Zdziwiona, spojrzała na niego. Chyba go to speszyło i znowu zainteresował się Connorem.

Nagle Emily doznała objawienia. Czyżby sądził, że ona interesuje się kapitanem? Dobry Boże, skąd taki wariacki pomysł? Z pewnością nie od kapitana. On lubi żartować, pomyślała, Emily, lecz jest zbyt dobrze wychowany, żeby żartować z tak delikatnych spraw.

– Kapitan von Hottendorf był wojskowym i wiedział, co ryzykuje uciekając – przypomniała Tony'emu. – Pan był cywilem i był pan więziony dużo dłużej niż on.

Tony wstał. Szczekanie psa lady Connaught pochłonęło jego małego towarzysza.

– Zostałem porzucony – poskarżył się, kiedy Connor odbiegł, żeby dołączyć do Nancy i swej bliźniaczej siostry.

Tak, i teraz nie miał za kim się schować.

– Pański urok nie może konkurować z Sheamusem – zażartowała Emily, po czy spróbowała wrócić do zasadniczego tematu. – Tony – myślałam o pańskim uwięzieniu i wydaje mi się…

– Nie. – Podniósł dłoń, by ją powstrzymać. – Proszę, nie. Nie chcę już nigdy mówić o Francji. – Chyba zdawał sobie sprawę jak brutalnie przemówił i wytłumaczył się: – Przepraszam, ale nie widzę, co można by osiągnąć jeszcze raz przez to przechodząc. Nie szukam żadnej litości.

Emily otworzyła usta, żeby zaprotestować przeciwko takiemu oskarżeniu, lecz powstrzymał ją krótko.

– Powiedziała pani kiedyś, że nie muszę pani dowodzić, iż mam słuszność. Czy to było kłamstwo? – spytał otwarcie, a wyraz jego oczu powiedział jej, jakie to dla niego ważne.

Czy tak myślał? Że te pytania miały jej samej udowodnić, iż on mówi prawdę? Po krótkim milczeniu powiedziała sobie, że ma powody, by tak sądzić. Nigdy wcześniej nie miała odwagi, by mu to powiedzieć, ale musiała uczynić to teraz.

– Nie lituję się nad panem, Tony – powiedziała cicho, lecz pewnie. – Nie obrażałabym pana tak protekcjonalnym uczuciem. Jeśli zdawało się panu, że panu nie ufam, z całego serca przepraszam. Nie potrzebuję ani pańskiego, ani niczyjego świadectwa na dowód kim lub czym pan jest.

Odwrócił się, by spojrzeć na nią, na wpół z nadzieją, na wpół z przestrachem.

Myślała dokładnie to, po powiedziała. Wierzyła, że Tony jest markizem Palinem, lecz przede wszystkim, jest również prawym szlachcicem. Miała nadzieję, że on tak to zrozumie.

– Dziękuję – powiedział cichym głosem, sięgając po jej dłoń. Wyglądało na to, że on również ma trudności ze znalezieniem właściwych słów. Tam, gdzie słowa zawodziły, wielce wymowny był jego wzrok i uścisk dłoni. Po chwili dodał spokojnie – To dla mnie bardzo wiele znaczy.

Rozchichotane bliźnięta i flirtująca niańka wydawały się teraz tak odległe. Czy mi się wydaje – pomyślała Emily – czy wiatr rzeczywiście nagle ucichł? Emily uświadomiła sobie, tak jak przedtem w Ritchmond, że jest sam na sam z tym mężczyzną. Stał bardzo blisko. W jasnych, porannych promieniach słońca mogła dokładnie ujrzeć drobne kreski dookoła jego pięknych oczu. Jego wzrok, pełen ciepła i wdzięczności, i czegoś jeszcze, czego nie umiała nazwać, sprawił, że poczuła się trochę nieswojo.

Odstąpiła krok do tyłu.

– Przypuszczam, że teraz powinnam nazywać pana lordem Palinem.

Byłoby to dla niej trudne, nie tylko dlatego, że dawniej lord Palin oznaczał Edwarda, lecz dlatego, że zawsze, od chwili gdy usłyszała opowieść Letty, myślała o nim jako Tonym.

– To nie brzmi zbyt przyjaźnie, ta zmiana z Tony'ego na lorda Palina – wytknął. – Za każdym razem, kiedy pani to mówi, będę się czuł, jakbym panią obraził.

Emily wiedziała, o co mu chodzi. Ilekroć jej niania karciła ją, zawsze używała jej pełnego nazwiska. Jednakże dalsze zwracanie się do niego tak bezceremonialnie nie wydawało się przyzwoite. Coś się w ich stosunkach, w ciągu ostatnich minut zmieniło, choć Emily nie umiałaby powiedzieć co ani dlaczego.

Tony wciąż nie puszczał jej dłoni. Teraz ujął ją pod ramię i delikatnie poprowadził przez park.

– Oczywiście – ciągnął – to brzmi dziwnie, jeśli pani nazywa mnie Tonym, a ja zwracam się do pani oficjalnie. – Spojrzał na nią kątem oka, jakby chciał zbadać jej reakcję. Cień uśmiechu czaił się w kącikach jego ust. – Szczególnie, że to mylące w obecności dwóch panien Meriton. – Skinął głową w kierunku Katy, która stała w oddaleniu, zachwycona błazeństwami pudla. – Młodsza panna Meriton upiera się przy wyłącznych prawach do tego tytułu, wie pani.

– Wiem – powiedziała Emily, walcząc z ochotą do śmiechu. Dziwne, ale poczuła, że trochę niechętnie zezwoliłaby Tony'emu, by nazwał ją bardziej poufale. Nie dlatego, iżby szczerze przejmowała się, co stosowne. Nigdy nie była osobą, która upiera się, by właściwie się do niej zwracano, czy podkreślano prawa i dostojeństwa jej pozycji. Lecz teraz nie mogła nic poradzić na uczucie, że usunięcię tej jednej, drobnej bariery pozbawi ją jakiegoś zabezpieczenia.

Tony czekał na jej odpowiedź. Jego ciemne oczy spoglądały trochę lękliwie.

– Przyjaciele? – spytał.

Emily poczuła z całą pewnością, że to nie wszystko, co chciał powiedzieć. Jednakże przypadkowo, czy umyślnie, trafił na jedyny powód, którego nie mogła zanegować.

Bez względu na cokolwiek, istniała tylko jedna odpowiedź.

– Przyjaciele mówią do mnie Emily – powiedziała.

W dniach, które nastąpiły, Emily nie sądziła, że jej codzienne zajęcia różnią się bardzo od tych, do których przywykła wcześniej. Wieczory, a czasem dnie spędzała na uroczystościach na cześć sprzymierzonych monarchów – balach i kolacjach u lady Jersey, lorda Liverpoola i lorda Hertforda, przeglądach wojska i zwiedzaniu londyńskich osobliwości. Ranki spędzała z bliźniętami i, oczywiście, z Tonym.

Główna różnica polegała na tym, że Letty wciąż pozostawała w izolacji w swoim pokoju. Jednakże naprawdę Emily nie miała czasu, aby za nią zatęsknić. Tylko kiedy przebywała w towarzystwie Tony'ego, czuła, że rośnie jej irytacja z powodu zachowania szwagierki. Wtedy rzeczywiście przypominała sobie, jak postępowanie Letty ważne jest dla Tony'ego, dla jego sprawy, jego serca.

Niemniej jednak teraz Emily odczuwała pewną różnicę, jeśli nie w repertuarze codziennych zajęć, to w sposobie, w jaki je traktowała. Towarzyska karuzela wydała się jej nie tak męcząca. Dużo częściej się śmiała. Nawet śpiewała.

To nie dlatego, że zapomniała o swoich własnych kłopotach. Było to niemożliwe, skoro Edward wciąż zapraszał ją do jedynego obowiązkowego tańca na każdej zabawie, w której brali udział (z wyjątkiem, oczywiście, balów opozycji).

Jednakże większość czasu była po prostu zbyt zajęta, by martwić się Edwardem. Albo Letty. Zaczynała czuć, że w swych wysiłkach na rzecz Tony'ego wreszcie czegoś dokonała.

Pobożna dama do towarzystwa pomogła Emily odnaleźć duchownego, prowadzącego w Verdun fundusz na rzecz zwolnień. Wyrażając na jednym z balów, uznanie dla orkiestry, odkryła, że młody pianista był więziony razem z Tonym. Dzięki plotkom rozpowszechnianym przez służbę, takim, jakie powtarzał Nancy, odkryła dalsze ślady prowadzące do byłych przyjaciół i znajomych Tony'ego.

Z pewnością czuła się tak zadowolona dzięki tym zachęcającym nowinom. Biorąc pod uwagę problemy z Edwardem i Letty, była zdumiona, kiedy uświadomiła sobie, że jest szczęśliwa. Inni ludzie również wydawali się dostrzegać w niej różnicę. Nigdy dotąd nie zebrała tylu komplementów. Nawet John, wyjątkowo ostatnio roztargniony, powiedział, że jest olśniewająca.

Georgy również to stwierdziła, lecz Georgy zdawała się coś podejrzewać. Przyszła z wizytą do Emily i w jej pokoju zaglądała we wszystkie kąty, jakby spodziewała się znaleźć wetknięte gdzieś, choć nie całkiem schowane listy miłosne.

– Och, jakie to przyjemne – Georgy podniosła flaszeczkę z perfumami i maznęła się trochę za uchem. – Jak się nazywają?

– Nie pamiętam. To prezent od Letty na moje ostatnie urodziny. Co ty robisz, Georgy? – Emily obserwowała przyjaciółkę przeglądającą jej niewielki asortyment kosmetyków.

– Nic – odparła niewinnie Georgy. – Widziałam wczoraj wieczorem twojego przyjaciela kapitana. – Ruszyła w kierunku sekretarzyka, lecz najwidoczniej nie ośmieliła się posunąć tak daleko, by go przeszukać.

– Tak, wiem. Byłam z tobą, o ile pamiętasz – odpowiedziała Emily z wyszukaną cierpliwością.

– Och, tak, przecież byłaś. Wygląda na bardzo miłego dżentelmena. Naprawdę go lubię.

Najwyraźniej przyjaciółka naprowadzała ją na coś, ale na co?

– Ja też go lubię – przyznała Emily. – Jeśli pytasz, czy mam do powiedzenia coś, co nieumożliwi ci złapanie go na męża, to powiem, że szczerze życzę ci powodzenia.

– Tak myślałam – Georgy dołączyła do Emily, z determinacją padając na sofę. – W takim razie kto to jest?

– Kto to jest? Nie rozumiem.

– Moja droga, możesz robić głupca ze swojego kochanego brata, ale mnie nie oszukasz. Tylko jedno mogło według mnie sprawić, że wyglądasz jak iluminacja na święto zwycięstwa. – Spojrzała Emily w oczy. – I to jest mężczyzna.

Tylko Georgy mogła wystąpić z czymś tak zaskakującym. Emily otworzyła usta, by zaprzeczyć, lecz Georgy uniosła rękę. Nie skończyła jeszcze.

– A teraz, w zeszłym tygodniu widziałam, jak tańczysz i rozmawiasz z połową Londynu, i przysięgłabym, że to żaden z nich.

Duże nadzieje pokładałam w kapitanie. Ma błysk w oku, który, wiem, podobałby ci się, ale nie on jeden. A ponieważ doskonale wiem, jak spędzasz wieczory, to prowadzi mnie do przykrej konkluzji, że ty, panna Emily Meriton, spotykasz się cichcem z jakimś mężczyzną.

To, z drugiej strony, było o wiele za bliskie prawdy. Emily nie zamierzała powiedzieć Georgy o Tonym, lecz jeśli przyjaciółka miałaby popaść w idiotyzm i myśleć, że jej przyjaźń z Tonym to coś więcej niż… no, niż przyjaźń, to byłoby po prostu nie do zniesienia.

– Doprawdy, Georgy, czy możesz wyobrazić sobie, że ja robię coś tak szokującego? Masz wiatrak w głowie, kochana. – Emily obawiała się, że jej nie brzmi dostatecznie przekonywująco. Przypuszczenia przyjaciółki zmartwiły ją bardziej niż powinny.