaż nie, właściwie trwa, bo zaczęłaś zadawać takie pytania zaraz po naszym ślubie. Możesz chyba ubrać się sama. Muszę jeszcze coś skończyć, nim pójdziemy spać. -1 odszedł zostawiając ją samą.

Nie wiedziała, czy płakać, czy cieszyć się, że spytała Kane’a o to, co ją nurtowało. Coś tkwiło jak zadra między Fentonami a Taggertami i była pewna, że Kane nie będzie naprawdę szczęśliwy, póki go to nie przestanie gnębić.

Następnej nocy Houston obudziła się w dreszczach; czuła, że życie jej siostry jest w niebezpieczeństwie. Przypomniało jej się, jak matka opowiadała wiele razy, że gdy Houston miała sześć lat, pewnego dnia upuściła najlepszy czajniczek matki i zaczęła płakać, że Blair jest w niebezpieczeństwie. W końcu znaleźli ją przy wyschniętym strumieniu, nieprzytomną, z ręką złamaną po upadku z drzewa. Miała być wtedy na lekcji tańca.

Jednak dziwny związek łączący bliźniaczki nie pojawiał się od tego czasu, aż do teraz. Kane zadzwonił do Leandera, a później trzymał Houston w objęciach przez dwie godziny, dopóki nie przestała drżeć. Wyczuła jakoś, że niebezpieczeństwo minęło, uspokoiła się i zasnęła. Następnego dnia Blair przyszła do Houston i opowiedziała, co się wydarzyło.


Cztery dni później wtargnął w ich życie Zachary Younger. Taggertowie zasiadali do kolacji, gdy do jadalni wpadł jakiś chłopiec wykrzykując, że właśnie usłyszał, iż Kane jest jego ojcem, ale on już miał jednego ojca i wcale nie chce innego. Natychmiast uciekł.

Wszyscy byli zaskoczeni, prócz Kane’a. Usiadł, gdy inni jeszcze stali, i spytał pokojówkę, jaka dziś będzie zupa.

– Kane, myślę, że powinieneś za nim pobiec – odezwała się wreszcie Houston.

– Po co?

– Porozmawiać z nim. Na pewno serce mu pękło, gdy się dowiedział, że człowiek, którego uważał za ojca, wcale nim nie był.

– Mąż Pam był mu ojcem, o ile wiem. I nie powiedziałem mu nic innego.

– Może wyjaśnisz to dziecku?

– Nie umiem rozmawiać z dzieciakami.

Popatrzyła na niego znacząco.

– Przeklęta kobieto! Za rok zbankrutuję, bo cały czas muszę spędzać na robieniu głupich rzeczy, jakie ty mi wymyślasz.

Gdy ruszył do drzwi, Houston dotknęła jego ręki.

– Kane, nie proponuj, że mu cokolwiek kupisz. Powiedz mu tylko prawdę i zaproś, żeby się zapoznał ze swoim kuzynem łanem.

– Może jeszcze mam go zaprosić, żeby tu mieszkał i razem będziecie wymyślać, co mam robić? – Wyszedł, mrucząc coś na temat „umierania z głodu”.

Szedł powoli, ale Zach jeszcze wolniej. Dogonił go.

– Lubisz grać w baseball?

Zach obrócił się. Na jego ładnej twarzy malowała się wściekłość.

– Z tobą na pewno nie.

– Nie masz powodu się na mnie wściekać. O ile słyszałem, twój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem, a ja nie zaprzeczam.

– Ludzie w tym głupim miasteczku mówią, że to ty jesteś moim ojcem.

– Tylko w pewnym sensie. Jeszcze kilka tygodni temu nie wiedziałem nawet, że istniejesz. Lubisz whisky?

– Whisky? Nie… nie wiem. Nigdy nie piłem.

– To chodź ze mną. Wypijemy trochę whisky i wytłumaczę ci o matkach, ojcach i pięknych dziewczynach.

Houston denerwowała się, gdy Kane i Zachary siedzieli kilka godzin zamknięci w gabinecie. Kiedy w końcu chłopiec wyszedł, spojrzał na nią spode łba, zaczerwieniony.

– Zachary jakoś dziwnie na mnie patrzył – powiedziała do męża.

Kane uważnie oglądał paznokcie lewej ręki.

– Wyjaśniałem mu, skąd się biorą dzieci, i chyba się zagalopowałem. – Schwycił jabłko. – Muszę dziś popracować, bo Zach przychodzi jutro grać w baseball ze mną i z łanem. – Spojrzał na nią badawczo. – Na pewno dobrze się czujesz? Jesteś trochę zielona. Może powinnaś odpocząć. Zajmowanie się całym domem to może za dużo jak dla ciebie.

Pocałował ją w policzek, nim wrócił do gabinetu.

Cztery dni później Kane postanowił iść do sklepu sportowego Vaughna zobaczyć, jaki jeszcze sprzęt tam mają. Drużyna jego i Edana została sromotnie pobita przez lana i Zachary’ego. Ian, który większość swego młodego życia spędził w kopalni, był pełen podziwu dla Kane’a i nie czuł się na tyle pewny siebie, żeby go oskarżać o grę niezgodną z regułami.

Zachary nie miał takich obiekcji. Pilnował, aby Kane grał dokładnie według zasad i nie pozwalał, żeby ojciec był, jak to nazywał, „twórczy”. Dotychczas Kane przegrał wszystkie gry, bo nie chciał się dostosować do reguł, które ktoś inny wymyślił. Chciał napisać na nowo regulamin gry.

Stał teraz z Edanem w sklepie sportowym i wybierali rakiety do tenisa, rowery i inny sprzęt.

Na drugim końcu lady stał Jakub Fenton. Rzadko teraz wychodził. Wolał siedzieć w domu, czytać notowania giełdowe i przeklinać fakt, że jego jedyny syn zupełnie się tym nie interesuje. Ostatnio jednak zaświtała mu nadzieja, ponieważ jego córka, którą dawno temu odrzucił, powróciła do domu z synem.

Zachary był taki, jakim powinien być każdy syn: chętny do nauki, interesujący się wszystkim, bardzo inteligentny i z poczuciem humoru. Właściwie jedyną jego wadą było rosnące przywiązanie do ojca. Popołudniami, zamiast uczyć się zarządzania kopalniami, które kiedyś odziedziczy, grał u ojca w piłkę. Jakub postanowił walczyć tą samą bronią i kupić cały sprzęt sportowy, jaki był w sklepie.