Jeżeli Maggie liczyła na to, że rozśmieszy Mike'a, to pomyliła się. Tak bardzo chciała zobaczyć uśmiech na jego twarzy, pragnęła, by się odprężył, by oczy jego rozbłysły rozbawieniem, żeby zniknęły zmarszczki z jego wysokiego czoła.

Ale nic z tego. Wydawał się jej coraz bardziej ponury.

– Czy zdajesz sobie sprawę – odezwała się – że wszystkie nasze rozmowy telefoniczne dotyczyły wyłącznie adwokatów, starych ruder i organizacji tego weekendu? Zapomniałam cię nawet zapytać, czy masz jakąś rodzinę, którą zmuszony byłeś opuścić na te dwa dni.

– Nie – odparł krótko.

Nie zabrzmiało to bynajmniej niegrzecznie, ale wykluczyło dalszą indagację.

Maggie po krótkim milczeniu spróbowała z innej beczki.

– Nie zapytałam cię nigdy o to, jak zarabiasz na życie.

– Spójrz jeszcze raz na mapę, dobrze? – przerwał jej. – Przypuszczam, że za chwilę trzeba będzie znowu skręcić w lewo.

Maggie sięgnęła po mapę. No cóż, pomyślała, nie powinnam być ciekawska. Miała wielką ochotę powiedzieć mu, żeby się nie wygłupiał, że jeżeli uparte milczenie jest obliczone na pobudzenie jej erotycznego apetytu, to mija się z celem.

Postanowiła go już o nic nie wypytywać. W końcu nie zamierzała po skończonym weekendzie widywać się z tym dziwnym facetem. Przymknęła oczy i odchyliła głowę w tył. Wyobrażała sobie Mike'a jako zwiniętą w kłębek pumę, która wpatruje się w nią ze swego kąta złymi oczami, ale pod wpływem dotyku jej ręki staje się nagle przyjazna i żądna pieszczoty.

Westchnęła i pomyślała, że zaczyna być śmieszna. Coś dziwnego działo się z nią od pewnego czasu. Coś, co pod wpływem bliskości tego tajemniczego mężczyzny jeszcze się wzmagało.

Samochód nagle podskoczył. Droga robiła się coraz bardziej wyboista.

– Czy zapięłaś pasy? – zapytał Mike.

– Tak – skłamała. I szybko to zrobiła.

Ostatni odcinek drogi był przerażająco śliski i pełen głębokich dziur. Po obydwu stronach rosły rozłożyste drzewa, których długie gałęzie smagały karoserię wozu. Przejechali przez oblodzony mostek. Panowały głębokie ciemności. Niebo przesłaniały czarne chmury, śnieg gęstniał z minuty na minutę, świst wiatru stawał się coraz przeraźliwszy.

Maggie zaczęła nagle odczuwać strach pomieszany z podnieceniem. Tej nocy czyhało na nią niebezpieczeństwo. Monotonne, codzienne życie dziewczyny wydawało się tak odległe. Ale co tam. Maggie pocierała spocone dłonie i cieszyła się, że przeżywa tak emocjonującą przygodę.

– Gdybym miał trochę rozumu w głowie, zawróciłbym i zawiózłbym cię do pierwszego lepszego motelu – odezwał się Mike.

Maggie nie zareagowała. Wiedziała, że za chwilę dotrą do celu podróży. Czuła to.

I rzeczywiście, już po kilku minutach zobaczyli w oddali słabe światło, które wyraźnie zbliżało się ku nim.

Mike zatrzymał samochód pod wysoką latarnią i odkręcił szybę. Znajdowali się na podjeździe dużego domu.

– Wygląda to rzeczywiście jak scena z Hitchcocka – mruknął Mike.

Maggie wygramoliła się z wozu i odetchnęła mroźnym powietrzem. Zobaczyła budynek ogromnych rozmiarów.

Dom był dwupiętrowy, zbudowany z wielkich ciosanych kamieni, z dużą werandą na poziomie pierwszej kondygnacji. Na parapetach długich ciemnych okien zalegały zwały śniegu. Balkony z czarnego kutego żelaza sterczały nad płynącą tuż obok wartką rzeką.

Maggie wstrzymała dech. Spodziewała się sympatycznej wiejskiej posiadłości, ale nie czegoś tak ogromnego i ponurego.

Olbrzymie dęby i klony wyciągały długie oblodzone gałęzie podobne do ramion gigantów. Ich kryształowe palce drżały na wietrze. Nie było żadnych innych zabudowań. Żadnych śladów stóp. Żadnego śladu życia. Tylko duchy mogły czuć się tu u siebie. Duchy, księżniczki, wiedźmy i wampiry…

– O Boże, nie mów mi, że ci się tu podoba – wzdrygnął się Mike.

Zaczął wyjmować z wozu bagaże. Maggie usiłowała mu pomóc.

– Dziękuję, ale dam sobie radę – mruknął. – Lepiej uważaj, żeby się nie poślizgnąć.

Chwycił ją nagle silnie za ramię, bo o mały włos nie straciła równowagi.

– Jeżeli ten dom jest taki sam w środku, jak na zewnątrz… – westchnął.

– Wiem, wiem – uspokajała go Maggie. – Wtedy zawrócimy i pojedziemy do pierwszego lepszego motelu.

Pomyślała sobie jednak, że Mike z pewnością nie zechce spędzić jeszcze kilku godzin na ryzykownej jeździe przez śnieżną zawieję.

– Żebyś wiedziała – mruknął i puścił jej ramię.

– Oczywiście – uspokajała go.

Mike wciąż był ponury. No cóż, nie zamierzała się zastanawiać nad jego humorami. Podniosła głowę i przyjrzała się domowi.

Zorientowała się szybko, że nawet gdyby spieniężyła wszystko, co posiada, nie zgromadziłaby dość gotówki, by doprowadzić tę ruderę do jako takiego stanu, nie mówiąc już o kosztach utrzymania. Zresztą, gdyby sobie nawet mogła na to pozwolić, ładowanie pieniędzy w coś tak monstrualnego nie miałoby żadnego sensu.

Och, dziadku, myślała, jak mogłeś mi coś takiego zrobić? Gdybyś zapisał mi rybacką chatkę nad morzem albo niewielki stary wiejski domek… Może wtedy zdobyłabym się na remont i miałabym własną letnią rezydencję. Nie wymagałoby to w końcu całkowitej zmiany stylu życia.

Ten wielki dom był niesamowity. Dzięki niemu mogły się spełnić marzenia Maggie. Niespodziewanie stała się współwłaścicielką dużej połaci ziemi, mogła cieszyć się swobodą i podziwiać uroki tej wspaniałej, dzikiej okolicy.

Nabrała powietrza w płuca, powiodła wzrokiem od parteru po czubek komina i nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie zrezygnuje z prezentu od Dziadziusia.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Słuchaj, Mike, to po prostu nie do wiary!

Maggie stała na ganku i czekała, aż Mike otworzy drzwi wejściowe. Drżała na całym ciele i to tylko częściowo z zimna. Skuliła się, owinęła szczelniej kurtką, szczekała zębami, ale jej oczy lśniły dziwnym blaskiem.

Nie była już spokojną, zrównoważoną osobą, którą Mike znał z rozmów telefonicznych.

Pokonał dwoma susami sześć stopni prowadzących na ganek i sięgnął do kieszeni po klucz.

– Zaraz go znajdę – zapewnił ją.

– Nie spiesz się. Ojej, powinnam ci była pomóc w dźwiganiu bagaży.

– Nie ma problemu.

Mike wydobył wielki klucz, wsunął go do zamka i obrócił. Maggie porwała śpiwory i jak szalona wbiegła do domu. Mike ruszył za nią, nieco wolniej. Tuż pod drzwiami zwrócił uwagę na starannie ułożone polana i drewno na podpałkę.

– Hej, Ianelli! Tu jest ciemno!

Mike przekręcił kontakt i natychmiast poczuł się tak, jakby otrzymał podwójną nagrodę. Stwierdził bowiem, że Whistler nie kłamał, kiedy zapewniał go, że w domu jest prąd. Ponadto ujrzał na twarzy Maggie promienny uśmiech.

Kiedy zobaczył ją na lotnisku, nie robiła wrażenia szczególnie ładnej dziewczyny. Dopóki się nie uśmiechnęła.

– Od czego zaczynamy? – zapytała energicznie, biorąc się pod boki.

– Może się trochę rozejrzysz – zaproponował. – Ale bez przesady – dodał. – Nie musisz o tak późnej porze zabierać się do oceniania stanu urządzeń hydraulicznych czy przewodów elektrycznych. Do rana nic się nie zmieni.

Obserwował ją z pewnym rozbawieniem. Dopóki była w zasięgu jego wzroku, poruszała się z gracją i bez nerwowego pośpiechu, ale gdy tylko zniknęła za rogiem korytarza, usłyszał pospieszne stukanie jej obcasów. Kurtkę zrzuciła na podłogę, pojedyncza biała rękawiczka znalazła się na parapecie okna.

Spodziewał się, prawdę mówiąc, inteligentnej, rozumnej młodej kobiety, trzeźwo myślącej realistki. Spodziewał się dziewczyny przyjaznej, pełnej naturalnego wdzięku i energii. Takie bowiem robiła wrażenie podczas rozmów telefonicznych. Nie przyszło mu nawet na myśl, że zobaczy nerwowe stworzenie z typu tych, co to obgryzają paznokcie do krwi,

Nie śniło mu się, że będzie miała szmaragdowe oczy, zgrabny nosek i pięknie wykrojone usta, długie jedwabiste włosy. Nie spodziewał się promiennego uśmiechu i tej niezwykłej żywotności, jaka z niej emanowała.

Wszystko to zmieniło jego stosunek do tej dziewczyny. Nie chciał jej tu. Sam uporałby się z całym tym kramem o wiele szybciej. Odziedziczyli na spółkę majątek, a to wymaga krótkiego aliansu. Bodajby jak najkrótszego, powtarzał sobie w myśli. Nie chciał mieć w tej chwili do czynienia z tą kobietą. Z jakakolwiek kobietą.

Zmęczonym ruchem przeczesał sobie włosy palcami. Jednocześnie wprawnym okiem rejestrował stan kontaktów elektrycznych, podłóg i sufitów. Whistler przesłał mu wprawdzie szczegółowy raport, ale Mike ufał jedynie sobie samemu. Teraz próbował zapamiętać tuziny szczegółów, ocenić ogólną sytuację, rozważyć ją. Jednocześnie jednak nasłuchiwał podświadomie dźwięku głosu Maggie.

Głos ten działał mu na nerwy. Był czysty i dźwięczny, ale dziwnie niski jak na tak drobną dziewczynę. I niepokojący.

Mike od dawna tak się nie niepokoił.

Zdjął kurtkę i pochylił się, by sprawdzić cug w kominku. Sięgnął do kieszeni po zapałki, zapalił jedną z nich, wsunął do wnętrza kominka, stwierdził, że wszystko w porządku, wyprostował się i wyszedł na ganek, by przynieść drewno na podpałkę i kilka polan.

Nagle poczuł straszny niepokój. Jakże znajomy, jakże dotkliwy.

Pięć miesięcy wcześniej został usunięty z pracy. I do tej chwili nie było dnia, żeby pozwolił sobie zapomnieć o swojej krzywdzie.

W wieku trzydziestu jeden lat był najmłodszym w historii firmy Stuart-Spencer dyrektorem finansowym. Nie sama utrata pracy tak go gnębiła. Przyłapał pewnego człowieka na braniu łapówek i postanowił wyciągnąć z tego konsekwencje. Jego pech polegał na tym, że sam szef był zamieszany w tę aferę. A także, że znalezienie innej posady było niemożliwe, gdyż otrzymał bardzo złe referencje.

Prześladowała go ta plama na honorze. Pochodził z dość awanturniczej rodziny, której niejeden członek w swoim czasie mijał się z prawem, więc był szczególnie uczulony na punkcie uczciwości i prawości. Był również człowiekiem o wielkiej dumie osobistej.