Zwróciła się do Duncana.

– Nie wierzę, żeby był w rodzinie ktoś szalony.

Przez twarz Duncana przebiegł cień zatroskania.

– Jak mogłaś tak bardzo się zmienić w tak krótkim czasie? Byłaś taka rozsądna, poznawałaś Leandera przez tyle lat, nim zdecydowałaś się na małżeństwo, a tego znasz parę dni i zgodziłaś się spędzić z nim resztę życia.

Co mogła na to odpowiedzieć? Miał rację. Nie powinna wychodzić za nieznajomego. Tyle że miała na to cholerną ochotę! Zakryła ręką usta, żeby ukryć uśmieszek.

– Małżeństwo to poważna sprawa – ciągnął Duncan. – Pomyśl o tym, co robisz.

– Już się zgodziłam go poślubić – powiedziała, jakby to było jakieś wyjaśnienie.

– Blair dowiodła, że dopóki kobieta nie ma na palcu obrączki, wszystko może się zdarzyć – stwierdził z goryczą. – Nie pozwól, żeby jej wybryk zrujnował ci życie. Dowiedz się czegoś o nim. Porozmawiaj z ludźmi, którzy go znają. Porozmawiaj z Markiem Fentonem, może go pamiętać z czasów, gdy pracował w stajni. Starałem się spotkać z Jakubem, ale on nie chce nawet słyszeć tego nazwiska. To twoje życie, Houston. Postaraj się dowiedzieć wszystkiego, co się da, o tym człowieku, nim się z nim zwiążesz.

Wiedziała, że to rozsądne, ale wahała się, czy się zgodzić. Może nie chciała niczego się dowiadywać, może wolała, żeby pozostał tajemniczym nieznajomym, który podbił jej serce.

Może nie była gotowa na zakończenie przygody. Ale słowa Duncana brzmiały rozsądnie, a Houston przyzwyczajona była do posłuszeństwa. Zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby wiedział, jak Kane rzucił się na nią, a ona stłukła na jego głowie dzbanek. Chyba zamknąłby ją w pokoju. Westchnęła.

– Zapytam jakichś ludzi – szepnęła. – Dowiem się, czego się da, ale jeśli nie usłyszę nic wyjątkowo niepokojącego, ślub odbędzie się dwudziestego.

Duncan westchnął ciężko.

– O nic więcej nie mogę cię prosić. Powiedz mi, Houston, czy zawsze tak bardzo pragnęłaś pieniędzy? Czy życie w tym domu kojarzy ci się z biedą?

– A więc myśli pan, że pieniądze są jednym z powodów, dla których chcę za niego wyjść?

– Oczywiście. – Zdumiał się. – A po co miałabyś poślubić to wielkie i brzydkie stworzenie? Gdyby nie jego pieniądze, nikt by się do niego nie odezwał. Byłby po prostu górnikiem, jak reszta rodziny, i nikt by sobie nie zawracał nim głowy.

– Czy naprawdę byłby po prostu górnikiem? Zaczął jako chłopiec stajenny, ale zarobił miliony. Nikt mu ich nie dał. Może to, co mi się w nim podoba, to właśnie fakt, że potrafił wyrwać się z tego gnoju i coś osiągnąć w życiu. Jedyne, co ja w życiu zrobiłam, to nauczyłam się odpowiednio ubierać.

I jemu to się przyda, pomyślała, czując przebiegający ją lekki dreszczyk.

– A co jeszcze powinna umieć dama? – spytał Duncan.

– Kobiety dzisiaj piszą książki, są… – Machnęła ręką, nie rozwijając tematu. – Czemu nikt się nie zastanawia, dlaczego taki bogacz jak pan Taggert żeni się z dziewczyną z gór Colorado? Mógłby mieć księżniczkę.

– Ależ ty jesteś księżniczką – powiedział szybko.

Houston uśmiechnęła się do niego, idąc do drzwi.

– Muszę iść. Powinnam najpierw pójść do pana Bagly, zamówić garderobę dla mojego przyszłego męża, a później zamówić drugą identyczną suknię ślubną. Blair na pewno o tym nie pomyślała.

– Wątpię – powiedział Duncan, sięgając do kieszeni. – Był wczoraj prezes banku i przyniósł to dla ciebie. – Wręczył jej kartkę.

Było to potwierdzenie otwarcia na jej nazwisko konta w banku z sumą dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

Ręka Houston na klamce zadrżała.

– Dziękuję – wyszeptała. – Dziękuję za wszystko i zrobię to, o co pan prosił.

Z uśmiechem wyszła z pokoju. Dopiero na schodach odetchnęła.

Spojrzała jeszcze raz na potwierdzenie z banku. Powiedział, że złoży na jej koncie trochę pieniędzy! Może mieć różne wady, ale na pewno nie skąpstwo. Przygryzła wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, i pospieszyła na górę – musiała się ubrać.

Godzinę później siedziała w pracowni pana Baglya, otoczona próbkami materiałów. Jedną z rzeczy, której się nauczyła w swych szkołach, było ubieranie mężczyzny, choćby po to, żeby móc się spierać z kamerdynerem męża.

– Będzie potrzebował dwanaście garniturów do pracy – wyliczała, a pomocnik pisał jak szalony. – Tę jasną wełnę, szarą oksfordzką kratę, granatową szkocką wełnę… to na razie.

– A na wieczór? – spytał pan Bagly.

– Czarna czesanka z białą kamizelką. A teraz coś do konnej jazdy.

Wybierała stroje sportowe, zastanawiając się i zmieniając decyzje, spodnie do golfa, na popołudniowe przyjęcia. Na ślub wybrała dla niego czarny frak, koszule, krawaty, szale, rękawiczki. Później zapas bielizny, chusteczek do nosa i skarpetki.

– Czy kapelusze zostawimy na później?

– Tak, i laski też. – Spojrzała na złoty zegareczek, który nosiła przypięty do piersi. – Muszę już iść. Czy mogę zabrać garnitur?

Gdy pan Bagly przyniósł z magazynku świeżo ukończone ubranie wraz z dodatkami, a nawet butami, umówiła jeszcze Edana do wzięcia miary na weselny strój.

– Życzę szczęścia! – zawołał krawiec, gdy wsiadała do swego nowego powoziku. – Będzie ci potrzebne! – mruknął pod nosem.

Dwie godziny później Houston była już ubrana na garden party w dopasowaną u góry suknię z białego, przezroczystego muślinu w kropeczki na podbiciu z żółtego atłasu, z szeroką, żółtą wstążką, przechodzącą przez stanik, związaną na biodrach w kokardę. Jakimś cudem Susan zdołała dzisiaj zasznurować jej gorset o dwa centymetry ciaśniej. Mogła oddychać tylko górną częścią klatki piersiowej, ale co znaczyła to odrobina niewygody? Chciała wyglądać jak najlepiej na pierwsze oficjalne wyjście z narzeczonym.

Zatrzymując się przed domem Taggerta, westchnęła. Trzeba będzie nająć służbę. Przydałby się teraz ktoś, żeby pomógł jej wyjść z powozu. Rozejrzała się, czy nikt nie patrzy, i podciągnęła suknię prawie do kolan, żeby zejść po schodkach.

Z lewej usłyszała przeciągły gwizd.

– Najpiękniejsza rzecz, jaką dziś widziałem – odezwał się Kane, wychodząc zza domu. – Masz lepsze nogi niż tancerka, którą widziałem w Nowym Orleanie.

Zarumieniła się.

– Przywiozłam pański garnitur i ma pan akurat czas, żeby się przygotować.

– Przygotować do czego?

Wciąż nie mogła przywyknąć do niego bez brody. Miał już wprawdzie lekki zarost z ciemnymi, nie ogolonymi bakami, ale i tak było widać jego piękne rysy. Jakie to szczęście, pomyślała, zgodzić się wyjść za zarośniętego niedźwiedzia, który potem zmienił się w przystojnego księcia.

– Na garden party, o drugiej.

– Ach, to – powiedział, idąc w stronę domu i zostawiając ją samą.

– Tak, to. – Uniosła nieco spódnicę i szła szybko za nim aż do jego gabinetu. – Pomyślałam, że zdążymy przedtem zrobić jakąś lekcję, żeby się pan swobodniej czuł, i oczywiście musi pan mieć czas na przebranie się.

Zatrzymał się za biurkiem i wziął jakiś dokument do ręki.

– Bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mam czasu iść. Mam dużo pracy. Ale ty, oczywiście, idź. Jesteś już ubrana i w ogóle. Może zabierz ode mnie jakieś kwiaty.

Houston zatkało.

– A może po prostu dać im pieniądze – zaproponowała.

Popatrzył zdumiony.

– A chcieliby?

– Nie – odpowiedziała spokojnie – oni nie, ale pewnie ty chciałbyś. W ten sposób mógłbyś uniknąć spotkania z nimi.

– Uważasz, że się boję tej bandy wystrojonych snobów? Ha! Mógłbym ich kupić i sprzedać. – Zamilkł, widząc, jak spiorunowała go wzrokiem. – Nie idę – powtórzył z uporem i usiadł.

Podeszła, stanęła obok niego i z trudem powstrzymała się od położenia mu ręki na ramieniu.

– Nie będzie tak źle. Poznałeś tylko najgorszych ludzi w mieście, a chciałabym, żebyś poznał moich przyjaciół. Obiecuję, że ani jedna dziewczyna nie zemdleje u twoich stóp.

Spojrzał na nią wyraźnie zdetonowany.

– Żadna nie zemdleje, kiedy mnie zobaczy bez brody?

Uśmiechnęła się.

– Chce mnie pan zmusić, żebym przyznała, że będzie pan tam najprzystojniejszym mężczyzną?

Próbował schwycić ją za rękę, ale w porę się usunęła.

– Zostańmy tu we dwoje – powiedział. – Znajdziemy sobie jakieś zajęcie. Podoba mi się ta sukienka.

– O nie, mój panie. – Zaśmiała się. Zastanawiała się, czy nie dałoby się ścisnąć gorsetu jeszcze o centymetr. – Nie ulegnę i nie dam się wciągnąć w… cokolwiek ma pan na myśli. Trzeba się ubierać na garden party. – Cofnęła się aż pod ścianę.

Kane przysunął się, oparł ręce o ścianę po obu stronach jej głowy i pochylił się nad nią.

– Jeszcze się dobrze nie poznaliśmy, co? Chyba para powinna spędzić ze sobą trochę czasu przed ślubem, nie?

Houston wyślizgnęła się pod jego ramieniem.

– Panie Taggert, nie dam się słodkimi słówkami wymanewrować z tego przyjęcia. Myślę, że pan boi się iść, a jeśli jest pan osobnikiem, którego przeraża nawet małe zebranie towarzyskie, to nie jestem pewna, czy chcę za takiego mężczyznę wyjść za mąż.

Podszedł do biurka, był wyraźnie zły.

– Na kilometr czuć, jaka jesteś wredna. Nie boję się żadnych cholernych przyjęć.

– Więc proszę to udowodnić: ubrać się i pójść ze mną. – Patrzyła, jak walczy z sobą. O mały włos nie powiedziała, że z nim zostanie. Bądź twarda, Houston, powtarzała sobie. On tego po tobie oczekuje.

Przewracał papiery na biurku.

– Pójdę – powiedział niechętnie. – Mam nadzieję, że nie przyniosę ci wstydu.

Minął ją i wypadł z pokoju.

– Ja też. – Odetchnęła z ulgą i pobiegła za nim, żeby wyjąć ubranie z powozu.

Kiedy się ubierał, Houston oglądała zniesione na dół meble i planowała, gdzie co ustawić. Półtorej godziny później, kiedy już podejrzewała, że Kane uciekł oknem z pierwszego piętra, zobaczyła go znów. Stał w drzwiach w ciemnym żakiecie, białej koszuli i ciemnoszarych spodniach; w ręku trzymał biały krawat.

– Nie wiem, jak to zawiązać.