- I myśli pan, że pójdę za panem?

-  Zapłaciłem okup. Jest pani wolna!

-  I zawsze byłam... Zresztą znowu pan kłamie: to Fer-rals zapłacił okup, to Ferrals pana tu przysłał! Ale nie, on spokojnie czeka, aż mnie pan przywiezie do jego łóżka! Ale ja nie chcę! Mamy ładną sumkę i nasz rodzinny szafir - dodała, podkreślając ostatnie słowa. - Ojciec będzie musiał się tym zadowolić. Niech diabli wezmą majątek! Znajdzie fortunę gdzie indziej!

-  Używając pani jako przynęty, to nie ulega żadnej wątp-li-wości! Czy pani przypuszcza, że jej towarzysze wszystko pani przekażą lub nawet podzielą się z panią? To by mnie bardzo zdziwiło! I gdzie ma pani zamiar się udać, opuściwszy to miejsce?

-  Jeszcze nie wiem... Może do Ameryki? W każdym razie daleko stąd, tak by wszyscy pomyśleli, że nie żyję...

-  A ojciec się na to zgadza?

-  Ojciec o niczym nie wie. Pewnie nie będzie zadowolony, ale Zygmunt wszystko załatwi i wtedy papa zrozumie, że mieliśmy rację.

-  Ach tak. A zatem, niech pani będzie tak dobra i powie mi, co ze mną zrobicie?

-  Nie zrobimy panu krzywdy, może pan być pewien! Przysięgli mi, że nie będą nastawać na pańskie życie. Zostawimy pana tutaj związanego, a kiedy pan już będzie mógł zawiadomić policję, będziemy daleko...

-  ...a ponieważ nie przywiozę ani pani, ani szafiru, pani mąż - jest nim, czy pani chce, czy nie chce! - pomyśli, że przywłaszczyłem sobie panią i klejnot. To odrażające, choć raczej dobrze obmyślone! I pomyśleć, że byłem tak głupi, chcąc, by została pani moją żoną! Nie można się bardziej ośmieszyć. Co do pani i Zygmunta, jesteście parą niebezpiecznych i nieodpowiedzialnych dzieciaków, dla których życie i uczucia innych nic nie znaczą! Liczą się tylko wasze kaprysy...

- I pan śmie mówić o uczuciach, pan, który zakpił z moich, który ośmielił się...

-  Zdradzić panią? Wiem! Nie zaczynajmy od nowa! Pani jedynym usprawiedliwieniem jest młodość, a ja powinienem okazać rozsądek za nas dwoje! A teraz, niech pani idzie do diabła, ponieważ pani ulubiona rozrywka to uciec z pierwszym lepszym! Ja mam tego dość.

Morosini odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi, lecz w chwili, gdy dotykał klamki, Anielka podbiegła do niego i pociągnęła do tyłu, w stronę uchylonego okna.

-  Niech pan ucieka, dopóki jest jeszcze czas! - wyszeptała. - Po gzymsie dotrze pan do małego tarasu, skąd łatwo zeskoczyć na ziemię. Potem, jeśli pan pójdzie prosto, dotrze pan do muru, ale nie jest zbyt wysoki. Za nim biegnie droga do Paryża...

-  Dlaczego pani chce, żebym uciekł? Co się znowu za tym kryje?

Spojrzał jej głęboko w oczy i zobaczył, że są pełne łez i błagania. Wydawała się przejęta do żywego.

-  Nic, oprócz tego, że pragnę, żeby pan żył... - wyszeptała. - Poza tym nie znam tych ludzi, chociaż mój brat wynosi ich pod niebiosa, i być może popełniłam błąd, że im zaufałam. Już nie wiem, komu wierzyć, i tak się boję! Gdyby coś się panu przytrafiło... nigdy bym sobie tego nie wybaczyła!

-  To niech pani jedzie ze mną!

Chwycił ją za ramiona, aby lepiej przekazać jej swoją siłę i przekonanie, lecz ona nie miała czasu, aby mu odpowiedzieć. Na progu dał się słyszeć metaliczny głos Ulryka:

-  Co za uroczy obrazek! Mam nadzieję, że wszystko już sobie powiedzieliście. Nie mamy czasu do stracenia! A teraz ręce do góry oboje i wychodzić mi stąd bez ceregieli!

Wielki rewolwer z bębenkiem, który trzymał w dłoni, zdecydowanie utrudniał dyskusję, więc Aldo tylko zaprotestował:

-  Ale dlaczego ona? Myślałem, że jesteście wspólnikami?

-  I ja też tak myślałem, ale po tym, co usłyszałem, nie mam pewności.

-  Co z nią zrobicie?

-  Zostawiam jej wybór: jeśli chce odejść z nami, jej brat czeka w aucie pod strażą Gusa. Jeśli woli zostać z panem, podzieli pański los.

-  Niech pan pozwoli jej odejść!

-  Hola, hola! A dlaczego nikt mnie nie pyta o zdanie? -zaprotestowała kobieta.

-  Później pani powie! Tracimy czas! Schodzimy i ani jednego ruchu, bo strzelam!

Bandyta pchnął półprzymknięte, masywne, podwójne drzwi salonu, za którymi czekał gigantyczny Sam z kajdankami. Założył je na dłonie Alda, a następnie przywiązał go starannie sznurem do krzesła na środku pokoju. Kiedy to zostało zrobione, Ulryk, który cały czas trzymał Anielkę na muszce, zawołał:

-  Teraz twoja kolej, ślicznotko! Co wybierasz? Drugie, wygodne krzesło czy limuzynę swojego bogatego męża? Gdyż, oczywiście, nie zamierzamy jej zwrócić. Bardzo się podoba memu przyjacielowi, Zygmuntowi, który zasłużył na małą nagrodę.

-  Zajedzie nią prosto do więzienia! - zaśmiał się Morosini szyderczo. - Do czego ona mu potrzebna? Będzie jeździł po Paryżu, gdzie zostanie w mig rozpoznany?

-  To jego sprawa. No więc, jak brzmi decyzja naszej bogini?

Anielka splotła ramiona i uniosła swój ładny nosek z wyrazem wyzwania:

- I pomyśleć, że traktowałam pana jak przyjaciela! W tej sytuacji, wolę zostać tutaj...

-  Niech pani nie będzie niemądra, Anielko! - przerwał Aldo. - Niech pani odejdzie! Nie mam złudzeń, co do tego, co mnie tu spotka, a będzie pani przynajmniej ze swoim bratem.

-  No, no, co do tego, masz pan całkowitą rację! - wydał okrzyk wielki Sam. - Jeśli chcesz wiedzieć, podpalimy tę chatę, zanim damy nogę!

Przerażony krzyk kobiety zabrzmiał równocześnie z protestem Ulryka zarzucającemu swemu kompanowi gadatliwość. Ale Sam nie słuchał, tylko wymierzył Anielce brutalny cios, pod którym upadła. Zaczął ją wiązać sznurem. Tym razem Ulryk przyznał:

-  Tak jest dobrze! Zaczynała za bardzo rozrabiać. Co do chłopaka, coraz bardziej psuje nam szyki. Pozbędziemy się go potem. W ten sposób zgarniemy wszystko!

-  Nędzne z was indywidua! - rzucił oburzony Morosini.

-  A więc, zabierzcie ją, ale pamiętajcie, że jej śmierć sprowadzi na was poważne kłopoty!

Sam, pochylony nad ciałem kobiety, przez chwilę się wahał, kiedy nagle padł z okrzykiem z kulką w plecach. Do salonu wtargnął Ferrals z koltami w każdej ręce i to on strzelił. Odpowiedział mu strzał Ulryka, ale w tej chwili jedna z czarnych twarzy splunęła, wyrwawszy mu pistolet z diaboliczną precyzją.

-  Można powiedzieć, że potrafi się pan nimi posługiwać - skomentował Morosini, który nigdy nie był tak rad na widok tego człowieka, którego szczerze nie cierpiał. - Skąd się pan tu wziął, sir Eryku?

-  Z mojego auta. Przyjechałem tu razem z panem, ale pan nawet tego nie zauważył.

-  Rozumiem. Powinienem pozwolić panu załatwić samemu swoje sprawy. A tymczasem, niech pan uwolni żonę! Zaraz się udusi pod tym ciężarem!

Nie spuszczając z oka Ulryka, który jęczał z bólu od kuli tkwiącej w ręce, Ferrals kopniakami starał się przewrócić ciało Sama, lecz Amerykanin był ciężki. Anielka zemdlała. Odłożywszy jeden z koltów, schylił się, by dźwignąć Amerykanina, kiedy usłyszał krzyk Morosiniego:

-  Uwaga na drzwi!

W tej chwili w progu pojawił się Gus, człowiek z przedmieścia. Był uzbrojony w nóż, którym rzucił w barona, ale ostrze o włos chybiło celu i utkwiło w parkiecie. Anglik wystrzelił, ale i on spudłował, gdyż jego cel zniknął tak szybko, jak się pojawił. Tymczasem Morosini usłyszał znajomy głos:

-  Przestańcie strzelać! Toja, Vidal-Pellicorne! Trudno było go poznać odzianego na czarno od stóp do głów i z twarzą wymazaną sadzą. Wyglądał jak kominiarz. Taszczył ciało Gusa, którego właśnie upuścił na podłogę, kiedy spostrzegł, że Ulryk, pokonując ból, usiłuje dosięgnąć swojej broni.

-  Policja zaraz tu będzie! - oznajmił archeolog, podnosząc nóż, którym przeciął więzy Alda. - Mój towarzysz podróży zawiadomił ją, jak tylko znaleźliśmy ten dom. Ale jakim cudem pan jest tutaj, sir Eryku?

-  To nie cud. Kazałem wykonać w fabryce specjalne wyposażenie samochodu: pod tylnym siedzeniem jest schowek, w którym zmieści się w pozycji leżącej mężczyzna średniego wzrostu, mogąc oddychać dzięki sprytnie ukrytym odpowietrznikom. To urządzenie oddało mi już niejednokrotnie wielką przysługę i byłem zachwycony, kiedy ci idioci wybrali właśnie to auto. Dzięki temu przyjechałem tu, bez wiedzy księcia. Za co błagam o wybaczenie... Ale, pan Vidal?... Jak to się stało, że pan też tu jest i kim jest ten towarzysz, o którym pan wspomniał?

-  Czarujący chłopiec, sportowiec, którego zawdzięczam pani de Sommieres. Bardzo się przejęła, widząc, że jej siostrzeniec wplątał się w niebezpieczną historię...

- ...i zawiadomiła policję, przez co moja żona mogła zostać zamordowana? - krzyknął z furią sir Eryk.

- Ależ nie! Szepnęła tylko słówko staremu przyjacielowi, komisarzowi Langevin, obecnie na emeryturze, każąc mu przysiąc, że nie zawiadomi władz: chciała tylko rady! Ale, proszę poczekać chwilkę - dodał, mocując się z kajdankami, które tkwiły jeszcze na dłoniach Alda i przykuwały go do krzesła - ciekawe, gdzie może być klucz do tego.

-  Niech pan poszuka w kieszeni zabitego! - poradził Morosini.

-  Dziękuję!... Ale, ale, co to ja mówiłem?... Ach, tak, pan Langevin dal jej więcej niż radę: zarekomendował jej syna przyjaciela, który ma zamierza do policji. Ten chłopiec jest niezwykle wysportowany i świetnie jeździ na rowerze. Ja też nieźle sobie radzę na dwóch kółkach. A zatem, kiedy dowiedzieliśmy się o miejscu i godzinie spotkania, wyposażeni w nasze stalowe rumaki pojechaliśmy na aleję Lasku Bulońskiego i ukryliśmy się w krzakach. Kiedy auto ruszyło, pojechaliśmy za nim, nie włączając świateł i starając się trzymać skraju szosy...

-  Jechać na rowerze za autem tej jakości, to niedorzeczne! - zauważył sir Eryk. - Jest szybkie jak błyskawica!

-  Lepiej nie dodawać gazu, jeśli nie umie się prowadzić. Kiedy tu dojechaliśmy - a tak na marginesie, jesteśmy w Vesinet, które znam bardzo dobrze - młody Guichard wyposażony w list od komisarza Langevina udał się na poszukiwanie posterunku policji, podczas gdy ja obmyślałem, w jaki sposób dostać się do domu. Zostawienie otwartego okna, drogi Aldo, było genialnym posunięciem. Bardzo mi to pomogło!...