Upokarzająca była myśl, że ojciec kiedyś miał rację. Z zakłopotaniem przypomniał sobie, jak będąc osiemnastolatkiem krzyczał na ojca, że nie wie nic o miłości – co za głupie oskarżenie. Gdy żyła jeszcze matka, pomyślał, dom cały czas był pełen śmiechu i otwarcie okazywanych uczuć, aż młody Tony rumienił się.

Teraz mógł przyznać, iż dawni temu uświadomił sobie, że on i Letty byli wówczas zbyt młodzi, by się pobrać, fakt, którego nie śmiał uznać głośno, skoro uważał, że wciąż należy do Letty. Nieważne, co mówi się o czekaniu i rozczarowaniu, objecał Letty, że ożeni się z nią zaraz po powrocie. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie mógł złamać danego słowa.

Jednakże dane słowo już go nie obowiązywało. Przypadek uchronił ich przed skutkami młodzieńczej głupoty. Emily powiedziała, że Letty jest szczęśliwa ze swym mężem i dziećmi. Dawna przyjaciółka z pewnością życzy mu takiego samego szczęścia.

Był teraz na tyle dorosły, by wiedzieć czego chce, czego mu potrzeba. Marzenia, które go trzymały w Bitche przy życiu, nie zniknęły, przybrały tylko teraz właściwe barwy. Marzenia – to kobieta, która go pokocha i stanie przy nim. Nieważne, czy ma włosy blond i błękitne oczy, czy ciemne loki i oczy srebrne.

Jednak nie czuł się jeszcze gotowy, by sprostać uczuciom, które się w nim kłębiły. Nadeszły zbyt szybko, zbyt nagle. Czuł się obezwłasnowolniony. I przestraszony. Jeśli pozwoli sobie pokochać Emily i straci ją, nie dojdzie do siebie tak jak po stracie Letty.

Nie miał też powodów, by sądzić, że Emily spojrzy na niego przychylnie. Gdyby ten głupiec jej kuzyn nie rozgniewał jej i nie rozczarował, mogłaby nigdy nie zechcieć pomagać mu tak żarliwie. Zaapelował do jej poczucia sprawiedliwości, nie do jej serca.

Wbrew sobie Tony wciąż szukał jej, jakby coś go zmuszało. W końcu jego lornetka natrafiła na pożądany obiekt. Znowu siedziała z Castlereaghami. Ubrana na biało, wyglądała tego wieczoru bardzo elegancko, uroczo. Jednakże czegoś jej brakowało. Tego ranka, kiedy ją spotkał z dziećmi, była wspaniała, tak radosna i pełna życia, z włosami opadającymi na uszy, że ze wszystkich sił musiał powstrzymywać własne ręce, by nie sięgnąć i nie dotknąć tych pokręconych loków, tych zaróżowionych policzków.

Teraz jej policzki były lekko blade – pomyślał, wciąż pragnąc musnąć je palcami; głupie pragnienie. Emily, kiedy udało mu się dotknąć koniuszków jej palców, z pewnością pomyślała, że jest bezczelny.

Jednakże zauważył, że ktoś jeszcze ośmielił się ją dotknąć. Dżentelmen za nią pochylił się i szeptał jej do ucha. Żeby zwrócić jej uwagę, najpierw palcami dotknął jej ramienia, poniżej wysokiego kołnierza sukni. A ona nie była nawet zdziwiona ani nie protestowała przeciwko takiemu grubiaństwu! Fakt, że w odpowiedzi zaledwie uprzejmie się uśmiechnęła, nie pocieszał Tony'ego wcale. Następne spojrzenie powiedziało mu, kim jest ten bezczelny typ.

Tony poczuł nagłe zimno. Cały czas czuł, że coś jest między młodym Edwardem i Emily, coś więcej niż wynikałoby z długotrwałej przyjaźni dwóch rodzin. Niech Gus się śmiej, jeśli chce.

Gus miał wiele racji – Tony nie sądził, by kochała tego chłopaka, nie tak, jak potrafiłaby kochać. Choć najwyraźniej lubiła go na tyle, by mógł ją zranić.

Tony zmusił się, by spojrzeć gdzie indziej. Co będzie, jeśli Emily przyłapie go na tym, że wgapia się w nią jak… Uciął myśl, zanim udało mu się ją skończyć.

To bardzo miło bawić się semantyką – pomyślał Tony. Może wyprzeć się słowa, odmówić wypowiedzenia go, nawet sobie. Jednakże jak długo można zapierać się uczucia, które ściągnęło go tutaj, do Emily?


Emily opuściła teatr rozczarowana rezultatami, które osiągnęła tego dnia. Wielkie nadzieje wiązała z przytułkami dla weteranów. Na pewno wśród emerytowanych i rannych żołnierzy i marynarzy – myślała – znajdzie kogoś, kto we Francji poznał Tony'ego.

Szybko zorientowała się, że pensjonariusze to nie byli dżentelmeni, którzy dopiero co wrócili z Kontynentu. Jeśli był wśród nich ktoś taki, z pewnością go nie spotkała. Nie, byli natomiast tacy, którzy służyli w Ameryce jako ochrona przeciwko Francuzom i samym mieszkańcom kolonii, a nawet paru, którzy wspominali rok czterdziesty czwarty tak, jakby to było wczoraj. Innym razem słuchałaby zafascynowana ich opowieści. Teraz ważne było tylko, że nie ma wśród nich żadnego, z którym mogłaby porozmawiać o Tonym.

Był jeszcze przed nią cały wieczór i żywiła nadzieję, że później będzie miała więcej szczęścia. Jednakże w teatrze Edward wpadł na pogawędkę. Widocznie przemowa Johna odniosła jakiś skutek. Oczywiście Edward wybrał na swoją wizytę porę baletu w trzecim akcie, baletu, na który Emily z niecierpliwością czekała. Jeśli miał nadzieję w ten sposób ją ugłaskać, to niestety, fatalnie chybił. Emily zwróciła też uwagę na fakt, że Edward zbliża się do niej wówczas, kiedy najprawdopodobniej nie będą mogli porozmawiać na tematy osobiste. Oprócz tego nie miał nic do powiedzenia – chciał tylko się pokazać.

Później mieli się udać na bal do lady Cholmendeley i nastrój Emily znowu zaczął się poprawiać. Nawet gdyby nie mogła znaleźć nikogo, kto powspominałby Tony'ego, powiedziała sobie, mogła choć trochę lepiej poznać jego przeszłość.

Kiedy na parę chwil przyłapała lorda Yarmouth, wydawało jej się, że wreszcie szczęście się do niej uśmiechnie. Car znowu obraził jego matkę, lady Hertfort, więc jego lordowska mość był w nastroju do rozmowy i narzekania. Jego skarg jednakże nie można było traktować serio, a Emily uświadomiła sobie, że po dwóch latach od chwili uwięzienia pozwolono mu zamieszkać pod Paryżem, a po następnym roku został w ogóle zwolniony. Zrozumiała teraz lepiej, od czego odwrócił się Tony w Verdun i jak trudno musiało być aktywnemu chłopcu w wieku osiemnastu lat wyrzec się wyścigów, bali i klubów.

Emily dowiedziała się tylko jednego: lord Yarmouth zgodził się przemówić przed sędziami, mającymi zdecydować, czy Tony mówi prawdę, a lord Yarmouht nie wierzył Tony'emu. Dowodził, że Tony z łatwością mógł uzyskać zwolnienie, choćby tak jak on. Fakt, iż lady Yarmounth pozostawała w bliskich stosunkach z ministrem Junotem (o czy szeptano nawet w Londynie) i że to mogło ułatwić mu wyjazd, najwidoczniej nie dotarł do jego świadomości. Nigdy nie zrozumiałaby wyboru, który uczynił Tony.

Należało mieć nadzieję, że inni zrozumieją, albo sprawa Tony'ego naprawdę przybierze zły obrót. Szczęśliwie Emily nabrała otuchy spotkawszy kilku mężczyzn, którzy poznali drugą stronę niewoli, drugą stronę wojny. Przedstawił ją tym ludziom kapitan von Hottendorf – byli to angielscy marynarze, austriaccy żołnierze, ludzie, którzy żyli w niemożliwych do wyobrażenia warunkach i przetrwali. Niektórzy z nich byli niewiele starsi od Emily. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że kiedy zostali uwięzieni, musieli być jeszcze dziećmi.

Przyjaciel Tony'ego widocznie chciał, by zrozumiała. To dlatego zaaranżował wszystko tak, by mogła wysłuchać ich opowieści. Była z tego zadowolona, ale zastanawiała się, czy dowie się czegoś więcej poza tym, że zrozumie, co uczyniło z Tony'ego mężczyznę, jakiego poznała. Zastanawiała się również, czy kapitan też o tym pomyślał.

Im dłużej Emily słuchała, tym mniej rozumiała, dlaczego Francuzi w taki sposób potraktowali Tony'ego. Czyż angielski szlachcic nie powinien być raczej przeniesiony do lepszego mieszkania? Przecież pozostawiono Tony'ego w warunkach dużo gorszych niż te, które przecierpieli zwykli marynarze. Gubernator Verdun mógł być Tony'emu niechętny, lecz w Bitche nie miał władzy. Nie mogła zrozumieć. Musi dowiedzieć się więcej.

Dwaj chłopcy nie chcieli właściwie kalać jej uszu opisem warunków panujących w więzieniu, lecz urocze zainteresowanie i współczucie Emily jak zwykle odniosło skutek. Dzięki relacjom tychże chłopców i kapitana utworzyła sobie jasny, wyraźny obraz i nie był on przyjemny. Kiedy już wreszcie mogła poszukać łóżka, paskudne myśli długo nie pozwoliły jej zasnąć. Przypominała sobie wszystko, co opowiadali. Czego nie powiedzieli.

Według jasnowłosego dżentelmena Bitche nie było najgorszym więzieniem karnym, lecz Emily nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Gubernator nienawidził Anglików bezrozumnie, współdziałali z nim więźniowie-zdrajcy, wszystko to nie polepszało i tak już niewesołej sytuacji.

Jednakże żadna z informacji, których jej udzielili, nie pomogła Emily zrozumieć wypadków, jakie spotkały Tony'ego. To do niczego nie pasowało, nawet do ludzi tak niegodziwych, jakimi okazali się jego francuscy więzienni dozorcy. Nawet, według słów Tony'ego, nie próbowali od niego wydostać pieniędzy, kiedy już zesłano go do tego karnego więzienia.

Musi być jakieś wytłumaczenie.

Lecz Tony, kiedy spotkała go znowu następnego ranka, nie chciał rozważać jej pytań tak samo, jak nie chciał pozwolić sobie na żadne rozczulanie się nad własnym losem.

Początkowo, kiedy zauważył ją z bliźniętami, wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. Tego ranka zimny wiatr szeleścił wierzchołkami drzew i Emily pomyślała, czy on, tak jak ona, nie obawia się, że bliźnięta powinny zostać w domu. Jednakże wkrótce stał się oficjalny i zarazem nieśmiały, zachowywał się z rezerwą i używał bliźniąt jako swojego rodzaju osłony. Dlaczego? – zastanawiała się. Czy jej pytania były tak wścibskie? Okazał się chętny do rozmowy tylko wówczas, gdy dyskutowali o przeżyciach kapitana.

– Mieliśmy szczęście – zapewniał Tony, klękając, żeby zobaczyć to, co pokazywał mu Connor. – Anglicy byli traktowani dużo lepiej niż inni jeńcy wojenni. Dostawaliśmy zużyte wojskowe szmaty na przykrycie, ale w końcu mieliśmy je. Prusacy obdzierani byli ze wszystkiego i traktowani jak niewolnicy, musieli pracować w brygadach pracy. Gus niewiele o tym mówi – powiedział – ale przeżył ciężkie czasy.

I znowu to dziwne, badawcze spojrzenie. Co pewien czas Tony spoglądał na nią – pomyślała – jakby była próbką do analizy. Jakby chciał zmierzyć jej reakcje i porównać je z jakimś nieznanym, wewnętrznym wzorcem.