– Ja też tak myślę – powiedziała trochę nieprzytomnie Houston. Myślała o tym, żeby zamówić fryzjera męskiego, pana Applegate z Coal Avenue na dziewiątą rano. Ile czasu można by zaoszczędzić, gdyby wszyscy w mieście mieli telefony.
– Susan, ty masz dwóch braci, jak pamiętam?
– Tak, panienko.
– Potrzebuję na jutro sześciu silnych mężczyzn, na cały dzień. Będą znosić na dół meble. Dostaną dobrze jeść i dobrą zapłatę. Mają przyjść o wpół do dziewiątej rano. Myślisz, że uda ci się znaleźć sześciu?
– Tak, panienko.
Houston napisała kolejny liścik.
– Willie musi to zanieść do pani Murchison. Mieszka u wielebnego Thomasa na czas pobytu Conradów w Europie. Chcę, żeby gotowała u Taggerta, póki nie wrócą. Chyba się ucieszy, że będzie miała co robić. Niech Willie zaczeka na odpowiedź, bo napisałam, że kuchnia jest pusta i musi ją zaopatrzyć we wszystko, czego pani Murchison potrzebuje, i posłać rachunek panu Taggertowi. Willie będzie musiał się z nią rano spotkać i przyjechać jakimś dużym wozem. Może pożyczy od Oakleyów. – Usiadła wygodniej. – No, to chyba wszystko na jutro. Pana Taggerta będę miała ubranego i ogolonego, meble zniesione i wszyscy będą nakarmieni.
Susan rozpięła włosy Houston i zaczęła je szczotkować.
– O, jak miło – powiedziała Houston, przymykając oczy.
Za chwilę była już w łóżku i po raz pierwszy od kilku dni nie zasypiała spłakana. Czuła się całkiem szczęśliwa. Wytargowała od siostry jeden wieczór, żeby przeżyć przygodę, a tymczasem wyglądało na to, że przez wiele tygodni nie będzie się nudzić.
Kiedy Susan zapukała do jej drzwi następnego dnia o szóstej rano, Houston była już prawie ubrana do pracy – nosiła białą bawełnianą bluzkę, czarną sztruksową spódnicę, która zamiatała ziemię, i szeroki skórzany pasek. Mały żakiecik i kapelusik dopełniały stroju.
Zeszła po cichutku po schodach uśpionego domu, na stole w jadalni zostawiła karteczkę dla matki i kazała zaspanemu Williemu zaprząc konia do swego nowego powoziku.
– Willie, czy przekazałeś wszystkie wiadomości?
– Wszystkie. Pani Murchison ucieszyła się, że będzie miała zajęcie. Mam być z wozem i spotkać ją i pana Randolpha o wpół do siódmej w sklepie spożywczym. Pani Murchison podała mu długą listę towarów, jakich potrzebuje. A potem jedziemy do Conradów zrobić najazd na ich ogród. Chce wiedzieć, ile osób ma tam nakarmić?
– Będzie około dwunastu, ale większość to mężczyźni, więc niech gotuje na trzydzieści. Powinno wystarczyć. I niech zabierze garnki i patelnie. Pan Taggert chyba nic nie ma. Willie, przyjedź, jak tylko będziesz mógł.
Kiedy przyjechała do Taggertów i uwiązała konia w cieniu, w domu panowała cisza. Zapukała do bocznych drzwi, a ponieważ nikt nie odpowiadał, spróbowała otworzyć. Drzwi nie były zamknięte, więc weszła; czując się trochę jak złodziej, zaczęła penetrować szafki. Jeśli w tym domu miała przygotować ucztę weselną na olbrzymią liczbę ludzi, musiała wiedzieć, czym dysponuje. Znalazła tylko puszki z brzoskwiniami i kilka najtańszych emaliowanych garnków.
– Znów od Searsa – mruknęła, postanawiając zwiedzić resztę części gospodarczej. Duży kredens oddzielał kuchnię od jadalni, a za kuchnią mieściło się skrzydło w kształcie litery L, ze spiżarnią, miejscem dla pomywaczek, był też pokój i biuro gospodyni oraz mieszkanie z łazienką dla służby.
W korytarzyku, obok kuchni, znajdowała się klatka schodowa, którą Houston weszła. Jak się domyśliła, strych również przeznaczony był na mieszkania dla służby, obecnie wykorzystano go jako magazyn mebli. Znajdowały się tu dwie łazienki, dla kobiet i dla mężczyzn; resztę podzielono na małe pokoiki. Każdy wypełniony był po sufit skrzyniami i pudłami, a w niektórych stały meble ukryte pod białymi pokrowcami.
Uniosła jeden pokrowiec. Znajdowały się pod nim dwa pozłacane krzesełka, pokryte materią w amorki. Przywiązano do nich karteczkę, którą przeczytała z zapartym tchem:
Połowa osiemnastego wieku. Gobeliny tkane w pracowni specjalistycznej. Prawdopodobnie należały do madame de Pompadour, z kompletu dwunastu krzeseł i dwóch kanapek.
– O mój Boże! – westchnęła Houston, opuszczając z powrotem pokrowce.
Pod ścianą leżał zrolowany dywan. Na karteczce przy nim przeczytała:
Koniec XVII wieku. Wykonano w fabryce Savonnerie dla Ludwika XIV.
Pudło, zawierające niewątpliwie obraz, podpisano po prostu: Gainsborough. Obok niego stało drugie pudło, z napisem Reynolds.
W końcu zdjęła pokrowiec z krzeseł madame de Pompadour, wysunęła jedno i siadła, żeby zebrać myśli. Rozejrzawszy się pobieżnie, wiedziała już, że wszystko tutaj ma wartość muzealną. Uniosła prześcieradło z jakiegoś przedmiotu i oczom jej ukazał się żyrandol, zrobiony jakby z diamentów. Na karteczce był napis: 1780. Siedziała porażona myślą, że przyjdzie jej żyć wśród takich dzieł sztuki, gdy usłyszała nadjeżdżający przed dom powóz.
Wybiegła na dwór.
– Pan Bagly! – zawołała w momencie, gdy wysiadał przed domem.
– Dzień dobry, Blair-Houston – odpowiedział.
Był to drobny, blady człowieczek, któremu nie wiadomo dlaczego udawało się być tyranem. Jako główny krawiec Chandler cieszył się dużym szacunkiem.
– Dzień dobry – odpowiedziała. – Proszę wejść. Nie jestem pewna, czy pan słyszał, ale pan Taggert i ja zamierzamy się pobrać za dwa tygodnie i potrzebna mu jest cała nowa garderoba. Ale na razie potrzebuje na jutrzejsze przyjęcie popołudniowy garnitur, może wełna z lamy, na trzy guziki, szare spodnie, z kamizelką z kaszmiru. To powinno być odpowiednie. Czy sądzi pan, że zdąży na jutro na godzinę drugą?
– Nie jestem pewien. Mam też innych klientów.
– Ale z pewnością nikt nie jest w takiej potrzebie jak pan Taggert. Niech pan weźmie tyle szwaczek, ile będzie trzeba. Dobrze zapłacimy.
– Jakoś to zorganizuję. A teraz chcę zmierzyć pana Taggerta, żebym mógł zacząć pracę.
– Chyba jest na górze.
Pan Bagly popatrzył na nią przenikliwie.
– Blair-Houston, znam cię całe życie, zgodziłem się dla ciebie odłożyć inną robotę, zgodziłem się przyjść tu tak wcześnie, żeby obmierzyć twojego narzeczonego, ale nie wejdę po tych schodach, żeby go szukać. Może przyjdziemy ponownie, jak się obudzi.
– Ale wtedy będzie pan miał za mało czasu, żeby uszyć garnitur! Proszę, panie Bagly.
– Nic z tego, nawet gdybyś mnie błagała na kolanach. Zaczekamy tu pół godziny. Jeżeli do tego czasu nie zejdzie, pójdziemy.
Houston prawie się ucieszyła, że nie było dla nich krzeseł w dużym salonie, w którym mieli czekać. Odwagi, powiedziała sobie i weszła na schody.
Pierwsze piętro było równie piękne jak parter, z białymi panelami. Otworzyła jedne drzwi i w przyćmionym świetle zobaczyła jasne włosy wśród skotłowanej pościeli. Zamknęła cicho drzwi, nie chcąc budzić Edana.
Sprawdziła cztery pokoje, nim znalazła sypialnię Kane’a z tyłu domu. Poranne słońce nie przedostawało się tu przez grube zasłony, zawieszone na drucie. Umeblowanie składało się z dębowego łóżka, małego stołu zarzuconego papierami, glinianego dzbanka na wodę i trzyczęściowego kompletu, tapicerowanego ohydnym, czerwonym pluszem z żółtymi frędzlami.
Houston spojrzała w górę, w kierunku strychu.
– Niech mu pani wybaczy, madame de Pompadour – szepnęła.
Energicznie odsunęła zasłony, zawiązała w supeł, żeby nie opadły, i wpuściła słońce.
– Dzień dobry, panie Taggert – powiedziała głośno, stojąc nad łóżkiem.
Kane poruszył się, przewrócił na drugi bok i spał dalej. Był nagi od pasa w górę i podejrzewała, że dalej również. Stała przez chwilę, wpatrując się. Rzadko miała okazję widzieć nagi męski tors, a Kane zbudowany był jak gladiator – potężny, muskularny, z owłosioną piersią. Skórę miał ciemną i biło od niego ciepło.
Stała i przyglądała się, gdy wtem jakaś duża ręka schwyciła ją za udo i pociągnęła na łóżko.
– Nie mogłaś się mnie doczekać, co? – spytał Kane, całując ją w szyję i energicznie macając rękami jej ciało. – Zawsze miałem słabość do rannych swawoli.
Houston próbowała się wyswobodzić, ale kiedy zobaczyła, że to beznadziejne, zaczęła się rozglądać za innym sposobem, żeby go powstrzymać. Wymacała stojący przy łóżku dzbanek i szybko stuknęła go w głowę.
Cienka glinka pękła. Woda z kawałkami dzbanka rozprysnęła się i oblała Kane’a, a Houston wyskoczyła z łóżka i stanęła bezpiecznie daleko.
– Co, do diabła… – zaczął Kane siadając i rozcierając głowę. – Mogłaś mnie zabić.
– Mało prawdopodobne. Słusznie oceniłam, że pański gust do przedmiotów toaletowych jest taki, jak do mebli.
– Słuchaj no, ty mała dziwko, ja cię…
– Nie, teraz pan mnie posłucha. Jeżeli mam być pańską żoną, to będzie mnie pan traktował z należytym szacunkiem, a nie jak jakąś ladacznicę, którą pan sobie najął na jedną noc. – Zaczerwieniła się, ale ciągnęła dalej. – Nie przyszłam tu dlatego, że, jak pan to ujął, nie mogłam się doczekać, żeby pójść z panem do łóżka. Zostałam w pewien sposób zaszantażowana. Na dole czeka krawiec, żeby wziąć miarę na pański garnitur, lada moment przyjdą ludzie do przenoszenia mebli, przyjeżdża kucharka z pełnym wozem jedzenia i przyjdzie fryzjer ostrzyc i ogolić tę masę włosów, które pan hoduje. Jeżeli mam siebie i ten dom przygotować na wesele, będę niestety często potrzebowała pana obecności i nie może się pan wylegiwać w łóżku przez cały dzień.
Kane tylko patrzył na nią, gdy wygłaszała tę przemowę.
– Czy krwawię? – spytał.
Houston podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć jego głowie. Objął ją w talii i przycisnął twarz do jej piersi.
– Może taki okład? – zapytał.
Odepchnęła go ze złością.
– Wstawaj, ubierz się i jak najszybciej zejdź na dół! – zażądała wychodząc z pokoju.
– Przemądrzałe babsko – usłyszała za sobą.
Na dole panował chaos. Sześciu ludzi, których najęła Susan, przechadzało się po domu, jakby byli właścicielami. Głośno komentowali. Willie i pani Murchison czekali, żeby ją zapytać o różne rzeczy, a pan Bagly postanowił wyjść.
"Dama" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dama". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dama" друзьям в соцсетях.