-  Oczywiście, ale wolę sam go szukać. Jeśli wydaje mu się, że popełnił zbrodnię doskonałą, będzie mniej ostrożny...

-  A dlaczego nie zabójczyni? Trucizna jest ulubionym narzędziem kobiet.

-  Być może... W każdym razie on lub ona przestanie się strzec. A wtedy, wcześniej czy później, szafir ujrzy światło dzienne. Jest to klejnot wyjątkowej urody i jeśli wpadł w ręce kobiety, ta na pewno zechce pokazać go światu. Tak, jestem tego pewny: znajdę go, a on doprowadzi mnie do zbrodniarza, a wtedy...

-  Czy sam chcesz wymierzyć sprawiedliwość?

-  Bez chwili wahania! Dziękuję ci za pomoc, Franco. Będę cię informował o postępach w tej sprawie.

Po powrocie do domu Aldo zabrał Zachariasza do swego pokoju pod pretekstem, że potrzebuje pomocy przy zmianie ubrania. Wyjawienie tego, czego książę właśnie się dowiedział, było prawdziwym szokiem dla wiernego sługi. Odrzucił maskę spokoju, a z jego oczu popłynęły gorzkie łzy.

-  Na miłość boską, opanuj się! Jeśli Cecina zauważy, że płakałeś, zasypie cię pytaniami, a ja nie chcę, żeby się dowiedziała...

-  Słusznie, ma pan rację... A czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł to zrobić?

-  Nie, najmniejszych, i w tym celu potrzebuję twojej pomocy. Kto odwiedza!

mamę ostatnimi czasy?

Zachariasz zebra! myśli i stwierdził, że nikt specjalny nie gościł w pałacu. Wymienił kilka nazwisk starych weneckich przyjaciół, z którymi księżna Izabela grała w karty lub w szachy, rozmawiała o muzyce i malarstwie. Pod koniec lata regularnie odwiedzała ją markiza de Sommieres, która była matką chrzestną Izabeli. Siedemdziesięcioletnia kobieta dobrze się trzymała i przez prawie okrągły rok, z wyjątkiem trzech zimowych miesięcy spędzanych w swoim paryskim pałacu, podróżowała od rodzinnego zamku do dworu przyjaciół, w towarzystwie dalekiej kuzynki, starej panny, praktycznie niewolnicy markizy, która jednak za nic w świecie nie zaniechałaby tego wygodnego życia. Markiza natomiast długo by nie zniosła jej towarzystwa, gdyby kuzynka nie udowodniła, że natura wyposażyła ją w węch psa myśliwskiego w zdobywaniu ploteczek i wieści o drobnych skandalach, którymi leciwa dama się delektowała, popijając szampana, co należało do jej niewinnych słabostek. Nie, w żadnym razie nie można było podejrzewać tego raczej komicznego duetu: pani de Sommieres uwielbiała swoją chrześnicę i nie przestawała jej rozpieszczać jak w czasach, kiedy Izabela była małą dziewczynką.

-  Ach! - krzyknął nagle Zachariasz. - Przychodził też lord Killrenan!

-  Dobry Boże! A ten skąd się wziął?

-  Z Indii czy jakoś tak... Sam nie wiem...

Stary wilk morski, mierzący niewiele ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, bardziej niż do swoich prastarych rodzinnych dóbr przywiązany był do swojego statku zwanego „Robert-Bruce" i mieszkał na nim częściej niż w zamku w Szkocji. Powszechnie było wiadomo, że ten niepoprawny egoista ma tylko jedną słabość: uwielbiał księżnę Izabelę. Kiedy się dowiedział, że została wdową, przybył, aby złożyć u jej stóp swoje stare nazwisko, statek i miliony, ale matka Alda odmówiła, wierna pamięci męża, którego kochała do ostatnich dni.

-  Nie przerabia się życia, tak jak nie przerabia się sukni, powiadała.

Bardziej zakochany, niż chciał to przyznać, sir Andrew przyjął odmowę księżnej do wiadomości, ale nie pogodził się z przegraną, i co dwa lata powracał złożyć u stóp wybranki wyrazy uwielbienia i prośby, którym zawsze towarzyszył olbrzymi bukiet kwiatów oraz kosz egzotycznych przypraw. Z tych ostatnich najbardziej cieszyła się Cecina. Wiedział, że Izabela nie przyjęłaby niczego więcej...

Jego też nie można było podejrzewać...

-  Im więcej o tym myślę, tym mniej rozumiem - westchnął Zachariasz. - Nie można nikogo oskarżyć, chociaż ten, kto zaplanował tę odrażającą zbrodnię, musiał dobrze znać naszą księżnę i nawet mieć wstęp do jej pokoju.

-  A medyk, który się nią opiekował po tym, jak zniknął jej osobisty lekarz?

-  Doktor Licci? Podejrzewać go to tak, jakby podejrzewać Cecinę lub mnie. To istny święty. Dla niego pieniądze liczą się tylko o tyle, o ile może z nich mieć pożytek dla swoich pacjentów. To lekarz ubogich i sam częściej podrzuca temu i owemu banknot, niż domaga się honorariów. Księżna bardzo go lubiła i często korzystała z jego pośrednictwa w swojej działalności dobroczynnej...

Aldo postanowił na razie przerwać poszukiwania. Teraz należało złożyć wizytę kuzynce Adrianie, która jako ostatnia widziała księżnę Izabelę przy życiu. Nie żeby żywił choćby cień podejrzenia, zawsze była jego przyjaciółką, prawie siostrą, i już zarzucał sobie, że nie zawiadomił jej o swoim powrocie. Była mądra i piękna, i być może znalazłaby w pamięci jakiś szczegół, który pomógłby sprowadzić poszukiwania na właściwy tor.

-  Zawieź mnie do hrabiny Orseolo - powiedział do gondoliera - ale przepłyńmy przez rio Palazzo. Nie przywitałem się jeszcze z placem św. Marka, a powinienem od tego zacząć.

Zian uśmiechnął się pod wąsem i końcem długiego wiosła odepchnął gondolę od pozieleniałych schodów nabrzeża. Aldo wcisnął się w fotel i szczelnie owinął płaszczem. Na wodzie nie było ciepło. Po nieśmiałym, porannym słońcu nie zostało ani śladu, zastąpiła je szaruga trwająca przez cały dzień.

Nad spokojną taflą wody unosiło się echo skrzypiec próbujących grać walca.

Minęli pałac Loredan należący do don Carlosa. Był cichy i ciemny. Opustoszały lub nawet opuszczony. Książę jednak pamiętał, jak pewnego wieczoru usłyszał dochodzący stamtąd śpiew: to słynna Nellie Melba śpiewała Le Clair de Lunę Duparca przy akompaniamencie amerykańskiego pianisty George'a Copelanda. Chwila ta była tak upojna, że chętnie powtórzyłby ją tego wieczoru...

Kazał zatrzymać gondolę przed białymi kopułami Salute, pozdrowił Doganę*4, a następnie, przepływając kanał, który w tym miejscu zamieniał się w basen, kazał zatrzymać się przed Piazzetta, aby pokłonić się przyciemniałym złoceniom bazyliki św. Marka i białej koronce Pałacu Dożów, a potem wślizgnąć w mroczny cień Mostu Westchnień zaanektowanego przez wszystkich zakochanych świata, nie-domyślających się, że wspomniane westchnienia nie miały nic wspólnego z miłością...

Hrabina Orseolo mieszkała niedaleko w małym, różowym pałacyku sąsiadującym z Santa Maria Formosa. Był tu, na nabrzeżu, mur opleciony czarnym bluszczem i nad-proże z wąskim portalem z białego kamienia z latarniami po bokach. Gondola zatrzymała się w tym miejscu i Moro-sini chwycił kołatkę z brązu. Po chwili drzwi otworzyły się pod naciskiem niewidzialnej ręki służącego, który obrzucił nieznajomego surowym wzrokiem.

-  Czego pan chce? - spytał opryskliwie.

-  Można by rzec, że ton tego domu wiele się zmienił przez ostatnie cztery lata - zauważył sucho Morosini. - Widzieć się z hrabiną Orseolo, oczywiście!

-  Kim pan jest? - nie ustępował służący.

Usiłował zagrodzić drogę nieznajomemu, ale ten go odsunął, przyciskając trzy palce do jego piersi.

-  Jestem książę Morosini i chcę się widzieć z moją kuzynką, a ty mi w tym nie przeszkodzisz!

Nie przejmując się więcej służącym, Aldo przeszedł przez miniaturowy ogródek, gdzie nieokiełznane pnącza wiły się na oślep po starej studni, i dopadł do schodów prowadzących do gotyckiej galerii ze smukłymi kolumienkami, zza których przebłyskiwały błękity i czerwienie witraża oświetlonego od środka.

Jednakże gbur, który przywitał Morosiniego, nie dawał za wygraną. Pojawił się znowu, pędząc po dwa schodki i krzycząc:

-  Niech pan zejdzie! Rozkazuję panu zejść!

Morosini miał już tego dość i właśnie chciał powiedzieć coś natrętowi do słuchu, kiedy drzwi na galerii otworzyły się, ukazując kobietę, która po krótkim wahaniu rzuciła się na szyję gościowi, śmiejąc się i płacząc na przemian:

- Aldo!... To ty?... Jakże się cieszę, mój Boże!

Była przejęta do tego stopnia, że Morosini aż się zdziwił. Jeszcze nigdy kuzynka nie okazywała mu tak demonstracyjnie uczuć... Córka jedynego brata księcia Enrica, o pięć lat starsza od spadkobiercy rodu Morosinich, jako młoda dziewczyna wykazywała wyraźną tendencję do traktowania kuzyna z pewnym rodzajem pobłażania zabarwionego odrobiną pogardy. Ale tym razem to była prawdziwa eksplozja uczuć.

Szczęśliwy z powodu tak wylewnego przyjęcia, ale skrępowany niedyskretną obecnością służącego sterczącego kilka kroków od nich, Aldo czule ucałował kuzynkę.

-  Czy moglibyśmy wejść do środka... jeśli oczywiście ten osobnik nie ma nic przeciwko? - rzucił zgryźliwie.

Adriana roześmiała się i oddaliła służącego jednym gestem, po czym zaprowadziła gościa do domu.

-  Musisz wybaczyć Spiridionowi, jeśli zbyt gorliwie odgrywa rolę cerbera - powiedziała - ale jest mi oddany duszą i ciałem, od kiedy znalazłam go umierającego z głodu na plaży na Lido. To młody mieszkaniec Korfu, który uciekł z tureckiego więzienia, a ponieważ nie stać mnie było na zatrudnienie służby, oddaliśmy sobie nawzajem przysługę. Moja stara Ginewra jest coraz mniej żwawa. Młody i silny chłopiec jest tu bardzo potrzebny. Ale, ale, skąd się wziąłeś? Dlaczego mnie nie uprzedziłeś o powrocie?

-  Nikogo nie zawiadamiałem - skłamał Morosini. -Chciałem przyjechać sam.

Więźniowie wojenni nabierają dziwnych przyzwyczajeń.

Mówiąc to, obrzucił wzrokiem salon. Było to pomieszczenie pokaźnych rozmiarów o bardzo kobiecym wystroju nadającym mu ciepłą i intymną atmosferę. Zawdzięczało to ścianom obitym tkaniną w kolorze jesiennych liści, obrusom z turkusowego aksamitu pokrywającym stoły, jedwabnym abażurom lamp, kwiatom poustawianym tu i tam, książkom porozrzucanym w nieładzie i piętrzącym się partyturom muzycznym, którymi zarzucony był oryginalny barokowy klawesyn. Salon ani trochę się nie zmienił. Usiadłszy na jednym z dwóch foteli w stylu francuskiej regencji, Aldo zauważył, że mały niebieski Botticelli naprzeciw został zastąpiony przez inne płótno w podobnej tonacji, ale współczesne. Zniknęła również kolekcja chińskich waz, która dawniej zajmowała konsole. Wreszcie, jasna plama na ścianie zdradzała brak „Świętego Łukasza" przypisywanego Rubensowi.