– Wydawało się rozsądne. Więc sprzedał piece i zaczął interes?

– Nie, prawie zbankrutował. Widzisz, rzeczywiście był w Colorado węgiel, można było zbierać szuflami, ale nie dotarła tu jeszcze kolej. Wozy zaprzężone w woły nie były w stanie przewieźć tyle, żeby interes był opłacalny.

– Więc co zrobił twój ojciec?

– Miał wielkie marzenia. – Houston uśmiechnęła się. – U stóp góry, na której stoimy, leżała mała rolnicza osada i ojciec pomyślał, że to idealne miejsce na miasto. Jego miasto. Dał każdemu rolnikowi po jednym piecu pod warunkiem, że będzie kupował węgiel tylko z Zakładów Węglowych Chandlera w Chandler.

– Nazwał miasteczko od swojego nazwiska?

– Właśnie tak zrobił. Chciałabym zobaczyć twarze ludzi od nas, gdyby im teraz powiedzieć, że mieszkają w mieście wielmożnego pana Williama Houstona Chandlera.

– A ja cały czas myślałem, że miasto zostało nazwane na jego cześć, bo uratował setkę dzieci z płonącego budynku albo coś w tym rodzaju.

– Pani Jenks z biblioteki uważa, że miasto uhonorowało mojego ojca za wkład w jego rozwój.

– Więc jak się to stało, że zrobił pieniądze nie na węglu?

– Uszkodził sobie kręgosłup. Ładował węgiel i rozwoził do ludzi, ale po roku sprzedał kopalnię za grosze dwóm krzepkim synom rolnika. Miesiąc później wrócił na wschód, kupił dwadzieścia pięć wagonów różnych towarów, ożenił się z moją matką i przywiózł ją i dwadzieścia pięć innych par, by zasiedlić wspaniałe miasto Chandler w Colorado. Mama mówi, że po gzymsie budynku, nazwanym dumnie Chandler Hotel, chodziły kury.

– A kiedy przyszła kolej, synowie rolnika stali się bogaci – domyślił się Kane.

– Tak, ale wtedy już mój ojciec nie żył, a rodzina matki wydała ją po raz drugi za mąż za pana Gatesa. – Houston starała się zajrzeć do wnętrza kopalni, natomiast Kane został na zewnątrz.

– Jakie ludzie mają czasem dziwne pomysły. To całe miasteczko myśli o was prawie jak o rodzinie królewskiej, a tymczasem miasto nazywa się tak jak twój ojciec tylko dlatego, że miał taką fantazję, żeby zostać jego właścicielem. Nie taki znowu król.

– Dla mojej siostry i dla mnie, również dla naszej matki, był królem. Kiedy ja i Blair byłyśmy dziećmi, miasto postanowiło obchodzić święto w dniu urodzin mojego ojca. Matka starała się wszystkim powiedzieć prawdę, ale okazało się, że ludzie chcą mieć bohatera.

– A jak się w tym wszystkim znalazł Gates?

Houston westchnęła.

– Jego reputacja nigdy nie mogła być najwyższej próby, bo był właścicielem browaru, więc kiedy królowa Opal Chandler i dwie królewny pojawiły się na małżeńskim rynku, zaoferował wszystko, co miał. Rodzina matki przyjęła to entuzjastycznie.

– On też chciał mieć prawdziwą damę – powiedział miękko Kane.

– I swoje przekonania o tym, jaka powinna być dama, usiłował wpoić trzem kobietom mieszkającym pod jego dachem – dodała z goryczą Houston.

Kane milczał przez chwilę.

Houston stanęła przy nim i wzięła jego rękę w dłonie.

– Czy myślałeś kiedyś o tym, że gdyby cię wychowywano jako syna, a nie w stajni, byłbyś równie zepsuty jak Marc i nie znał wartości pracy?

– Tak to brzmi, jakby Fenton zrobił mnie przysługę – powiedział przerażony.

– Zrobił mi.

– Co?

– Poprawiam cię. To była część naszej umowy.

– Zmieniasz temat. Wiesz, powinienem wysłać cię do Nowego Jorku, żebyś mi załatwiała interesy. Zniszczyłabyś niektórych z tych facetów.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

– A nie mogłabym raczej zniszczyć ciebie?

18

Kiedy go objęła, zobaczyła, że walczy ze sobą, jak gdyby nie chciał jej pocałować, ale nie mógł się przed tym obronić.

– Kane – szepnęła serdecznie.

Oderwał się od niej; jego oczy pociemniały z bólu.

– Co ty ze mną zrobiłaś? Już dawno to, co mam między nogami, nie rządziło tym, co mam w głowie. Ale teraz czuję, że mógłbym zabić każdego, kto chciałby mi cię odebrać.

– Albo każdą? – spytała cichutko.

– Tak – odparł i zaczął z niej ściągać swoją zbyt obszerną koszulę.

Przedtem Houston miała wrażenie, że coś w sobie tłumił, że nie był całkowicie sobą. Teraz było zupełnie inaczej. Nic go nie powstrzymywało, nie miał żadnych zahamowań.

Wziął ją w ramiona i zaniósł do wejścia opuszczonej kopalni. Houston patrząc na niego zdała sobie sprawę, że teraz dopiero widzi prawdziwego Kane’a Taggerta, którego pokochała i z którym chce się teraz kochać.

Kane położył ją na ziemi; jak szalony zrywał z niej ubranie, żeby jak najprędzej zaspokoić głód i przylgnąć do jej miękkiego, nagiego ciała.

Nie był już tym delikatnym, cierpliwym i uważającym kochankiem, lecz kimś, kto walczy o życie. Ona też przestała myśleć. Jego usta parzyły jej ciało jak ogień, żar przenikał ją do szpiku kości.

Silnymi rękami objął ją w pasie, odwrócił się na plecy i trzymając ją bez wysiłku, jakby była małym dzieckiem, jednym sprawnym ruchem posadził ją na sobie.

Houston wydała ni to krzyk, ni to jęk rozkoszy, czując go w głębi swego ciała. Odrzuciła głowę. Na jej szyi i ramionach pojawiły się kropelki potu. Oparła ręce na jego ramionach i dała się ponieść fali namiętności.

Otwarła oczy i zobaczyła, że Kane ma rozchylone usta, opuszczone powieki, a na twarzy wyraz absolutnej rozkoszy.

– Kane – szepnęła, ale w pustych ścianach kopalni dźwięk niósł się echem w chłodnym powietrzu.

Nie odpowiedział, lecz unosił ją w górę i w dół z prędkością błyskawicy; kiedy po raz ostatni opadła, wygięła się w łuk, ściskając udami biodra Kane’a.

Przebiegł ją dreszcz, silny jak trzęsienie ziemi, a kiedy wszystko się skończyło, opadła na jego spoconą pierś. Objął ją tak mocno, że myślała, iż połamie jej żebra.

Leżeli przytuleni.

Kane łagodnie gładził jej włosy.

– Czy wiesz, że zaczęło padać? – spytał po chwili.

Houston nie obchodziło teraz nic, prócz tego niezwykłego uczucia, którego właśnie doświadczyła. Potrząsnęła głową.

– Czy wiesz, że tu jest temperatura około pięciu stopni, że leżę na setkach ostrych kawałeczków węgla, którymi tak się zachwycałaś, a lewa noga ścierpła mi chyba godzinę temu?

Houston z uśmiechem potrząsnęła głową.

– I nie planujesz przypadkiem ruszyć się stąd w ciągu najbliższego tygodnia?

Houston wciąż kryła twarz na jego piersi i kręciła głową, ale wzbierała w niej chęć do śmiechu.

– I nie przeszkadza ci, że mam tak zlodowaciałe palce u nóg, że gdybym w coś uderzył, to pewnie by mi odpadły?

Pokręciła głową przecząco. Kane roześmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej.

– A mogę cię przekupić?

– Tak – szepnęła.

– To ubierzmy się. Będziemy tu siedzieć i patrzeć na deszcz, a ty możesz mi zadawać pytania. To chyba najbardziej lubisz?

Uniosła głowę i popatrzyła na niego.

– A odpowiesz na nie?

– Pewnie nie – powiedział, odsuwając ją delikatnie i głaszcząc po policzku. – Czarownica – szepnął i odwrócił się.

Zauważyła, że na plecach miał mnóstwo wbitych w skórę węgielków, więc zaczęła je strzepywać, co chwila muskając go piersiami.

Kane odwrócił się i schwycił ją za ręce.

– Nie zaczynaj znowu. Jest w tobie, moja damo, coś takiego, że nie mogę się oprzeć. I nie bądź taka zadowolona z siebie. – Wędrował wzrokiem po jej nagim ciele. – Houston – jęknął, odwracając się – jesteś zupełnie inna, niż się spodziewałem. A teraz ubieraj się, nim znów zrobię z siebie głupca.

Houston już nie pytała, co oznacza zrobienie z siebie głupca, ale było jej radośnie na sercu. Gdy wkładała jego ubranie, od koszuli oderwało się kilka guzików. Bardzo ją to rozbawiło.

Ledwie się ubrała, objął ją, posadził sobie na kolanach i oparł się o ścianę tunelu.

Drobny deszcz padał powoli, jakby nigdy nie miał przestać.

– Jestem z tobą szczęśliwa – powiedziała, wtulając się w jego ramiona.

– Ze mną? Nawet nie dostałaś ode mnie prezentu. Ach, rozumiem, chodzi ci o to, że jesteś szczęśliwa. No, ja też nie jestem z tobą smutny.

– Nie, to ty sprawiasz, że jestem szczęśliwa, nie prezenty ani miłość fizyczna, chociaż bardzo pomagają.

– No, to opowiedz, dlaczego jesteś ze mną szczęśliwa.

Milczała przez chwilę, po czym zaczęła opowiadać:

– Kiedy zaręczyliśmy się oficjalnie, mieliśmy z Leanderem wybrać się na potańcówkę do Masonie Tempie. Bardzo się cieszyłam na ten wieczór i dla podkreślenia nastroju kazałam sobie uszyć czerwoną sukienkę. Ale nie jakiś przytłumiony, ciemny odcień, tylko jaskrawą. Gdy nadszedł ów wieczór, ubrałam się w tę swoją suknię i czułam się jak najpiękniejsza kobieta na świecie. – Przerwała i wzięła głęboki oddech. – Kiedy schodziłam po schodach, Leander i pan Gates gapili się na mnie, a ja myślałam, że to z zachwytu. Ale pan Gates zaczął na mnie krzyczeć, że wyglądam jak ladacznica, i zażądał, żebym natychmiast poszła na górę się przebrać. Wtedy Leander powiedział, że się mną zajmie. Nigdy nie kochałam go bardziej niż wówczas. Kiedy zajechaliśmy na miejsce, Leander zaproponował, żebym nie zdejmowała peleryny i mówiła wszystkim, że jestem przeziębiona. Przesiedziałam cały wieczór w kącie i czułam się strasznie.

– Dlaczego nie kazałaś im iść do diabła i nie tańczyłaś w czerwonej sukience?

– Chyba zawsze robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Dlatego przy tobie czuję się szczęśliwa. Ty uważasz, że skoro schodzę po kratkach z pierwszego piętra, ubrana tylko w bieliznę, to tak widocznie zachowują się damy. I nie przeszkadza ci chyba, że robię ci propozycje zupełnie nie jak dama.

Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Natychmiast ją pocałował.

– Nie mam nic przeciwko propozycjom, ale może wolałbym, żebyś nie latała publicznie w bieliźnie. Nie pamiętasz przypadkiem szczeniaczków?

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz.

– Na urodzinach Marka Fentona, kończył chyba osiem lat, zabrałem cię do stajni, żeby pokazać szczeniaczki, białe w czarne łatki.