Hałas młotów pneumatycznych i klaksonów naciskanych przez zaskoczonych kierowców, którzy nie wysłuchali w radiu informacji o utrudnieniach w ruchu drogowym, zanim wyjechali z Jersey, jest ogłuszający. Upal przytłacza. A ten zapach, moja droga – nie wiem, co ci chłopcy robią na dnie tej dziury, ale powiem ci tylko jedno, poważnie podejrzewam, że trafili na niewłaściwą rurę.

Było to tak, jakby przysłowiowa otchłań piekielna otworzyła się tuż przed tym bastionem wszelkiego zła, znanym jako „New York Chronicie”, i usiłowała wessać ten diabelski pomiot z powrotem w objęcia stworzyciela, samego szatana. I wtedy, pośród tego wszystkiego, dostrzegłem na twarzy naszej małej Mel – która, jak na pewno się domyślasz, już wtedy podskakiwała z uciechy – wyraz takiego zachwytu, że w pierwszej chwili wydało mi się, że nadjechała ciężarówka Pana Softee i rozdają darmowe rożki z czekoladą. A potem, idąc za jej oszołomionym spojrzeniem, zobaczyłem, co wywołało na jej twarzy wyraz takiego rozmodlenia. Apollo. Wcale nie przesadzam. Absolutnie idealny przykład męskiej urody. Stał przy jednej z barykad i patrzył w dół na dziurę. Wyglądał, jakby dopiero co zstąpił ze stron katalogu J. Crew. Luźne sztruksy, miękka dżinsowa koszula… Wiatr lekko mierzwił jego ciemne włosy, a ja przysięgam ci, Nadine, gdyby jeden z tych robotników budowlanych podał mu łopatę, z tymi swoimi dużymi dłońmi wcale nie wyglądałby tam nie na miejscu. Czego zupełnie nie mogę powiedzieć o SWOIM chłopaku. Ale wracając do naszej sceny:

Nasza mała Mel (wrzeszcząc, żeby przekrzyczeć młoty pneumatyczne):

– John! John! Tutaj!

Apollo się odwraca. Dostrzega nas. Oblewa się głębokim, niemniej atrakcyjnym rumieńcem w kolorze umbry. Idę za naszą małą Mel, podążam jej śladem pomiędzy funkcjonariuszami policji i wściekłymi pracownikami „Chronicie”. Dziennikarze dorwali już tych nieszczęśników z biura burmistrza, podtykają im pod nos legitymacje prasowe i żądają informacji, kiedy ich osobiste bidety – nie próbuj mi wmawiać, że nie mają w tych złoconych komnatach, w których pracują – znów wypełnią się wodą. Przedzieram się przez tłum i co widzę?

Po dogonieniu boskiej istoty, którą z jakiegoś tajemniczego powodu nazywa Johnem, nasza mała Mel mówi swoim zwykłym zdyszanym głosem:

Nasza mała Mel: – Co ty tu robisz? Przyszedłeś zrobić zdjęcia tej wielkiej dziurze?

Max Friedlander: – Hm. Tak.

Nasza mała Mel: – A gdzie aparat?

Max Friedlander: – Och. Hm. Nie wziąłem go.

Hm. Światła się niby palą, ale chyba nie wszyscy w domu. Wreszcie, po dłuższej chwili…

Max Friedlander: – Właściwie to już mam zdjęcia, których potrzebuję. Jestem tu tylko, bo… No cóż, wiesz, jak lubię katastrofy. Nasza mała Mel: – Ja też! Pozwól, to mój kolega, Tim.

Kolega Tim ściska dłoń wcielonego ideału męskości. (Nigdy już tej dłoni nie umyję).

Max Friedlander: – Cześć, miło mi cię poznać. Kolega Tim: – Mnie też, i to jak.

Nasza mała Mel: – Słuchaj, bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłam. – A potem przewraca do góry nogami cały znany nam protokół randkowy, mówiąc: – Wszyscy moi przyjaciele chcą cię obejrzeć, więc jak myślisz, może mógłbyś pokazać się jutro we Fresche na Dziesiątej ulicy około dziewiątej wieczorem? To tylko banda ludzi z gazety, nie przejmuj się.

WIEM! Ja też byłem przerażony! Co ona sobie w ogóle myśli? Nie można tak po prostu mówić takich rzeczy potencjalnym ukochanym. Gdzie się podziała subtelność? Co się stało z kobiecą intuicją? Zęby tak wywalać kawę na ławę… No cóż, powiem ci jedno: byłem wstrząśnięty. To tylko pokazuje, że można wyrwać dziewczynę ze Środkowego Zachodu, ale nie można wyrwać Środkowego Zachodu z niej samej. Max Friedlander, sam to widziałem, był zaszokowany w takim. samym stopniu jak ja. Choć minutę wcześniej był cały czerwony, teraz zupełnie pobielał.


Max Friedlander: – Hmm. Okay.

Masza mała Mel: – Świetnie. No to do zobaczenia.

Max Friedlander: – No jasne.

Nasza mała Mel schodzi ze sceny. Schodzi też kolega Tim. Kiedy obejrzałem się przez ramię, Max Friedlander zniknął – zadziwiające, bo po tamtej stronie dziury nie mógł zniknąć nigdzie indziej, tylko w budynku „Chronicle”.

Ale TAM nie mógł przecież wejść. Dusza natychmiast opuściłaby jego ciało, a te demony piekieł wyssałyby z niego siły życiowe. W każdym razie to już wszystko. Oczekuję jak najbardziej, że zobaczę cię dziś we Fresche około dziewiątej. I NIE spóźnij się. Jaki koktajl należy zamówić przy takiej okazji? Wiem! Poradzę się Dolly. Ona zawsze wie, jaki drink najlepiej pasuje do sytuacji.

Buźka na razie

Tim


Do: Dolly Vargas ‹dolty.vargas@thenyjournal.com›

George Sanchez ‹george.sanchez@thenyjournal.com›

Stella Markowitz ‹stella.markowitz@thenyjournal.com›

Jimmy Chu ‹james.chu@thenyjournal.com›

Alvin Webb ‹alvin.webb@thenyjournal.com›

Elizabeth Strang ‹elizabeth.strang@thenyjournal.com›

Angie So ‹angela.so@thenyjournal.com›

Od: Nadine Wilcock ‹nadine.wilcock@thenyjournal.com›

Temat: Mel

Dobra, ludzie, słyszeliście już różne opowieści: teraz zobaczymy, czy facet do nich dorasta. Miejsce: Fresche. Czas: dziewiąta wieczorem. Przyjdźcie tam albo jutro przy dystrybutorze wody nie będziecie wiedzieli, o czym mówi cała reszta.

Nadine


Do: Max Friedlander ‹fotograf@stopthepresses.com›

Od: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Temat: „New York Journal”

Dobra, mów, i to mów zaraz:

Kogo znasz w „New York Journal”?

Chcę znać nazwiska, Friedlander. Chcę mieć listę nazwisk i chcę ją mieć NATYCHMIAST.

John


Do: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Od: Max Friedlander ‹fotograf@stopthepresses.com›

Temat: „New York Journal”

Ach, więc zniżyłeś się do tego, żeby znów ze mną rozmawiać, jak widzę? Już nie jesteśmy tacy zarozumiali i wyniośli, tak? Zdawało mi się, że cię ŚMIERTELNIE obraziłem swoimi starannie opracowanymi refleksjami na temat kobiecości. Wiedziałem, że jeszcze się przyczołgasz na kolanach. No więc, co chcesz wiedzieć? Czy znam kogoś w „New York Journal”? Czyś ty oszalał? Jesteś jedynym dziennikarzem, z którym się spotykam. Nie cierpię tych nadętych pseudointelektualistów. Myślą, że są tacy świetni, tylko dlatego, że potrafią złożyć razem parę słów i sklecić z nich pełne zdanie. A po co w ogóle chcesz to wiedzieć? Hej, Trent, ty chyba nie usiłujesz publicznie uchodzić za mnie, co? To znaczy, chyba udajesz mnie tylko w kamienicy mojej ciotki, prawda? Przed tą babeczką, która była taka wściekła, bo musiała wyprowadzać psa? Prawda? PRAWDA???

Max


Do: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Od: Max Friedlander ‹fotograf@stopthepresses.com›

Temat: „New York Journal”

Zaraz, zapomniałem. Znam tam jedną laskę. Dolly coś. Chyba pracuje dla „Journal”. Mam nadzieję, że nie umawiasz się z NIĄ, co?

Max


Do: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Od: Genevieve Randolph Trent ‹grtrent@trentcapital.com›

Temat: Panna Fuller

Najdroższy Johnie,

no, no, no. I to redaktorka kolumny PLOTKARSKIE!. Powinieneś się wstydzić. Myślałam, że w najgorszym razie okaże się studentką tuż przed dyplomem. Wiesz, jedną z tych okropnych długowłosych dziewcząt, które widzi się czasem w Central Parku, kiedy czytają na ławce Prousta, i noszą sandały, okulary i te swoje plecaki.

Ale REPORTERKA KOLUMNY PLOTKARSKIEJ? Nie, no, doprawdy, John. Co ty sobie wyobrażasz?

Myślałeś, że się nie dowiem? Toś głuptas! Bardzo prosta sprawa. Wystarczył jeden telefon do Fullerów z Lansing w stanie Illinois. Udawałam, że jestem jedną z tych maniaczek na punkcie drzew genealogicznych. No wiesz, jakąś panią Fuller, która poszukuje swoich korzeni. Och, tak, bardzo chętnie opowiedzieli mi o swojej farmie i o swojej ukochanej małej Melissie, która przeniosła się do dużego miasta, proszę sobie wyobrazić. I to nie do byle jakiego dużego miasta, tylko do największego na świecie, bo do Nowego Jorku. Doprawdy, John.

No cóż, lepiej nam ją pokaż, żebyśmy mogli rzucić na nią okiem. Przyszły tydzień by nam odpowiadał. Może jednak po imprezie charytatywnej, John. Do tej pory jestem bardzo mocno zajęta.

Ściskam serdecznie

Mim


Do: jerryzyje@freemail.com

Od: Jason Trent ‹jason.trent@trentcapital.com›

Temat: Mim

Tylko dla ostrzeżenia: Mim jest na wojennej ścieżce z tobą za to, że nie zjawiłeś się na otwarciu, Poza tym, chociaż nie jestem zupełnie pewien, wydaje mi się, że dowiedziała się o rudej.

Nie patrz tak na mnie. Ja jej nie powiedziałem. Wciąż uważam, że postradałeś zmysły, zgadzając się na ten numer. Stacy, z drugiej strony, chce wiedzieć, czy skorzystałeś z jej rady.

PS Widziałem w wiadomościach tę dziurę przed waszym biurowcem. Wyrazy współczucia z powodu sytuacji toaletowej.

PPS Przepraszam, że nazwałem cię psychopatycznym świrem. Chociaż niewątpliwie nim jesteś.

PPPS Zapomniałem ci powiedzieć: ze względu na to wszystko Stacy założyła sobie własne konto pocztowe. Zmęczyła się korzystaniem z mojego. lej nowy adres to: ih8barney@freemail.com.


Do: Jason Trent ‹jason.trent@trentcapital.com›

Od: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Temat: Możesz mnie nazywać…

…jak ci się żywnie podoba. Mnie to nie przeszkadza.

I nie przejmuj się Mim. To mnie też nie rusza.

W sumie podoba mi się ta dziura. Żywię dla niej ciepłe uczucia. W gruncie rzeczy, będzie mi smutno, kiedy ją w końcu zakopią.

Ups, w Inwood zadźgano nożem trzy osoby. Muszę lecieć.

John


Do: Stacy Trent ‹ih8barney@freemail.com›

Od: Jason Trent ‹jason.trent@trentcapital.com›

Temat: John

Stace, coś złego dzieje się z Johnem. W zeszłym tygodniu nazwałem go psychopatycznym świrem, a on się nawet nie przejął. Poza tym ostrzegłem go przed gniewem Mim, a on odpisał, że to go też nie rusza!