To była prawda. Jak dotychczas nikt publicznie nie uznał tony'ego jako lorda Palina. I dopóki to się nie stanie, nikt nie będzie się spieszył, aby go zaaprobować.

– Mówię ci, kotku – ciągnął John – gdybym sądził, że w żądaniu tego człowieka jest choć cień słuszności, nie pozwoliłbym Letty chować się na górze. Możesz być pewna, że jeśli jego słowa są prawdziwe, Letty je poprze.

Jednakże to niewielka pociecha dla Tony'ego wiedzieć, że jego byłą ukochaną trzeba zmuszać, by za nim przemówiła. Tony drugi raz nie poprosił Emily o wstawiennictwo u Letty. Jakże musi się czyć, pomyślała, skoro Letty wciąż się do niego nie odzywa? Rozczarować się do przyjaciela – to dość bolesne; kiedy zapiera się ciebie i ignoruje cię ktoś, kogo kiedyś kochałeś, to prawie śmierć. To naprawdę najgorszy rodzaj zdrady.

– Em, nie martwisz się chyba, co będzie, jeśli Edward przegra sprawę? Nie sądzę, żebyś należała do tego rodzaju dziewcząt, które przywiązują wagę do tytułu markizy.

– Ależ nie – zaprotestowała, z hałasem upuszczając widelec. Brzęk jeszcze bardziej ją zirytował. Jak mogłaby powiedzieć Johnowi, że jej największą obawę wzbudza fakt, że sprawiedliwość mogłaby zawieść i Edward zatrzymałby tytuł?

– Nie dlatego zgodziłam się go poślubić. Nie zważałabym na to, że mieszkamy w chatce w Tunbridge Wells, gdyby tylko…

– Gdyby tylko…? – podpowiedział John, najoczywiściej wstrząśnięty faktem, że nieoczekiwanie odsłoniła swoje uczucie. KIedy nie odpowiedziała natychmiast, zapytał ponownie: – Gdyby co?

Gdyby tylko Edward był wciąż tym przyjacielem, którego zgodziła się poślubić, chłopcem, którego zawsze znała i lubiła. Emily popatrzyła na zatroskaną twarz brata. Tak bardzo usiłował zrozumieć.

– Trochę martwi mnie zachowanie Edwarda, odkąd zaczęły się kłopoty – wyznała, tym razem całkowicie panując nad głosem. – Nie – uprzedziła – nie tylko dlatego, że trochę mnie zaniedbuje. Mam nadzieję, że wiesz, iż nie jestem z tych, co to oczekują, by narzeczony cały dzień kręcił się koło nich. Ale wciąż słyszę takie rzeczy… o tym, w jaki sposób postępuje. Powiedziałam ci, że wszystko mi jedno, czy Edward straci majątek, czy nie, ale obawiam się, że jemu nie jest wszystko jedno. Więcej. Wyzwanie rzucone przez tego człowieka chyba go zmieniło, stał się bardziej bewzględny. Zaczyna być obcy.

No. Powiedziała to. W sposób sobie właściwy wspomniała o swoim przerażeniu, jakby nie znaczyło więcej, niż przypalony dziś rano tost, lecz tym razem miała nadzieję, że John potrafi wszystkiego się domyśleć. Emily wstrzymała oddech i czekała na odpowiedź brata.

– Tak… tak, kotku, czy jesteś pewna, że Edward zdaje sobie sprawę, iż ty naprawdę nie dbasz o pieniądze i tytuł? Mężczyzna ma swoją dumę, wiesz. Lubi mieć świadomość, że może pozwolić kobiecie, którą kocha, na wszelkie ekstrawagancje, jakie jej przyjdą do głowy. Edward może nie dbać o to, że sam będzie mieszkał w domku na wsi, ale może desperacko [pragnąć czegoś lepszego dla ciebie. – John wydawał się zadowolony z takiego rozwiązania. – Co powinnaś zrobić, to odciągnąć go na bok, siłą, jeśli będzie trzeba, i wytłumaczyć mu, że kochasz jego, a nie luksusy – poradził z uśmiechem, jak zwykle osądzając Edwarda według siebie. – Tak, to jest rozwiązanie, Em. Porządna przemowa, oto czego mu trzeba. I parę całusów, hę?

Szczęśliwy, że rozwiązał niewielki problem Emily, John zasalutował jej i odszedł do swoich spraw. Jednakże Emily daleka była od zadowolenia z tej analizy postępowania Edwarda.

Wiedziała, że Edward zdaje sobie sprawę, iż ona nie dba ani o bogactwo, ani o tytuł markizy. O ile jej głębsze myśli i uczucia były mu nieznane, to z pewnością znał jej zasady. Przypomniała mu to wszystko następnego dnia po tym, kiedy przyjęła jego oświadczyny. Następnego dnia po tym, jak pojawił się Tony.

Niezadowolona z własnych myśli, Emily odsunęła śniadanie i próbowała zagłębić się w domowe obowiązki. Przejrzała z Cookiem jadłospisy i odłożyła do pocerowania kilka sztuk bielizny, lecz działanie nie wygnało tych myśli z głowy.

Nawet stare, ulubione lekarstwo – wygrywanie najgłośniejszych melodii, jakie znała na fortepianie – nic nie pomogło. Po paru minutach Emily spostrzegła, że gra melodię, którą tańczyła z Edwardem na jego balu. Nie najlepszy wybór.

Próbowała przywołać uczucie ciepła i szczęścia, którego doznała, gdy Edward przywitał ją owego wieczoru, lecz zamiast tego przypomniała sobie przykrość, jaką sprawił jej ten taniec. Czyżby te dobre uczucia przepadły na zawsze? – martwiła się.

Nawet gdyby Edward ponad wszelką wątpliwość dowiódł swych praw do tytułu lorda Palina, Emily nie była pewna, czy potrafi zapomnieć jego kłamstwa, jego postępowanie, które ją zraniło. Jeśliby Edward w jakiś sposób teraz zwyciężył, czy mogłaby go poślubić, wiedząc jak okropnie się zachował i że nie należy mu się tytuł lorda? Jak mogłaby go w ogóle szanować?

A jeśli przegra, co z pewnością się stanie, co wtedy?

Może sprawi mi niespodziankę, pomyślała Emily wybierając następną melodię. Wciąż jest możliwe, że odnajdzie swój utracony humor i honor, i odważnie stawi czoła ubóstwu. Prawdopodobnie wyobraża sobie najgorszą biedę. Jego sytuacja jako zwykłego dżentelmena będzie zupełnie inna, to prawda, ale nie będzie aż tak biedny, jak uważa. Tony wydawał się nie żywić do niego urazy. Prawdę mówiąc współczuł mu bardziej niż ona. Gdyby tylko Edward pozwolił, Tony okazałby hojność. Tego była pewna.

Dlaczego teraz musiała przypomnieć sobie dezaprobatę, jaką Letty okazała na wieść o jej ślubie z Edwardem? Emily z determinacją bębniła sonatę, której nigdy nie zdołała opanować. Wciąż zadawała sobie te same pytania. Dlaczego nie może pamiętać Edwarda ze szczęśliwych dni? Jakoś, zamiast ujrzeć w myślach siebie i Edwarda jadących konno polami w pobliżu Howe, wyobraziła sobie Tony'ego – młodego zapaleńca uganiającego się za Letty.

Emily drgnęła, jakby wydobyła fałszywą nutę.

Jakże mogłaby teraz poślubić Edwarda?

A przecież dała mu słowo. Jest również do tego zobowiązana ze względu na ich długą przyjaźń. Jeśli odwróciłaby się od niego teraz, kiedy on najbardziej jej potrzebuje, zdradziłaby wszystko to, w co wierzy.

Jakże mogłaby go nie poślubić?


Emily wkrótce przekonała się, że jej walenie w fortepian nie przeszło niezauważone. Aby podnieść ją na duchu, John zaoferował, że będzie jej towarzyszył na dzisiejszym balu u lady Salisbury, gdzie, spodziewał się, będzie wyjątkowo nudno, szczególnie, że nie mógł liczyć na błyskotliwe towarzystwo żony.

Co do tego John się mylił. Regent przybył do lady Salisbury prosto z własnego przyjęcia, najwyraźniej pijany. Nie został długo, lecz i ta jego krótka obecność ożywiła wieczór, i tak już interesujący ze względu na zagranicznych gości.

Emily zdziwiona była odkryciem, że nie potrzebuje tego rodzaju rozrywek, aby poprawić jej nastrój. Choć myśl o balu rzadko wprawiała ją w podniecenie, dziś jej serce zabiło szybciej. Dziś nie była zwykłą panna z towarzystwa, choć znaną jako osoba miła i dobra przyjaciółka. Dziś była kobietą, która chce osiągnąć swój cel, kobietą zdecydowaną poprzeć sprawiedliwość, rację prawowitego lorda Palina.

Od każde prawie osoby mogłaby spodziewać się jakiegoś tropu – pomyślała Emily przeczuwając przygodę i rozglądając się po sali balowej. Energiczny oficer, który zmęczył się już, tańcząc na lewo od niej, nudna matrona, wylewająca swoje żale, podczas gdy Emily pomagała prze reperacji naderwanej falbany, wstydliwa debiutantka, chowająca się za flagi ozdabiające salę – każdy z nich mógł znienacka okazać się ukrytym dotąd źródłem wiedzy.

Miała też bardziej osobiste powody do radości, przyjaciół, których powita. Szarmancki pruski kapitan przez większą część wieczoru był zajęty przy boku księcia Hardenburga, lecz udało mu się znaleźć czas, aby z nią zatańczyć i rozśmieszyć ją. Kiedy Emily wraz z przyjaciółmi odpoczywała – orkiestra miała przerwę – z zadowoleniem ujrzała pana Scrope'a Daviesa tym razem poza pokojem, gdzie grano w karty.

Choć od dawna podejrzewała, że pan Davies większą część swoich dochodów uzyskuje raczej przy stoliku karcianym niż jako wykładowca w Cambridge, zawsze przekonywała się, że dżentelmen ten jest uprzejmy i dowcipny. To była bardzo rzadka kombinacja i Emily tym bardziej ją ceniła. Uśmiechając się poklepała miejsce, obok którego siedziała.

Przysiadł się akurat w chwili, gdy jeden z dżentelmenów nadmienił, że nie widziano Emily po południu w Hyde Parku. Pan Danies pochwalił jej rozsądek.

– Lecz cóż to był za wspaniały spektakl! – zaprotestował drugi dżentelmen. – Osiem tysięcy jeźdźców towarzyszyło monarchom w przejeździe do Kensington Gardens!

– Tak – powiedział pan Danies rozsiadając się wygodnie – ale spektakl, który nastąpił potem, kiedy jechali ku Serpentine był jeszcze wspanialszy. Damu krzyczały, buty pospadały! Muszę wyznać, że naprawdę ucieszył mnie widok królewskiego koniuszego, zrzuconego na trawnik. A nieustraszony generał Blucher, biedak, wielbiciele zdążyli go w końcu, przyparli do drzewa.

Obraz, jaki odmalował, rozśmieszył Emily.

– Ale wciąż chronił flanki przed atakiem – odpowiedziała. – Zawsze żołnierz, nawet w Hyde Parku.

– Rzeczywiście – zgodził się pan Davies. – I wreszcie zasługuje na całe uwielbienie, na jakie może zdobyć się nasz naród.

Emily odwróciła się, żeby powitać Georgy, całą w obłoku jedwabi i z wachlarzem z piór.

– Nie, nie musicie mi nawet mówić – przerwała, zanim ktokolwiek zdążył ją poinformować. – Mogę wam powiedzieć, o czy rozmawiacie. Po pierwsze – o dzisiejszym okropnym zachowaniu następcy tronu. Po drugie – o wydarzeniach w parku po południu. Po trzecie – o tajemniczym pretendencie do tytułu Palina. Słyszałam to już trzy razy.

Pan Davies ustąpił jej miejsca i Georgy nagrodziła go olśniewającym uśmiechem.

– Wiecie, że zaczynam myśleć, iż największa korzyść z wizyty zagranicznych królów to to, że angielskie grzeszki giną w ogólnym podnieceniu.