On również lubił te słodycze, które pamiętał z dzieciństwa. Sięgnął po jedną z nich, kiedy jego wzrok padł na zdechłą mysz. Powstrzymał wyciągniętą dłoń, gdyż przez głowę przemknęła mu dziwna myśl. Myśl szalona i bezsensowna, ale im bardziej starał się ją przepędzić, tym usilniej powracała. Wymyślając sobie od idiotów, znowu sięgnął po galaretkę i już skierował ją do ust, kiedy ponownie jakaś niewidzialna siła go powstrzymała.

-  Ja chyba tracę zmysły... - wymamrotał, czując, że więcej nie sięgnie po podejrzane łakocie.

Podszedł do intarsjowanego różnymi gatunkami drewna sekretarzyka, skąd wyjął kopertę, wsunął do niej mysz, kawałek malinowej galaretki i drugi nietknięty z pudełka, wsunął pakiecik do kieszeni, włożył płaszcz i zbiegł na dół, informując Zachariasza, że ma coś pilnego do załatwienia na mieście.

-  A co z obiadem? - zaniepokoiła się Cecina, która pojawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Jeszcze daleko do południa, a ja niedługo zabawię. Idę do apteki.

-  Co ci jest? Chyba nie jesteś chory?... Dio mio, wiedziałam... - lamentowała Cecina.

-  Ależ nie, nie jestem chory. Mam ochotę przywitać się z Franco Guardinim.

-  W takim razie przynieś mi kalomelu*3!

Morosini, podziwiając zmysł praktyczny kucharki, opuścił pałac tylnymi drzwiami i udał się na Campo Santa Mar-gherita, gdzie Franco Guardini miał sklep. Był to jego najstarszy przyjaciel. Razem przystąpili do pierwszej komunii po wspólnym wyjąkaniu zasad Kościoła na lekcjach katechizmu.

Guardini był synem znanego lekarza z Wenecji, ale zamiast pójść w ślady ojca, został sklepikarzem. Franco pasjonował się chemią i botaniką, podczas gdy ludzkie ciało wzbudzało w nim z trudem ukrywane obrzydzenie i nawet kiedy profesor Guardini, niczym brodaty anioł zagłady, wygnał go z domu po dość żywej sprzeczce, Franco trzymał fason. Dopiero dzięki księżnej Izabelli, która ceniła tego poważnego i roztropnego chłopca, Franco mógł skończyć studia, po czym śmierć nieprzejednanego ojca uczyniła go spadkobiercą pokaźnego majątku. Spłacił swoją dobrodziejkę do ostatniego lira, a jego wdzięczność miała znamiona szacunku.

Franco przyjął Morosiniego z lekkim uśmiechem, który był u niego oznaką nieokiełznanej radości, uścisnął mu dłoń, poklepał po ramionach, wypytał o zdrowie, po czym, tak jakby rozstali się nie dalej niż poprzedniego dnia, spytał, co mógłby dla niego zrobić.

-  A nie sądzisz, że miałem po prostu ochotę cię zobaczyć? - odparł Aldo, wybuchając śmiechem. - Ale jeśli mamy porozmawiać, zabierz mnie do twego gabinetu.

Aptekarz skinieniem głowy poprosił przyjaciela, żeby szedł za nim, i otworzył drzwi ukryte w starej boazerii sklepu. Ukazało się pomieszczenie z regałami wypełnionymi książkami. Na środku znajdowało się małe biurko z dwoma krzesłami po bokach. Panował tu nadzwyczajny porządek.

-  Słucham! Znam cię zbyt dobrze, by się nie domyślić, że coś cię trapi.

-  To proste... albo raczej nie, to nie jest proste i zastanawiam się, czy nie pomyślisz, że jestem szalony - westchnął Morosini, wyjmując z kieszeni pakiecik i kładąc go na biurku.

-  Co to takiego?

-  Popatrz sam, chciałbym, żebyś to zbadał. Franco otworzył pakiecik i przyjrzał się zawartości.

-  Gdzie to znalazłeś?

-  W pokoju mojej matki, pod łóżkiem. Przyznać muszę, że to martwe stworzenie trzymające w pyszczku kawałek owocowej galaretki, którą matka tak lubiła, zrobiło na mnie dziwne wrażenie. Nie jestem w stanie ci powiedzieć, co wtedy poczułem, ale jedna rzecz jest pewna: kiedy chciałem zjeść kawałek galaretki z pudełka, coś mnie powstrzymało.

Franco w milczeniu wziął wszystko ze stołu i przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia, w którym mieściło się jego prywatne laboratorium. To tam oddawał się badaniom i eksperymentom, które nie zawsze miały związek z farmacją. Morosini często tu zachodził, nazywając to miejsce „jaskinią czarownika", gdzie bronił myszy i świnek morskich, które przyjaciel trzymał dla swoich eksperymentów. Lecz tym razem nie zaprotestował, kiedy Franco ruszył w kierunku jednego ze pensjonariuszy i postawił go na stole, gdzie zaświecił mocną lampę. Następnie, za pomocą malutkiej pincety włożył do pyszczka myszy kawałek galaretki znaleziony pod łóżkiem księżnej Izabeli. Zwierzątko schrupało z przyjemnością podany smakołyk, ale kilka minut później wyzionęło ducha, na szczęście bez żadnych męczarni. Franco spojrzał znad okularów na przyjaciela, który nagle zbladł jak papier.

-  Może jednak nie oszalałeś? Popatrzymy na dalszy ciąg.

Tym razem Franco podał drugiej myszy kawałek galaretki, której nie zjadł Morosini, i teraz również zwierzę wyzionęło ducha.

-  Czy to są słodycze, które księżna Izabela przechowywała w swoim pokoju?

-  Tak, to była jej słabostka. Nie wiem, w jaki sposób udawało jej się je zdobywać podczas wojny.

-  Sprowadzała je z południa Francji i jak się zdaje nigdy nie miała z tym kłopotów. Powinieneś przynieść mi resztę tych słodyczy. W tym czasie postaram się ustalić, od czego zdechły te myszy...

-  Zgoda, ale wrócę dopiero po obiedzie, inaczej Ceci-na zrobi mi awanturę. Chyba nie wątpisz, że przygotowała istną ucztę. Á propos ... nie zjadłbyś ze mną obiadu?

-  Nie, dziękuję. Ta historia tak mnie intryguje, że odechciało mi się jeść.

-  Ja również nie jestem bardzo głodny... Och, byłbym zapomniał! Czy mógłbyś dać mi kalomelu dla Ceciny?

-  Znowu? Czy ona robi z tego kanapki, do diaska? Zżymając się, Franco napełnił małą buteleczkę chlorkiem rtęci.

-  Powiedz temu łakomczuchowi, że gdyby pochłaniała mniej czekolady, nie potrzebowałaby łykać tego proszku...

Po kwadransie Morosini zasiadł do wspaniałej uczty przygotowanej przez Cecinę.

Po skończonym posiłku oznajmił, że musi się trochę przejść, a poza tym chciałby odwiedzić swoją kuzynkę Ad-rianę. Zian będzie czekać na niego w gondoli o czwartej.

Chwilę później, z resztą galaretki owocowej, wrócił do laboratorium Guardiniego. Franco, zazwyczaj tak pogodny, przeszedł ciekawe przeobrażenie. Zza błyszczących szkieł okularów spoglądały zasępione oczy, a czoło żłobiły głębokie zmarszczki. Morosini nie zdążył nawet zadać pytania.

-  Przyniosłeś resztę?

-  Przyniosłem. Zrobiłem dwa pakunki, jeden z tymi, które były w szafie, a drugi z resztkami, które znajdowały się w bombonierce.

Znowu dwie myszy zostały zaproszone do tego, co mogło okazać się ich ostatnim posiłkiem, ale zdechła tylko jedna; ta, która zjadła smakołyk wyjęty z małej bombonierki.

-  Widać czarno na białym - westchnął aptekarz, przecierając okulary. - Cukierki zawierają skopolaminę, alkaloid, którego farmaceuci nigdy nie używają. Ktoś musiał jej tam dodać... Źle się czujesz?

Aldo nagle zbladł jak papier i musiał usiąść. Nie odpowiadając, ujął głowę w dłonie, aby ukryć łzy. Pomimo niejasnych obaw, które odczuwał do tej pory, w głębi duszy nie wierzył, że ktoś mógłby źle życzyć jego matce. Buntował się całym swoim jestestwem przeciwko tej oczywistości. Dlaczego ktoś chciałby zgładzić niewinną i dobrą kobietę? W udręczonym sercu syna smutek mieszał się z przerażeniem i złością.

Franco, szanując ból przyjaciela, nie odzywał się.

Po chwili Morosini opuścił dłonie, bez wstydu ukazując zaczerwienione oczy. - To znaczy, że została zamordowana, czy tak?

-  Bez wątpienia. Zresztą, mogę ci to teraz powiedzieć: zdziwiło mnie nagłe zatrzymanie akcji serca zdiagnozowane przez lekarza. Ponieważ znalem dobrze jej stan zdrowia, było to dla mnie niewytłumaczalne, chociaż natura sprawia czasem jeszcze większe niespodzianki. Nie rozumiem jednego - powodu tak ohydnego czynu.

-  Bałbym się poznać ten powód; zamordowano moją matkę, aby ją okraść. Chodzi o sekret rodzinny, który teraz został odkryty.

Aldo opowiedział o historii cennego szafiru, dodając, że miał nadzieję, iż dzięki niemu uda mu się wyjść z kłopotów finansowych, i o tym, jak zauważył zniknięcie klejnotu.

-  Oto wyjaśnienie, ale ono prowadzi do innego pytania: kto?

-  Naprawdę nie mam pojęcia. Od mojego wyjazdu do wojska matka nie wychodziła z domu i poza kilkoma zaufanymi osobami również nie przyjmowała nikogo...

-  Czy już rozmawiałeś o tym z kuzynką?

-  Nie, jeszcze się z nią nie widziałem. Kiedy powiadomiłem o moim powrocie, wysyłając telegram do Ceciny, prosiłem ją, żeby nikogo nie informowała. Nie miałem ochoty odbierać kondolencji na dworcu. Co prawda Mas-saria spadł mi na głowę już dziś rano, ale dlatego, że widział, jak wysiadam z pociągu. Wracając do tego, o czym mówiliśmy, nie mam pojęcia, kto mógł popełnić morderstwo i kradzież, gdyż sądzę, że te dwie zbrodnie są ze sobą związane. Wokół matki byli sami zaufani ludzie i z wyjątkiem dwóch dziewcząt przyjętych przez Cecinę, nie mamy więcej służby...

-  Podczas twojej nieobecności donna Izabela mogła spotkać ludzi, których ty nie znasz. Tak długo cię nie było...

-  Spytam Zachariasza w zupełnej tajemnicy. Gdybym powiedział Cecinie o naszym odkryciu, wypełniłaby całą Wenecję lamentem, a nie mam ochoty rozgłaszać tej tragedii...

-  Czy nie zamierzasz zawiadomić policji?

Morosini wyciągnął papierosa, zapalił go i wypuścił kilka obłoków dymu, po czym odparł:

-  Nie. Obawiam się, że nasze odkrycie zwiera za mało szczegółów...

-  A czy skradziony klejnot to drobny szczegół?

-  Przecież nie mam żadnego dowodu kradzieży. Mogliby powiedzieć, że matka sprzedała go, nie wspominając o tym notariuszowi. Należał do niej, mogła nim dysponować. Tylko jedna rzecz byłaby przekonująca dla policji: autopsja. .. ale nie mogę się na nią zdecydować. Nie chcę, żeby zakłócano jej spokój... nie, nie zniósłbym tej myśli!

-  Mogę cię zrozumieć. A jednak, chyba masz ochotę dowiedzieć się, kto był zabójcą?