Przez całe życie chłopcy całowali ją, a potem żegnali się uprzejmie i znikali. Z Mikiem było inaczej. Z nim ona była inna.

Bez fałszywego wstydu pomogła mu zdjąć resztę odzieży. Potem zdjęła swoją. Wszystko to powoli, z premedytacją. Kiedy wyciągnął do niej ramiona, wymknęła mu się i nagle skoczyła na nogi.

– Wracaj – zażądał.

Uśmiechnęła się niemal prowokacyjnie.

– Złap mnie!

Maggie puściła się pędem przez łąkę. Wiedziała, że dokoła nie ma żywej duszy. Pędziła co sił, śmiejąc się na cały głos.

Dogonił ją po chwili, uniósł wysoko w górę i zaraz potem złożył delikatnie na gęstym mchu.

Nakrył ją całym sobą. Stali się jednym ciałem.

Nad nimi szumiały gałęzie szaleńczo pachnącego jaśminu.

Maggie chwyciła torebkę i teczkę i pobiegła na werandę. Zbierało się na burzę. Błyskawice przecinały niebo. Początek kwietnia był ciepły i słoneczny, ale maj okazał się kapryśny i deszczowy. Maggie wpadła do domu. Bardzo lubiła burzę, ale tylko wtedy, gdy znajdowała się w bezpiecznym wnętrzu.

Rzuciła torby na tapczan i zdjęła żółty żakiet od kostiumu. Pokój był wciąż skąpo umeblowany. Znajdowały się w nim jedynie dwa stare tapczany, no i kominek. Chociaż Maggie przeniosła się tu z Filadelfii już kilka tygodni temu, nic prawie jeszcze nie zrobiła poza wymalowaniem ścian holu warstwą białej farby. Rozmiary przyszłego remontu uzależnione były od wyniku rozmów z bankiem.

Głowę miała pełną cyfr, kosztorysów, najrozmaitszych przepisów prawnych stanu Indiana.

Z kuchni dochodziło stukanie. Ned Whistler naprawiał zlewozmywak. Leżał na ziemi, otoczony najrozmaitszymi narzędziami, i klął na cały głos. Widocznie naprawa nie była łatwa.

– Nie spodziewałam się pana dzisiaj – zauważyła Maggie.

– Już pani wróciła? – zdziwił się Ned i wysunął głowę spod zlewu. Trudno odgadnąć, ile ten człowiek ma lat, może pięćdziesiąt, a może sto dwadzieścia, pomyślała Maggie. Miał roziskrzone niebieskie oczka, wydatny brzuch i co chwila podciągał opadające spodnie. Zawsze miał groźną minę, pewnie dlatego, żeby od straszyć niepożądanych wścibskich.

– Można w czymś pomóc? – zagadnęła go.

Spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Zlustrował ją nawet dość przychylnym wzrokiem. Miała na sobie jasnożółtą spódnicę i białą jedwabną bluzkę, ozdobioną niebiesko-żółtą apaszką. Para żółtych czółenek dopełniała stroju. Była nawet dosyć porządnie uczesana.

– Proszę nie podchodzić, bo się pani zabrudzi – mruknął.

– Coś nie tak?

– Owszem, bo nowe rury mają inny przekrój niż stare i to jest skaranie boskie. Jeżeli ich nie połączę, nie uruchomię wody w drugiej łazience.

– Pierwsze słyszę o drugiej łazience. Nie jest mi potrzebna. Poza tym nie mogę sobie pozwolić na to, żeby pan przychodził codziennie.

– Pan Ianelli mi płaci i pan Ianelli życzy sobie drugiej łazienki.

Maggie zacisnęła usta. Od tygodni toczyła się pomiędzy nią a Mikiem walka o wydatki. W pewnym sensie była z tego zadowolona. Tłamszone uczucia eksplodują, jeżeli się ich nie wentyluje. Pieniądze są doskonałym tematem zastępczym.

Tymczasem Ned Whistler znów wsunął głowę pod zlew, przy czym uderzył się i zaklął jednym mocnym słowem.

W pół godziny później wyłonił się spod zlewu, wyprostował i wytarł brudne ręce w szmatę. Czekała na niego filiżanka słabej herbaty. Na pewno wolałby kielicha, pomyślała Maggie, ale będę go traktować mimo wszystko jak miłego starszego pana.

– Z rana zreperowałem kosiarkę do trawy i parawany sprzed kominków. Jutro zabiorę się do spiżarni i zamontuję półki. Wiem, że nie chce pani przerabiać kuchni, bo się pani uparła, że ma być staroświecka. No, ale lepsze światło na pewno się przyda. Przy gotowaniu trzeba widzieć, co się robi. Zainstaluję nowe oświetlenie, żeby nie wiem co.

Kłócili się o to oświetlenie, kiedy Maggie nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Obróciła się i zobaczyła stojącego w drzwiach Mike'a. Ręce trzymał w kieszeniach szarych flanelowych spodni. Śnieżnobiała wykrochmalona koszula mocno kontrastowała z jego kruczoczarnymi, rozwichrzonymi włosami.

Maggie nie chciała okazać, co się z nią dzieje na jego widok. Wzbraniała się przed tym już od tygodni, ale bez większego powodzenia. Nieustannie czuła smak jego ust. Teraz uśmiechał się złośliwie. Wiedział, że ciągle kłóci się z Nedem. Maggie zauważyła iskierki ironii w jego oczach, ale i czające się w ich głębi pytanie: Kiedy to miałem cię ostatnim razem? Chyba dwie noce temu, nieprawdaż?

Była zła na Mike'a za jego stosunek do pieniędzy i wściekła na siebie samą za to, że z nim nie zrywała. Po prostu nie umiała wyobrazić sobie życia bez tego człowieka. Chciała powitać go chłodno, ale nawet nie spostrzegła, kiedy z jej ust wydobyło się sympatyczne:

– Hej.

– Hej – odparł.

– Do widzenia – odezwał się Whistler. – Przyjdę z samego rana.

Kiedy zniknął za drzwiami, Maggie spojrzała na Mike'a, który grzebał w lodówce w poszukiwaniu butelki piwa. Wiedziała, jaki gatunek najbardziej mu odpowiada i dbała, żeby go nigdy w domu nie zabrakło.

– Wyglądasz na zmęczonego – zatroskała się. – Saxton znowu dał ci popalić?

Szef Mike'a, Saxton, był bezpiecznym tematem do konwersacji, poza tym Maggie bardzo lubiła historyjki o nim. Mike zaprosił ich niedawno razem na kolację. George był połączeniem potwora, despoty, poganiacza niewolników i doskonałego kupca. Panowie przerzucali się pomysłami i wyzwaniami jak piłeczkami ping-pongowymi. Zatrzymywali się od czasu do czasu tylko po to, by upewnić się, że Maggie ma coś na talerzu i w kieliszku, i że jest zadowolona. I rzeczywiście była zadowolona. Mike oświadczył Saxtonowi otwarcie, że zamierza w przyszłości prowadzić jego przedsiębiorstwo. Saxton rozzłościł się i zaproponował, żeby spróbował i poniósł konsekwencje. Maggie bała się takich ludzi jak szef Mike'a. Jednakże obydwaj ci mężczyźni promieniowali bezwzględną uczciwością. Pragnęliby wprawdzie podbić świat, ale z otwartą przyłbicą.

– Saxton chce, żebym w przyszłym tygodniu pojechał z nim na trzy dni do StPaul. Jest tam jakieś małe podupadające przedsiębiorstwo, które chciałby ewentualnie wykupić. Ale nie, nie rozmawiajmy o interesach.

Mike otworzył piwo, wypił duży łyk i spojrzał na Maggie czujnym wzrokiem. Na jej żółtej spódnicy widniała duża ciemna plama. Włosy rozpuściła i jeden długi kosmyk opadł na policzek. Nie potrafiła być schludna zbyt długo. A on wołał ją rozchełstaną, unikającą jego wzroku… właśnie taką jak teraz.

– Pojedziesz do tego St. Paul?

– Chyba tak.

Zapragnął kochać się z nią. Maggie w łóżku jak gdyby tajała. Zdawał sobie sprawę, że dziewczynie odpowiada sytuacja, jaka się między nimi wytworzyła, ale rozumiał, że to nie może trwać wiecznie. Miał nadzieję, że wspólne sprawy, które łączyły ich od dwóch miesięcy, przerodzą się w coś bardziej trwałego.

– Flannery? – zagadnął ją. – Czemu utrzymujesz mnie w napięciu? Kiedy się wreszcie dowiem, co powiedział Fisk?

Maggie wyjęła z lodówki różne ingrediencje i zabrała się do szykowania kolacji.

– Przejrzał dokładnie wszystkie moje plany i dokumenty, a potem oświadczył, że jego zdaniem kosztorys remontu jest zaniżony. Był zdumiony, że mam tyle napiętych umów na kursy i konferencje. Szczerze mówiąc, trochę mnie to wkurzyło. Przecież gdybym nie miała podstaw do tego, że udami się wynająć ten dom, nie przyszłabym do niego. Dorothy Langley, o której ci już mówiłam, urządza rocznie około dwunastu kursów dla niewielkich grup. Twierdzi, że nasz dom jest idealny do…

Poczuła jego silne dłonie na swoich ramionach. Obrócił ją ku sobie, objął i przytulił. Podniosła ręce do góry. W jednej trzymała marchewkę, w drugiej obieraczkę.

– Ale dostałam kredyt – powiedziała szybko.

– Na całą sumę?

– Na całą. I ze spłatą nie w ciągu roku, ale osiemnastu miesięcy- dodałaz dumą. Szeroki uśmiech zakwitł na jej twarzy.

– Musiałam go oczywiście na miejscu uwieść i to na oczach wszystkich urzędników i kasjerów. Żeby się zgodził na te dodatkowe sześć miesięcy.

– Nie koloryzuj, Flannery. Gdybyś go uwiodła, to on by tobie zapłacił.

– Tak myślisz?

– Oczywiście. Ale nie wyobrażaj sobie, że spędzę resztę wieczoru na mówieniu ci, jaka jesteś mądra, piękna i cudowna w łóżku…

Przywarł ustami do jej ust. Miało to być jak gdyby przypieczętowanie jej sukcesów w banku, ale nie banki miał teraz na myśli.

– Piękna jesteś, moja mała – powiedział cicho.

– Piękna, ponętna i bardzo mądra.

– Mów dalej – domagała się Maggie. – To fascynujące.

Oddala mu pocałunek, ale odsunęła się. Może trochę za szybko. Przymknęła oczy, żeby ukryć przed nim swoje uczucia.

– Mam dla ciebie prezent – powiedział Mike szybko.

– Ale musisz wyjść na dwór, żeby go zobaczyć.

Narzucił jej płaszcz przeciwdeszczowy na ramiona, chwycił za rękę i wyprowadził przed dom. Na podjeździe stał niewielki pikap. Lało jak z cebra. Mike nasunął płaszcz na głowę Maggie.

– Zamknij oczy.

Zaprowadził ją do samochodu, otworzył bagażnik. Oczom jej ukazało się trzydzieści puszek z farbą.

Mike zamierzał kupić jej róże z okazji zdobycia bankowego kredytu, ale po namyśle doszedł do wniosku, że najbardziej ucieszy ją farba domalowania ścian.

– Złamana biel – oświadczył z dumą. – Taka, jaką lubisz. Ta sama, którą wymalowaliśmy już jeden pokój. Odnowimy wszystkie pokoje, zobaczysz. Wieczorami w czasie weekendów.

Oczy Maggie zaszły łzami wzruszenia.

– Ojej, nie płacz, bardzo cię proszę!

Nie zważając na deszcz, dochodzące z oddali grzmoty ani nawet na przyrzeczenia, jakie sobie dała, Maggie przylgnęła do Mike'a i spojrzała na niego z czułością.

– Wcale nie płaczę. Po prostu jestem wzruszona. Przecież musiałeś kupić te farbę nie wiedząc, czy uda mi się w banku, czy nie. Miałeś do mnie takie zaufanie?

– Oczywiście. Byłem pewny, że zrobisz na Frisku piorunujące wrażenie. Powiedziałem ci to rano przez telefon.