– Za diabła! – powiedział. – Nie będę podpisywał swoim nazwiskiem nic in blanco. Ktoś może tam sobie wpisać, co mu się podoba.
– To taki zwyczaj – tłumaczyła Houston. – Wszyscy kładą podpisane bileciki do pudełek z tortem, które ludzie zabierają ze sobą do domu.
– Mogą zjeść tort na weselu. Nie potrzebują zabierać w pudełeczkach. Zresztą rozmaże się.
– To na szczęście, żeby o czymś marzyć, czegoś sobie życzyć.
– Chcesz, żebym z powodu takiego głupstwa podpisywał coś w ciemno?
Tę rundę Houston przegrała, ale wygrała w sprawie wynajęcia mężczyzn do pomocy paniom przy wysiadaniu z powozów oraz zatrudnienia kobiet, żeby urządziły szatnię w małym saloniku Kane’a.
– A w ogóle, to ile osób planujesz?
Popatrzyła na listę.
– Według ostatnich obliczeń pięćset dwadzieścia. Przyjeżdża większość krewnych Leandera ze Wschodniego Wybrzeża. Czy jest ktoś, kogo chciałbyś zaprosić, prócz twoich stryjów i kuzynów Taggertów?
– Kogo?
Znów się pokłócili i znów Houston wygrała. Kane powiedział, że nigdy nie poznał swoich krewnych i nie ma takiego zamiaru. Houston, która nie mogła się przyznać, że zna Jean, bo zaraz by spytał skąd, powiedziała, że i tak ich zaprosi. Z jakichś powodów Kane nie chciał ich tu widzieć i po dłuższej sprzeczce stwierdził, że z pewnością przyjdą w swoich roboczych ubraniach.
Nazwała go snobem i pomyślała, że prędzej umrze, niż się przyzna, że zamówiła już dla nich odświętne stroje na jego koszt. Nim zdążył odpowiedzieć, do pokoju weszła Opal i zasiadła do haftowania.
Kiedy Kane zwrócił się do niej z pytaniem, co o tym myśli, Opal odpowiedziała:
– Więc chyba będziesz musiał kupić im jakieś nowe ubrania, prawda?
Nim wyszedł, narzeczona czuła się, jakby przeżyła sztorm na morzu. On jednak był nieporuszony. Kiedy go odprowadzała do drzwi, pocałował ją i powiedział, że spotkają się nazajutrz.
– Czy zawsze o wszystko będą takie sprzeczki? – szepnęła, siadając obok matki.
– Sądzę, że tak – pogodnie odpowiedziała matka. – Może byś tak zrobiła sobie długą, gorącą kąpiel?
– Potrzebna mi chyba trzydniowa – mruknęła Houston.
Kane stał przy oknie swego gabinetu, trzymając cygaro w zębach.
– Będziesz pracował czy marzył? – zapytał Edan, stając za nim.
Kane nie odwrócił się.
– To są po prostu dzieciaki – powiedział w końcu.
– Kto taki?
– Houston i jej przyjaciele. Nigdy nie musieli dorosnąć ani martwić się, co będą jedli następnego dnia. Ona sądzi, że jedzenie pochodzi z kuchni, ubrania od krawcowej, a pieniądze z banku.
– Nie jestem taki pewien, czy masz rację. Houston wydaje mi się całkiem rozsądną osobą, a przez to, że Westfield ją wykołował, bardzo wydoroślała. Takie rzeczy wiele znaczą dla kobiety.
Kane odwrócił się, by spojrzeć na przyjaciela.
– Pocieszyła się – powiedział, wskazując na dom.
– Nie sądzę, żeby chodziło jej tylko o twoje pieniądze. – Edan zamyślił się.
Kane prychnął.
– Pewnie tak jej się spodobała wytworność, z jaką trzymam filiżankę. Chcę, żebyś ją obserwował.
– To znaczy, mam ją szpiegować?
– Jest zaręczona z człowiekiem bogatym. Nie chciałbym, żeby ją porwano.
Edan uniósł brew.
– Naprawdę chodzi o to, czy boisz się, że mogłaby znów spotkać się z Fentonem?
– Większą część środy spędza w tym swoim kościele i chciałbym wiedzieć, co tam robi.
– A więc chodzi ci o przystojnego pastora?
– O nikogo mi nie chodzi! – wrzasnął Kane. – Zrób, co ci powiedziałem, i obserwuj ją.
– Zastanawiam się, czy Houston wie, w co się pakuje – powiedział Edan, patrząc na Kane’a z obrzydzeniem.
Kane znów odwrócił się do okna.
– Kobieta wiele potrafi znieść, żeby położyć łapę na takich milionach.
Edan bez słowa wyszedł z pokoju.
Houston przebrana w wywatowany, gruby kubrak Sadie z wprawą kierowała końmi, wiozącymi ją do kopalni Mała Pamela. Omówiła to z pastorem i zdecydowali, że można powiedzieć Jean o zbliżającym się weselu. Wielebny Thomas wyjawił, że tajemnica Sadie już dawno nie jest tajemnicą. Houston czuła ogromną potrzebę porozmawiania z Jean. Była taka cicha i rozsądna i chociaż nigdy nie spotkała Kane’a, była jego kuzynką.
Houston bez problemów przejechała przez bramę kopalni i skierowała się natychmiast do chaty Taggertów. Jean czekała już na nią.
– Nie było kłopotów? Cieszę się, że w końcu wiesz – powiedziała ostrożnie.
– Rozdajmy jedzenie, a później porozmawiamy – zaproponowała Houston.
Gdy kilka godzin później znalazły się z powrotem w domku Jean, wyciągnęła z kieszeni paczkę herbaty. – To dla ciebie.
Jean Taggert zaparzyła herbatę i kiedy już usiadły, zaczęła rozmowę.
– Więc będziemy spowinowacone.
– Za pięć dni. Przyjdziesz, prawda?
– Oczywiście. Wyciągnę z szafy moją sukienkę Kopciuszka i przyjadę szklaną karetą.
– Nie przejmuj się takimi sprawami. Wszystko załatwiłam. Jakub Fenton wydał zezwolenie i wszyscy Taggertowie mogą swobodnie wjeżdżać i wyjeżdżać. Moja krawcowa czeka na ciebie, a krawiec, pan Bagly, też już dostał instrukcje. Musisz tylko przyprowadzić swojego ojca, Rafe’a i lana.
– To wszystko? – Jean uśmiechnęła się. – Z moim ojcem nie będzie problemu, ale Rafę to zupełnie inna sprawa. A Ian jest dokładnie taki, jak jego stryj.
Houston westchnęła, patrząc na wyszczerbiony kubek, z którego piła herbatę.
– Niech zgadnę. Po pierwsze, nie masz pojęcia, czy Rafę będzie miał ochotę iść na wesele, czy nie, bo jest zupełnie nieprzewidywalny. Może się roześmiać i pójść z radością, a może zacząć krzyczeć i powiedzieć, że nigdzie nie idzie.
Jean wpatrywała się w nią oniemiała.
– Czy to znaczy, że Kane też jest prawdziwym Taggertem?
Houston wstała; podeszła do małego okienka, przez które nie było nic widać.
– Dlaczego za niego wychodzisz? – spytała Jean.
– Właściwie nie wiem. Leander i ja byliśmy taką idealną parą – mówiła łagodnie, jakby we śnie. – Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy zaręczeni, praktycznie od dzieciństwa, nie pamiętam, żebyśmy się w czymś nie zgadzali. Mieliśmy pewne problemy, gdy dorośliśmy (myślała o tym, jaki Leander był zły, że nie chciała z nim pójść do łóżka), ale panowała między nami prawie perfekcyjna harmonia. Ja chciałam zielone zasłonki, Leander też chciał zielone zasłonki. – Popatrzyła na Jean. – A później poznałam Kane’a Taggerta. Chyba ani razu w niczym się nie zgadzaliśmy. Wydzieram się na niego jak przekupka. Tego dnia, kiedy zgodziłam się wyjść za niego, rozbiłam mu dzbanek na głowie. Albo jestem na niego wściekła, albo chcę go osłaniać, albo zatracić się w jego sile.
Usiadła i ujęła twarz w dłonie.
– Już nic nie rozumiem. Tak długo kochałam Leandera, taka byłam pewna swej miłości, a teraz, gdybym mogła wybierać, zatrzymałabym Kane’a. Ale dlaczego? Jestem wariatką, kompletną wariatką.
– Jesteś pewna? – spytała cicho Jean.
– Oczywiście – odpowiedziała Houston. – Żadna inna kobieta…
– Nie, mówię o tym, że jesteś taka w nim zakochana i nie widzisz wad. Ja zawsze miałam nadzieję, że jak ktoś mnie pokocha, będzie widział wszystkie moje słabe punkty i dalej będzie mnie kochał. Nie chciałabym, żeby mnie uważał za bóstwo, bo później, kiedy pozna mój charakterek, mógłby się odkochać.
Houston z zaciekawieniem patrzyła na Jean.
– Ale kochać kogoś, to znaczy…
– No właśnie, co znaczy?
Houston wstała i wyjrzała przez okno.
– To, że chcesz z kimś być, czy jest zdrowy, czy chory; chcesz mieć z nim dzieci, kochać go nawet wtedy, gdy zrobi coś, co ci się nie podoba. Uważać, że jest najszlachetniejszym, najwspanialszym księciem na świecie i śmiać się, kiedy powie ci coś przykrego piąty raz w ciągu godziny. Martwić się, czy mu się spodobasz w nowej sukience i czuć, że wszystko w tobie topnieje, jeżeli mu się podobasz. – Milczała przez chwilę. – Kiedy jestem z nim, żyję – szepnęła. – Nim go poznałam, po prostu egzystowałam; ruszałam się, jadłam, słuchałam poleceń. Przy nim czuję się, jakbym mogła wszystko. Kane jest…
– No? – spytała łagodnie Jean. – Kim jest Kane?
– Człowiekiem, którego kocham.
Jean wybuchnęła śmiechem.
– Czy to naprawdę takie nieszczęście zakochać się w którymś z nas, Taggertów?
– Kochać łatwo, ale żyć z kimś takim może być znacznie trudniej.
– Nawet w połowie nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. – Jean dalej się śmiała. – Herbaty?
– Czy cała wasza rodzina jest jak Kane?
– Mój ojciec podobny jest na szczęście do rodziny swojej matki, ale wuj Rafę i Ian są prawdziwymi Taggertami. Myślałam, że Kane, z powodu swoich pieniędzy…
– Pewnie dlatego jest jeszcze gorszy. Kim jest ojciec lana? Tego chłopaka też chyba nigdy nie widziałam.
– Nie. Pracuje w kopalniach od dawna, chociaż ma dopiero szesnaście lat. Wygląda jak Rafę: duży, przystojny, zły. Jego ojcem był Lyle, brat Rafę’a. Zginął podczas wybuchu, gdy miał dwadzieścia trzy lata.
– A ojciec Kane’a?
– Frank był najstarszym z braci. Zginął w wypadku na długo przedtem, nim się urodziłam i chyba też przed urodzeniem Kane’a.
– Tak mi przykro – powiedziała Houston. – Musi ci być ciężko zajmować się wszystkimi.
– Dostaję pomoc od dobrych młodych dam – odparła. – Niedługo będzie ciemno. Lepiej wracaj.
– Czy przyjdziesz na mój ślub? Tak bym chciała, żebyś była, a poza tym zobaczyłabyś mnie w czymś czystszym. – Houston uśmiechnęła się, ukazując poczernione zęby.
– Prawdę mówiąc, chyba lepiej się czuję w towarzystwie Sadie niż gwiazdy towarzystwa, panny Chandler.
– Nie mów tak! – zaoponowała Houston. – Proszę cię.
– Dobrze, postaram się.
– I pójdziesz jutro do mojej krawcowej? Musi mieć czas na uszycie. Tu jest adres.
– Cieszę się. Postaram się też zrobić co się da z wujem Rafe’em i łanem, ale nic nie obiecuję.
– Rozumiem cię doskonale. – Przytuliła Jean do siebie. – Cieszę się, że się zobaczymy.
"Dama" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dama". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dama" друзьям в соцсетях.