Houston przez chwilę nie mogła się ruszyć. Dobrze skrojony garnitur uwypuklał różnicę między jego szerokimi barami a wąską talią, ciemny materiał zaś podkreślał kolor włosów i brwi. Pomyślała, że z satysfakcją pokaże się z nim na przyjęciu. Może rzeczywiście jakaś część niej chciała pokazać całemu miastu, że może mieć innego mężczyznę. Na pewno mogła trafić gorzej. Jasne, znacznie gorzej.

– Umiesz to zawiązać? – zapytał.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała, wracając do rzeczywistości. – Tylko musi pan usiąść, żebym mogła dosięgnąć.

Siadł na jednym z pozłacanych krzesełek. Wyglądał jak skazaniec.

Pracując zapamiętale nad węzłem windsorskim, zaczęła opowiadać:

– Przyjęcie urządza moja przyjaciółka, Tia Mankin. Będą tam stały drugie stoły, zastawione jedzeniem i napojami, i trzeba tylko chodzić i rozmawiać z ludźmi. Będę przy panu, ile tylko zdołam.

Kane nic nie mówił.

Gdy krawat był zawiązany, spojrzała mu w oczy. Czy to ten sam mężczyzna, na którego głowie rozbiła dzbanek?

– Niedługo będzie po wszystkim. Możemy wtedy wrócić i zjeść tu razem kolację.

Nagle objął ją i mocno pocałował, jakby czerpał z niej odwagę. Po chwili już stał obok niej.

– Załatwmy to już – powiedział, kierując się do drzwi.

Houston była zbyt oszołomiona, żeby się ruszyć. Te ich nieliczne pocałunki dla niego chyba nic nie znaczyły, ale ona nie mogła po nich złapać tchu.

– Nie idziesz? – spytał niecierpliwie od drzwi.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała z uśmiechem.

Kane powoził, ona zaś usiłowała na tej krótkiej trasie dać mu jeszcze kilka instrukcji.

– Jeżeli ludzie mają uwierzyć w nasze zaręczyny, powinien mi pan trochę nadskakiwać – powiedziała ostrożnie. – Stać przy mnie, trzymać mnie pod rękę, takie rzeczy. I koniecznie pomóc mi wyjść z powozu.

Skinął głową, nie patrząc na nią.

– I uśmiechać się – dodała. – Chyba małżeństwo nie jest takie złe.

– Jeżeli przeżyję narzeczeństwo – zauważył ponuro.

Towarzystwo zebrane w ogrodzie Mankinów bardzo było ciekawe Kane’a i Houston. Mimo zachowywania pozorów dobrych manier, prawie przybiegli do powozu, stanęli i gapili się. Kudłaty górnik zmienił się w dżentelmena.

Kane chyba nie zdawał sobie sprawy z ich reakcji, ale Houston z dumą położyła ręce na jego barach, gdy pomagał jej wyjść z powozu. Trzymając się jego ramienia, poprowadziła go w stronę czekających.

– Czy mogę państwu przedstawić mojego narzeczonego, pana Kane’a Taggerta? – zaczęła.

Dwadzieścia minut później, gdy został już wszystkim przedstawiony, poczuła, że się rozluźnił.

– Nie było tak źle, co?

– Nie – odpowiedział pogodnie. – Chcesz coś zjeść?

– Chciałabym napić się ponczu. Przepraszam na chwilę, muszę z kimś porozmawiać.

Patrzyła za nim, gdy ruszył w kierunku stołów – wiele kobiet przystawało, żeby mu się przyjrzeć. Meredith Lechner podeszła, żeby z nim porozmawiać, uśmiechając się najpierw do Houston, jakby prosiła o pozwolenie.

Jest tylko mój, pomyślała Houston, mój książę, który już przestał być żabą; I do odczarowania wystarczył mu jeden guz na głowie. Chrząknęła, żeby zatuszować chichotanie.

Gdy Kane był zajęty, podeszła do wielebnego Thomasa, stojącego trochę na uboczu tłumu.

– Ależ go zmieniłaś. – Wskazał na Kane’a, koło którego stały już trzy panie.

– Może na zewnątrz – odparła, zniżając głos. – Muszę z tobą porozmawiać. W zeszłym tygodniu, w osiedlu górniczym Jean Taggert powiedziała, że wie o mnie. Ile wie?

– Wszystko – odparł pastor.

– Ale skąd…? – Houston zdumiała się.

– Ja jej powiedziałem. Musiałem. Chciałem, żebyś tam, wewnątrz, miała prawdziwą przyjaciółkę.

– A jeżeli mnie złapią? Jean może mieć więcej kłopotów, jeśli będzie wiedziała, kim jestem.

– Houston. – Pastor spojrzał jej w oczy. – Nie możesz sama brać odpowiedzialności za wszystko. Jean przyszła do mnie kilka miesięcy temu i chciała znać prawdę. Ucieszyłem się, że mogłem jej powiedzieć.

Milczała przez chwilę, patrząc na Kane’a – śmiał się z czegoś. Jakaś kobieta podeszła do niego bardzo blisko. Nie tylko mnie czaruje, pomyślała.

– Wiesz, że Kane i Jean są spokrewnieni? – spytała.

– Stryjeczne rodzeństwo. – Uśmiechnął się, widząc jej zdumione spojrzenie. – Gdy tylko dowiedziałem się o twoich zaręczynach, poszedłem do Jean. Strażnicy nie chcieli mnie wpuścić, ale mój szef jest wyżej niż ich. Ani Jean, ani nikt z rodziny nie znali Kane’a. Jest jakaś tajemnica w związku z jego urodzeniem, coś na temat matki… Jean podejrzewa, że była… damą z półświatka i ojciec Kane’a miał wątpliwości, czy dziecko jest jego. Dlatego pewnie oddano go do pracy u Fentonów, zamiast pod opiekę Taggertów.

– A co się stało z jego rodzicami?

– Jean sądzi, że umarli. – Pastor Thomas położył jej rękę na ramieniu. – Jesteś pewna, że chcesz wyjść za tego człowieka? Wiem, że Leander cię zranił, ale…

Houston czuła, że nie zniesie już więcej żadnych pouczeń, choćby ktoś robił to w najlepszej wierze.

– Jestem pewna – powiedziała twardo. – A teraz wybacz, ale muszę porozmawiać z moim narzeczonym, nim mi go inne ukradną.

– W porządku, idź. Jeśli będziesz chciała pogadać, to jestem tutaj.

Gdy przedostawała się w stronę Kane’a, co chwila ktoś ją zatrzymywał.

– Houston, on się bardzo dobrze prezentuje. Dokonałaś prawdziwego cudu!

– Naprawdę zakochałaś się w nim, kiedy byłaś zaręczona z Leanderem?

– Czy Lee był bardzo załamany, jak mu powiedziałaś?

– Czy wymknęłaś się z domu, bo chciałaś poznać pana Taggerta?

– Houston, musisz nam wszystko opowiedzieć.

W końcu dobrnęła do Kane’a i wzięła go pod rękę.

– Cholernie dużo czasu ci to zabrało – rzekł półgłosem. – Wiesz, co te baby chciały wiedzieć? – spytał zdumiony.

– Domyślam się. – Zaśmiała się. – Jadłeś coś?

– Tylko te dwie małe kanapeczki. Człowiek mógłby zjeść wszystkie i dalej być głodny. Musimy tu jeszcze długo siedzieć? Co to za człowiek, z którym rozmawiałaś?

– Pastor Thomas.

– Ach tak. Uczysz u niego w środy. – Uśmiechnął się i dotknął palcem koniuszka jej nosa. – Nie bądź taka zdziwiona. Dużo o tobie wiem. Może usiądziesz, a ja ci przyniosę talerz z jedzeniem? Widziałem, że inni tak robili.

Gdyby była teraz z Lee, wiedziałby dokładnie, jak się zachować. I musieliby wyjść z przyjęcia o piętnastej piętnaście, ponieważ on w czwartki…

– Żałujesz, że nie ma przy tobie mężczyzny, który wiedziałby, co należy robić? – spytał Kane. Stał nad nią z talerzem w ręku, całkiem zasłaniając jej słońce.

– Nie, wcale nie – odparła. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż nagle cała zawartość talerza wylądowała na jej kolanach.

Kane stał jak wrośnięty w ziemię. Widać było po nim, że wydarzyło się to, czego najbardziej się obawiał.

Houston zareagowała dopiero wtedy, gdy usłyszała jakiś przytłumiony damski śmiech. Wszyscy zamarli. Wstała prędko i wszystko spadło z jej kolan na ziemię.

– Podnieś mnie – szepnęła, lecz on patrzył na nią nic nie rozumiejąc. – Weź mnie na ręce, zanieś do powozu i odjedź – pouczała go cicho.

Kane nieczęsto ślepo wykonywał rozkazy, ale ten wykonał. Podniósł ją z łatwością. Gdy niósł ją do powozu, przytuliła się do niego. We czwartki Leander pobierał lekcje szermierki, natomiast pan Taggert we czwartki nosił swoją narzeczoną na rękach.

Milczał, dopóki nie znaleźli się w powozie, na drodze do domu Chandlerów.

– Po co to? – zapytał. – Co ci to dało, że cię przeniosłem?

– Było tam bardzo niewielu mężczyzn na tyle silnych, żeby mogli unieść żonę, a chyba każda kobieta zgodziłaby się, żeby jej wyrzucono trochę jedzenia na suknię, gdyby w zamian mogła być noszona na rękach.

– Nic nie ważysz – stwierdził.

Z uśmiechem nachyliła się do niego i pocałowała go w policzek.

– To dla ciebie nic nie ważę.

Zatrzymał powozik i spojrzał na nią.

– Jesteś prawdziwą damą, prawda, panno Chandler? Prawdziwą damą.

– Mam nadzieję – mruknęła i pomyślała, że chyba rzeczywiście potrafiłaby się stać każdym zależnie od tego, czego chciałby Kane Taggert.

9

Houston wpadła do pokoju matki. Opal haftowała właśnie jakieś mankiety.

– Mamo! Musisz mi pomóc.

– Popatrz na swoją suknię! – Opal wstała. – Myślisz, że to się doczyści?

– Nie wiem. Mamo, on jest na dole i czeka na mnie. Idź go zabawić rozmową, a ja się przebiorę. Boję się, że jak z nim nie porozmawiasz, to sobie pójdzie.

Matka aż cofnęła się z wrażenia.

– Chyba nie mówisz o swoim panu Taggercie? On jest tutaj, na dole?

Houston ujęła dłonie matki.

– Jest załamany. Przez przypadek zrzucił mi trochę jedzenia na kolana i… och, mamo, wszyscy zaczęli się z niego śmiać. Żebyś widziała jego twarz. Poczuł się taki upokorzony. Zejdź na dół i porozmawiaj z nim parę minut. Nie pozwól mu odejść.

Opal chyba zrozumiała.

– Nikt nie powinien się z niego śmiać, jeśli to było niechcący.

– Dziękuję – powiedziała Houston, ucałowała matkę w policzek i wypadła z pokoju, nie odpowiadając na jej pytanie: „O czym mam z nim rozmawiać?”

Susan czekała już na Houston i pomogła jej rozpiąć sukienkę z tyłu.

– Tylko przód jest zaplamiony – stwierdziła Houston, przyglądając się sukience. – Susan, powiedz pani Thomas, żeby przetarła te tłuste plamy magnezją. O Boże, tu są plamy ze wszystkiego. Trzeba to potrzymać nad płonącą siarką, a jeżeli nie pomoże, to potrzeć naftą. Sama to zrobię, bo nie chciałabym, żeby kuchnia wybuchła. Pośpiesz się, zanim to się utrwali.

Kiedy Susan wróciła, panienka pisała coś przy biurku.

– Jak skończę pisać, daj to, proszę, Williemu, żeby zaniósł do pani Murchison. Chciałabym, żebyś mu wyjaśniła, czego chcę, żeby wszystko było jasne.

Pisała dalej, jednocześnie wyjaśniając:

– Niech Willie wejdzie schodami przy kuchni w domu Taggerta na strych i skręci w lewo – zobaczy długi korytarz. Drugie drzwi po lewej prowadzą do małego pokoju pełnego mebli. Tam, pod tylną ścianą, leży mały dywan w czerwone wzory i duża torba z ozdobnymi poduszkami. Torba jest taka duża jak on, więc z pewnością ją zobaczy. Niech to zaniesie na dół do małego saloniku. Pani Murchison pokaże mu, gdzie to jest. Powiedz mu, żeby rozwinął dywan, porozkładał poduszki dookoła, a z jadalni obok niech przyniesie trzyramienny świecznik i ustawi na środku dywanu. Spamiętasz, żeby to powtórzyć Williemu?