Margaret Mary, strofowała się w duchu, przestań się wygłupiać. Co z tego, że poczułaś dreszczyk pożądania w zetknięciu z jego muskularnym ciałem? Przez długie lata zachowywałaś się niezmiennie jak „porządna" dziewczyna. Zaczynałaś już wątpić, czy jesteś normalną kobietą, czy drzemie w tobie choć odrobina temperamentu.

Na szczęście Mike zachowywał się wobec niej jak wobec młodszej siostry i to było w porządku. Naprawdę niepotrzebne jej były dwa dni w towarzystwie namolnego mężczyzny.

– A propos zmiany planów – powiedział Mike. – Warunki drogowe są fatalne. Jeżeli chcesz, to umieszczę cię w motelu, sam pojadę do domu naszych dziadków i wrócę po ciebie z samego rana.

– Nie, dziękuję – odparła krótko.

– To nie znaczy, że podjąłbym jakiekolwiek decyzje bez ciebie – dodał Mike szybko. – Zrobimy wszystko za obopólną zgodą. Ale myślę, że rano mogłabyś sobie spokojnie obejrzeć całą posiadłość…

– Rozumiem.

– Pogoda jest koszmarna. -Widzę.

– Jeżeli masz kłopot z pieniędzmi na motel, to…

– Ianelli -powiedziała Maggie cicho, lecz stanowczo – jadę z tobą. Rozumiesz?

Przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza, przerywana tylko skrzypem wycieraczek, borykających się z marznącym śniegiem. Wreszcie udało się Mike'owi uruchomić silnik, samochód szarpnął i ruszył naprzód.

– Czyś ty przypadkiem nie odziedziczyła po dziadku nadmiernego uporu? – zapytał po chwili Mike.

– Czy masz na myśli tego dziadka, po którym odziedziczyłam moją połowę domu? Nie, on wcale nie był uparty. Za to nauczył mnie grać w pokera, kiedy miałam pięć lat, a kiedy skończyłam siedem, poczęstował mnie pierwszym łykiem whisky. Każdy członek rodziny może potwierdzić, że był człowiekiem absolutnie nieodpowiedzialnym.

– Ale kochałaś go, prawda? – zapytał Mike cicho.

– Uwielbiałam.

Istniały tematy, których Maggie prawie nigdy nie poruszała. To był jeden z nich.

List Dziadziusia miała w torebce. Znała go prawie na pamięć.

Sprzedałbym posiadłość już wiele lat temu, gdyby nie pewna rudowłosa dziewczynka o zielonych i nazbyt poważnych oczach, która lubiła wdrapywać mi się na kolana i wysłuchiwać moich starczych opowieści. Ty i ja, Maggie, jesteśmy ostatnimi ludźmi, którzy wierzą w cuda i skarby. Ten dom jest jednym z nich. Czeka na ciebie, dziewczyno. Jest twój.

Jako mała dziewczynka Maggie wierzyła w cudowną moc niektórych miejsc, w magię tęczy i w Dziadziusia… niekoniecznie w tym porządku. Teraz, w wieku lat dwudziestu pięciu, była, oczywiście, starsza i mądrzejsza. Lecz list dziadka rozgrzewał jej serce i przypominał ten okres życia, kiedy wierzyła, że niebo jest nad nami na wyciągnięcie ręki, że wystarczy ją wyciągnąć, by go dosięgnąć, że świat jest wspaniały i że nie ma nic piękniejszego ponad letni, upalny, trochę wietrzny dzień.

Nie wierzyła już wprawdzie w cuda i na myśl o spadku, jaki zostawił dziadek, przechodziły ją dreszcze niepokoju, chociaż żywiła także nadzieję, że być może dzięki niemu odzyska jakąś cząstkę utraconego dzieciństwa.

Na drodze nie napotkali wielu samochodów. Warunki atmosferyczne skutecznie odstraszały kierowców. Śnieg ogarniał wszystko białą szatą, trudno było odczytywać znaki drogowe. Maggie z każdym przejechanym kilometrem oddalała się jak gdyby od swojej codzienności, od wszystkiego, co bezpieczne i dobrze znane. Narastała w niej nieokreślona nadzieja, zmieszana z lękiem i dziwnym podnieceniem. Czyżby u celu podróży czekało ją coś niezwykłego i bardzo miłego?

Po dwu godzinach jazdy Mike skręcił z szosy w boczną, gorzej oświetloną i znacznie trudniejszą drogę. Ogarnęły ich głębokie ciemności, rozjaśniane tylko bielą płatków śniegu.

– Śpisz, Maggie? – zainteresował się nagle Mike.

Odwróciła się ku niemu.

– Nie, po prostu milczę, żeby nie odwracać twojej uwagi od prowadzenia samochodu. Ale, słuchaj, jestem przyzwyczajona do zimowych warunków jazdy.

Może oddałbyś mi kierownicę?

– Nie, dziękuję.

Uśmiechnęła się. Spodziewała się odmowy.

– Nie jest ci zimno?

– Ani trochę – zapewniła.

– Ogrzewanie jest raczej kiepskie – stwierdził. Spojrzał na nią przelotnie swymi ciemnymi oczami. Można się w nich zagubić, pomyślała.

Zaczęła zabawiać go konwersacją o raczej błahej treści, gdyż zrozumiała nagle, że Mike boi się, że zaśnie za kierownicą.

Od początku swej korespondencyjnej i telefonicznej znajomości podzielili się rolami. Ona zajęła się formalnościami prawnymi, wszystkim, co dotyczy przejęcia spadku, dokumentami, najrozmaitszymi zezwoleniami i odpisami. On skontaktował się z dozorcą majątku, załatwił spotkanie z nim i opracował całą strategię podróży. Żadne z nich nie orientowało się do końca w tym, co jeszcze trzeba będzie załatwić w związku ze wspólną własnością, jaka przypadła im w udziale. Pochodzili z dwóch zupełnie niepodobnych do siebie rodzin. Ród Flannerych wywodził się z Filadelfii, Ianellich z Zachodniego Wybrzeża. Dlaczego kilka pokoleń temu przodkowie ich postanowili się połączyć? Któż to mógł teraz wiedzieć?

Była to tajemnica, która fascynowała Maggie. Ale mężczyzna, obok którego teraz siedziała, interesował ją znacznie bardziej. Podczas rozmowy o dość błahej treści obserwowała go bacznie.

W świetle mijanych z rzadka latarni widziała zarys wyrazistego profilu, gładkość i połysk jego ciemnych włosów.

Zauważyła jednakże również zmęczenie, jakie malowało się na jego twarzy. Zwróciło jej uwagę, że Mike stara się w rozmowie unikać osobistych tematów. Jego monotonny głos kontrastował z napięciem silnych, opalonych dłoni zaciśniętych na kierownicy.

Był wyprostowany, spokojny, pewny siebie, opanowany.

Ale to mogły być pozory. Niepokój, jaki malował się w jego oczach, zdawał się świadczyć o czymś zupełnie innym.

Maggie zastanawiała się nad tym, co ją w nim tak niepokoi. I dopiero po dłuższym czasie doszła do wniosku, że jest to po prostu gniew. I to nie nowy, lecz zadawniony. Gniew, nad którym nauczył się panować, podobnie jak nauczył się panować nad wyrazem twarzy, uśmiechać się zdawkowo, by zakamuflować złość, by odgrodzić się od kobiet, nie pozwolić im na zbytnią poufałość, na zbliżenie, które mogłoby wywołać w nich reakcję na jego męskość, pobudzić gruczoły do wydzielania hormonów, rozbudzić seksualną wyobraźnię i rozgrzać krew do zbyt wysokiej temperatury.

Z tego człowieka naprawdę emanuje seks, pomyślała z niepokojem Maggie. Niemal automatycznie zapragnęła przysunąć się do niego. Czuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Była tego pewna. Wiedziała, że taki nagły pociąg do zupełnie obcego mężczyzny ma w sobie coś irracjonalnego, ale nie była to w końcu zwyczajna noc.

Ciemności gęstniały, gęstniał śnieg, gęstniało milczenie.

– Czemu się uśmiechasz? – zapytał nagle Mike.

– Bo zaczyna mi być nieswojo – odparła cicho.

– Dlaczego?

– Ponieważ znajdujemy się w sytuacji rodem z filmów Hitchcocka. Nie sądzisz? Pomyśl tylko. Ciemna noc, pusta droga, dwoje nieznajomych. Jazda do domu, w którym od pięćdziesięciu lat nie było lokatora, w którym jakoby ma się znajdować skarb…

– I co, nie wierzysz chyba w ten nonsens? Czyżbyś wierzyła?

– Oczywiście, że nie – odparła z przekonaniem.

Podała mu już przez telefon treść listu dziadka, gdyż uznała to za swój obowiązek. Wszystko, co mieli znaleźć w starym domu, należało tak samo do niego, jak do niej.

Przypomniała sobie jego krótki, głośny śmiech i jego zapewnienie, że jeżeli odkryją biżuterię albo złote monety, to zrzeknie się wszystkiego na jej rzecz. I ona się wtedy roześmiała. Ale to było przecież jeszcze przed Alem, jeszcze zanim jej krucha kobieca duma została po raz któryś zraniona i zanim zdecydowała się zastanowić nad sobą samą i swoim stosunkiem do mężczyzn.

A skoro wykreśliła raz na zawsze ze swojego życia wszelką miłość, trzeba było przecież zastąpić ją czymś innym. Może nie liczyła tak naprawdę na znalezienie skarbu… Ale tak bardzo chciała móc sięgnąć po coś konkretnego, coś, czego można by się trzymać. Mgliście marzyła o życiu na wsi, o posiadłości należącej jedynie do niej. Gdzie podziały się te niejasne sny?

– Słuchaj, Maggie, gdyby tam znajdowało się rzeczywiście coś cennego, mój dziadek dawno zażądałby swojego udziału. Umarł biedny jak mysz kościelna. Zresztą gdyby nawet coś tam kiedyś było, prawdopodobnie zostało rozkradzione. W ciągu ostatnich dwóch lat dwukrotnie włamano się do tej rudery.

– Czy dowiedziałeś się o tym od dozorcy?

– To nic poważnego. Jakieś dzieciaki postanowiły się zabawić w domu, który od lat stoi pusty.

Zamilkł.

– Przez telefon – dodał po chwili – nie mówiłaś, że masz sentyment do tej posiadłości.

– Skądże? Nigdy tam nie byłam. Nawet nie wiedziałam o jej istnieniu.

– W takim razie nic się nie zmieniło. – Mike zdawał się starannie dobierać słowa.

– Tak jak postanowiliśmy, obejrzymy ją sobie, ocenimy jej stan, zorientujemy się, co należy naprawić, by móc ją wystawić na sprzedaż.

– Oczywiście.

– Innymi słowy, nie wpadło ci nagle do głowy, żeby zatrzymać ten dom dla siebie?

– Chyba żartujesz? Nie stać mnie na to. Z trudem płacę komorne za mieszkanie. Miałam po prostu przywidzenie. Jak to w czasie ciemnej nocy…

– I w towarzystwie obcego człowieka, który wiezie cię w nieznane – uśmiechnął się półgębkiem Mike. – Z naszych rozmów telefonicznych wywnioskowałem, że jesteś dziewczyną rzeczową, praktyczną…

– I rozumną – dokończyła za niego Maggie. – Możesz się nie martwić, Ianelli. Pamiętaj, że zajmuję stanowisko zastępcy kierownika produkcji mojej firmy. Wprawdzie posadę tę przyjąć mogła tylko kobieta szalona, ale wierz mi, mam w pracy opinię zdolnego i solidnego fachowca. Moja rodzina składa się co prawda z ludzi raczej ekscentrycznych, ale ja jestem wyjątkiem. Gdybyś ich zapytał, powiedzieliby, że jestem jedyną rozsądną osobą w całej familii. Czy wyglądam na kobietę, która ni stąd, ni zowąd dostaje bzika na punkcie rudery stojącej na bezdrożach stanu Indiana?