– Pani? – Obie odwróciły się słysząc męski głos. Emily miała szczęście. Był to pan Neale.

Emily przywitała go tak radośnie, że lekko go zaskoczyła. Skinął jej głową i zwrócił się do lady Castlereagh.

– Jego lordowska mość pyta, czy mogłaby pani potowarzyszyć mu chwilkę w sali gier, milady.

– Och, chyba lepiej pójdę – powiedziała matka chrzestna Emily. – Choć nie chciałabym cię tak zostawiać.

Emily uśmiechnęła się.

– Myślę, że mój brat musiał zabłądzić w powrotnej drodze od stołu z napojami. – W głębi ducha modliła się, aby jeszcze trochę się spóźnił.

– Sir John? – zapytał uprzejmie pan Neale. – Niecałe dwie minuty temu widziałem, jak rozmawiał z lordem Palinem. Czy mogę panią do niego odprowadzić?

– Dziękuję, panie Neale – powiedziała Emily bez cienia wdzięczności. – To bardzo uprzejme z pana strony.

Przyjęła jego ramię i szła z nim dookoła sali balowej, umyślnie zwalniając krok. Nie chciała dostrzeć do Johna – ani Edwarda – zbyt szybko. Później będzie czas zastanawiać się, co się działo z jej bratem.

– Jeśli już mówimy o lordzie Palinie, panie Neale, czy pan opowiadał mu swoją historię?

– Tak, panno Meriton – potwierdził – i jego lordowska mość był bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że będę pomocny, choć niewielkie są wątpliwości co do faktu, że słuszność jest po jego stronie. Jestem tylko zaskoczony, że ludzie wydają się tak poważnie traktować tego oszusta.

Emily mogła tylko pomyśleć, że pan Neale nie widział jeszcze Tony'ego. Jednakże jego relacja niepokoiła ją. Musi być jakieś wyjaśnienie.

– Może nie jest pan świadomy, panie Neale, że dżentelmen, który podróżował z lordem Varrieurem, nie przestawał ręczyć, długo po tym jak go zwolniono, że opowieść o śmierci jego lordowskiej mości jest nieprawdziwa.

– Zadziwiające, jak mogą przetrwać takie złudzenia, nieprawdaż? – odpowiedział spokojnie pan Neale. – Niektórzy ludzie, sądzę, przejmą się tym. Pamiętam doprawdy tego starego pastora. Któż mógłby go zapomnieć? Protestował, twierdził, że ciało Varrieura nie zostało odesłane do Verdun, żeby je pogrzebać.

– Czy przekonał się osobiście co do tożsamości zmarłego? – spytała starannie wymawiając słowa. Rozmowa o trupach nie wydawała się stosowna na balu, nawet na balu u lady Salisbury.

– Tak… – Jakaś nutka w głosie towarzysza ostrzegła ją, że nie chce on powiedzieć więcej.

– Proszę, panie Neale, proszę mówić. – Nie odezwał się, więc nalegała: – Nie można nic na to poradzić, to takie fascynujące, to tak romantyczna możliwość. No i, jak pan powiedział, jak ktokolwiek mógłby poważnie traktować takie oświadczenie, jeśli lord Varrieur z pewnością został zidentyfikowany jako zmarły?

– Zwlekano trochę z odsyłaniem ciała – zawahał się pan Neale. On również szukał sposobu, by jak najdelikatniej rzecz wyłożyć. – Można było rozpoznać go jedynie po ubraniu i rzeczach osobistych.

Emily zdała sobie sprawę, że nie chciał też przyznać, iż istniała możliwość pomyłki. Puściła w ruch wahlarz, żeby nie dostrzegł szybkości jej rozumowania i powiedziała naiwnie:

– Och, ma pan na myśli pierścień rodzinny czy coś w tym rodzaju.

– Była tam jakaś biżuteria, choć nie pamiętam, czy to był pierścień czy szpilka. Czy mógłbym spytać, dlaczego pani się tak tym interesuje, panno Meriton?

Jego nagła oziębłość wprawiła ją w oszołomienie. Z pewnością nie okazała nic więcej ponad zwykłą ciekawość, w najgorszym razie lekko chorobliwą. Przeczuwała, jak można by przyjąć jej wypytywanie, lecz z całą oczywistością wiedziała, że zainteresowanie sprawami Tony'ego było nakazem dnia.

– Lord Palin jest bliskim przyjacielem mojej rodziny i interesuje mnie jego powodzenie – odpowiedziała, spoglądając na niego niewinnie szeroko otwartymi oczami. – Tak jak i pan, raczej dziwię się, że te oświadczenia są tak starannie rozważane. Z pewnością ten nowy pretendent musi mieć jakieś dowody lub musi coś wiedzieć, żeby móc podważyć całą sprawę.

– To prawda. Zastanawiam się, co to może być. – Choć słowami wyrażał zainteresowanie, głos pana Neale brzmiał niechętnie.

Podrażniona ambicja sprawiła, że Emily postanowiła spróbować pochlebstwa, choć rzadko zdarzało się jej uznawać je za konieczną w konwersacji taktykę.

– Przyznaję też, że po naszej wczorajszej rozmowie zainteresowałam się obrazem życia d'etenus, jaki pan odmalował. To ta późniejsza część wojny, o której tyle dyskutują. Nasi bohaterowie w mundurach zachęcani są do opowieści o niewoli, jaką przeszli, lecz ignoruje się cywili.

– Dziękuję, że pani to zrozumiała, panno Meriton – odpowiedział dość uprzejmie. lecz bez ciepła w głosie. – To prawda, że nie cieszymy się współczuciem i że my cywile, byliśmy niewinnymi ofiarami. Żołnierze poszli na wojnę wiedząc, co może ich spotkać.

Jednakże pan Neale nie wydawał się chętny opowiadać o życiu w Verdun. Był to dla Emily szok, bo przyzwyczajona była, iż ludzie chętniej jej się zwierzali, nie bacząc, czy ona tego pragnie. A także wielkie rozczarowanie. Chciała odnaleźć ludzi, którzy mogliby pomóc w sprawie Tony'ego, lecz także pragnęła poznać jego życie w czasie długiego wygnania. Verdun było tylko początkiem francuskiej odysei Tony'ego, niemniej jednak bardzo ważnym.

– A oto pani brat – oznajmił pan Neale, kiedy w końcu odnaleźli Johna obok stolików do gry. Czy to cień ulgi usłyszała Emily w głosie swego towarzysza? Cóż takiego mogła powiedzieć czy uczynić, aby wywołać taką reakcję? – zastanawiała się Emily.

John wciąż trzymał szklankę ponczu dla Emily. Zza okularów widać było oczy pełne nieśmiałego i niezwykłego niepokoju. Edwardowi udało się uciec, zanim się zjawiła, lecz pozostał lord Ruthven. On również wyglądał na wzburzonego.

– Dziękuję panu, panie Neale – powiedziała Emily, zwalniając swego towarzysza. Nie było sensu go zatrzymywać, jeśli miał milczeć i nie chciał współdziałać. Odszedł z niestosowną ochotą, to również zauważyła.

– I dziękuję ci za poncz, Johnie – dodała wymownie zwracając się do brata.

– Hmmm? Och, tak. Oto on. Obawiam się, że chyba już ciepły.

– Tak – odpowiedziała i zwróciła się do jego towarzysza, zastanawiając się, czy on też zaraz przed nią ucieknie. – Dobry wieczór, lordzie Ruthven.

– Dobry wieczór, moja droga. – Choć lord Ruthven wciąż jeszcze rzucał Johnowi mordercze spojrzenia, udało mu się uśmiechnąć do Emily. – Edward właśnie opowiadał nam, jak uroczo wyglądasz w… eee… purpurze.

– Doprawdy? – Suknia Emily miała bladolawendowy kolor, kolor, który niełatwo pomylić z purpurą. Albo Edward potrzebował okularów, albo, co bardziej prawdopodobne, nic takiego nie mówił. Najoczywiściej, jeśli w ogóle dostrzegał jej obecność, to po to, by móc jej unikać. – Przykro mi, że się z nim nie spotkałam.

– No tak, wiesz, jak jest zajęty ostatnio. Tyle ma do zrobienia – pompatyczny baron spojrzał na Johna z ukosa. – Biedny Edward. Wiesz, jak okropnie się czuje, tak niewiele się z tobą widując. Ależ z pewnością przekażę mu twoje pozdrowienia. Milady i ja mamy właśnie wychodzić, więc nie mam więcej czasu, ale obiecuję, że wkrótce porozmawiamy sobie i długo, i miło.

Choć Ruthven najwyraźniej usiłował odejść od jej brata, wydawał się szczerze zapraszać Emily do rozmowy. Może mogłaby dowiedzieć się, jakie plany ma Edward co do przesłuchania. W tej nadziei, gdy chyłkiem odchodził, obdarzyła go najmilszym uśmiechem.

– Coście robili, John? – spytała. – Wyglądało na to, że ty i lord Ruthven gotowi jesteście posunąć się do rękoczynów. Czy książę regent nie okazał już dostatecznego braku manier jak na jeden wieczór? – Skąd przyszło ci do głowy, że mógłbym coś takiego uczynić? – Zakłopotany, John odwrócił się i przestał pocierać okulary o ubranie.

– Bo jesteś najukochańszym z wszystkich braci – powiedziała czule. Czy nie zdawał sobie sprawy, że tak jak i Letty, Edward musi odnaleźć swoją własną drogę?

– Ach, no. Hmmmpf. Może powiedziałem coś temu chłopakowi. – Założył znowu okulary. – Ten chłopak wciąż niemądrze myśli, że jeśli będzie zbyt się tobą interesował, ludzie domyślą się, iż jesteście zaręczeni. A ja powiedziałem, że jeśli wkrótce nie przyjdzie do nas z wizytą, ludzie uznają to za afront dla nas. Wybacz, kotku, chyba wszystko, czego dokonałem, to tylko go rozruszyłem.

– Wszystko w porządku, kochany – odpowiedziała Emily i mówiąc to zdała sobie sprawę, że to prawda. Nie zależało jej już na sposobność spotkania i rozmowy z Edwardem. Jeśli już, to raczej trochę bała się, że go spotka i powie otwarcie, iż te cechy, które obawiała się z nim dostrzec, bewzględność i fałsz, nie są bynajmniej iluzją.

Emily uświadomiła sobie również, że przez cały wieczór nie poświęciła Edwardowi – swemu narzeczonemu – nawet jednej myśli. Myślała o Tonym. Wyłącznie o Tonym.


* * *

Tony usiadł przy oknie, wpatrywał się w nocne niebo i usiłował otrząsnąć się z dziwnego niepokoju. Zwykle obserwowanie gwiazd uspokajało go. Tylko ktoś, kto przez dziesięć lat pozbawiony tej prostej przyjemności, mógł zrozumieć, co dla niego znaczyła. Lecz tej nocy nie odniosła zwykłego skutku.

Zbyt długo siedział tu jak w klatce, to wszystko. Och, mógł teraz pójść, dokąd sobie życzył, lecz tam, gdzie chętnie by poszedł – drzwi były przed nim zamknięte i będą zamknięte do czasu, aż odzyska swoje nazwisko. Dziś wieczór powinien tańczyć walca z panną Meriton u lady Salisbury, lecz zamiast tego był tam ten szczeniak – uzurpator.

To nowiny, które Gus przyniósł z balu, wprawiły go w niepokój, to dlatego nie może się odprężyć. Myśl, że odmówiono mu prawowitego miejsca w towarzystwie zabrała mu spokój. Bo cóż innego mogłoby to być?

Fakt, że panna Parkhurst zaczęła zadawać pytania, był wielce kłopotliwy. Była tak wytrwała, że wcześniej wyprowadziła Gusa z balu. Choć panna Meriton wydawała się ufać przyjaciółce, nie był taki pewny, czy nawet tak doskonała opinia, jaką cieszy się panna Meriton, ostanie się po niebacznej rozmowie. Jego spotkania z Emily były pod każdym względem niewinne, ale czy takie ukażą się w ustach polujących na skandal plotkarzy?