- Do domu? Pański dom jest w pałacu Morosinich, tam jest pana pokój, pana biblioteka...
W tej chwili pracownik domu aukcyjnego Drouot zaprosił księcia, by zabrał nabyty przedmiot i zapłacił.
- Panie Buteau, zaraz wracam, niech pan się stąd nie rusza!
Wrócił kilka minut później, niosąc pod pachą wielkie, nieco sfatygowane skórzane pudło oznakowane książęcą pieczęcią, które otworzył przed starym nauczycielem.
- Niech pan spojrzy! Czyż nie jest wspaniały? Zmęczona twarz zaróżowiła się, a jedna z bladych rąk wyciągnęła się i dotknęła naszyjnika.
- Cudowny! Zauważyłem go, idąc dziś rano na wystawę. Przychodzenie tu to moja jedyna radość i to dlatego szukałem mieszkania w pobliżu... Kupił go pan może dla żony?
- Nie jestem żonaty, mój przyjacielu. Kupiłem go dla klienta... Musisz wiedzieć, że teraz zajmuję się antykami, a w szczególności starymi klejnotami i że zawdzięczam to tobie! Kiedy byłem dzieckiem, przekazał mi pan swoją pasję.
Ale chodźmy stąd, mamy sobie tyle do powiedzenia. Zabieram pana ze sobą.
- Odwiezie mnie pan do domu?
- Tak, ale nie po to, by pana tam zostawić. Zbyt się obawiam, że znów mi się pan wymknie. Weźmiemy taksówkę, pojedziemy na ulicę Meslay po pańskie rzeczy, i by załatwić to, co ma pan do załatwienia, i pojedziemy do pani de Sommieres. Mam nadzieję, że ją pan pamięta?
- Panią markizę? - spytał nauczyciel, a na jego twarzy pojawił się prawdziwy uśmiech zabarwiony nawet odrobiną wesołości. - Kto mógłby zapomnieć taką osobistość!
- Zobaczy pan, nic się nie zmieniła. Zatrzymałem się u niej na kilka dni, potem razem wrócimy do Wenecji. Cecina oszaleje z radości na pana widok... i już ona się postara, żeby pan szybko odzyskał formę!
- Ja również chciałbym ją zobaczyć, a zwłaszcza księżnę. Jak się miewa starsza pani?
- Niestety, opuściła ten padół. Wszystko panu opowiem. Ale, ale, niech no pan powie, kiedy przed chwilą kupiłem to cacko, licytator podał moje nazwisko. Czy nie zwrócił pan na to uwagi?
- Niestety, nie... Niech mi pan wybaczy, ale przyszedłem tu, żeby ujrzeć diamenty cesarzowej Elżbiety. Byłem nimi zafascynowany. I nie sądziłem, że może zdarzyć się cud!
Obejmując się ramionami, obaj mężczyźni skierowali się do wyjścia, lecz jeśli Morosini sądził, że pozbył się pani Casati, to się mylił. Markiza wraz ze swoją towarzyszką czekały na niego w galerii wejściowej. Napadła na niego, otaczając go fałdami wirującej mantylki, niczym toreador byka swoją muletą.
- Tyle czasu zabrało panu zapłacenie za ten bibelot! Miałam już po pana pójść, ale teraz mam pana i nie wypuszczę! Mój samochód stoi przy ulicy Drouot i zabieram pana do siebie do...
- Nigdzie mnie pani nie zabierze, moja droga Luizo! Proszę najpierw pozwolić, bym przywitał się z lady Saint Albans.
Lady Mary niedbale podała mu dłoń, pełna urazy.
- Nie sądziłam, książę, że mnie pan pozna. Czy zmienił pan zdanie co do bransolety księżniczki Mumtaz Mahal?
- Ależ pani uparta! - odparł ze śmiechem. - Już pani mówiłem setki razy, że jej nie posiadam. A nie próbowała pani, tak jak zamierzała, skontaktować się z lordem Killrenanem?
- Wyjechał i dałabym głowę, że biżuteria jest u pana... Zgadując, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi, Aldo odwrócił się do Luizy Casati, przeprosił ją, że nie może jej towarzyszyć pomimo tak uprzejmego zaproszenia, gdyż szczęśliwym zrządzeniem losu spotkał starego przyjaciela, którym musi się zająć.
- Spotkamy się w Wenecji. W Paryżu jestem tylko przejazdem.
- A ja nie! Zostaję aż do Grand Prix, a sam pan wie, że nigdy nie spędzam lata nad laguną, jest tam dla mnie za gorąco.
- A zatem przełożymy to na później. Jestem niepocieszony! Całuję rączki, droga Luizo! Lady Mary!
Ukłoniwszy się, Aldo porwał pana Buteau w stronę wielkich, szklanych drzwi Domu Aukcyjnego.
- Można by rzec, że pani Casati jest wieczna! - zauważył stary nauczyciel. - Wcale się nie starzeje i o ile dobrze zrozumiałem, nadal ma w Véniset śliczny Różowy Pałac, który kupiła od pana de Montesquieu?
- Mam wrażenie, że pańska pamięć zaczyna nadrabiać stracony czas! - odparł wesoło Morosini. - Teraz się panu przyda. Musi pan skończyć swoje wielkie dzieło na temat społeczeństwa weneckiego w XV wieku. Czeka na pana...
Morosini, nie zwlekając, zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i zapakował się do niej z dwiema drogocennymi zdobyczami, z których cenniejszą nie była wcale kolia przeznaczona dla signory Rapalli...
* * *
Tego wieczoru w pałacu przy ulicy Alfreda de Vigny świętowano nieoczekiwane wskrzeszenie pana Buteau. Pani de Sommieres, która dobrze go znała i ceniła jego zasób wiadomości, zrobiła nawet na jego cześć odstępstwo od swoich szampańskich przyzwyczajeń i wzniosła toast za zdrowie cudownie odnalezionego Burgundczyka starym, wykwintnym chambolle-musigny z ostatnich lat ubiegłego wieku. Pan Buteau jadł ze łzami szczęścia w oczach. Ani on, ani jego wybawca nie spali wiele tej nocy, tyle mieli sobie do powiedzenia. Aldo był tak szczęśliwy, że zapomniał o obolałych bokach, a nawet o Anielce...
Następnego dnia, niczym Kopciuszkiem, zajął się zmianą garderoby pana Buteau, którego odział od stóp do głów podczas długiej wizyty w Old England, a dobry fryzjer doprowadził do ładu jego potarganą fryzurę. Po tych zabiegach mały staruszek z domu aukcyjnego Drouot odmłodniał o dziesięć lat i prawie całkowicie odzyskał swój dawny wygląd.
Metamorfoza nie odbyła się jednak bez walki. Pan Buteau zawzięcie protestował przy każdym zakupie, ale jego dawny uczeń miał odpowiedź na wszystko.
- Kiedy wrócimy do domu, będzie pan miał więcej pracy, niż pan sądzi, i nie zadowoli się pan samym pisaniem swojego wielkiego dzieła. Zamierzam włączyć pana do firmy Morosini, gdzie będzie pan mógł oddać mi wielkie usługi. Otrzyma pan pensję i, jeśli panu tak bardzo na tym zależy, będzie mi pan mógł zwrócić część kosztów. Czy to panu odpowiada?
- Nie tylko, że odpowiada... Wypełnia pan moje serce radością, drogi Aldo!
Nie wiem, czy mógłby prosić jeszcze o jedno?
- Zgadzam się z góry.
- Chciałbym, żeby przestał mnie pan nazywać „panem Buteau". Nie jest pan już moim uczniem, a ponieważ mamy razem pracować, proszę zwracać się do mnie po imieniu, jak do przyjaciela.
- Z wielką radością! Witaj w domu, drogi Hieronimie! Trochę się pan zmienił w ostatnim czasie, ale jestem przekonany, że będzie panu w nim dobrze! Apropos, czy mógłby pan oddać mi pierwszą przysługę, podejmując pracę od zaraz? Jak już wspomniałem, zostanę tu przez kilka dni, gdyż wybieram się na ślub... to ważna znajomość i byłoby mi na rękę, gdyby pojechał pan do Wenecji jutro. Wolałbym oczywiście pana zabrać ze sobą, lecz chciałbym, aby komplet, który wczoraj kupiłem, jak najszybciej się tam znalazł. Ktoś na to czeka niecierpliwie.
- Chce pan, żebym zabrał kolię? Z największą przyjemnością!
- Jestem pewien, że dogadacie się z Miną van Zelden, moją sekretarką, która nie przestaje jazgotać, że jest strasznie zapracowana. Co do Ceciny i jej męża, staną na głowie, żeby godnie pana przyjąć. Zadzwonię do Zachariasza, a potem do Cooka, żeby zarezerwować panu miejsce sypialne.
Nagła chęć Morosiniego wysiania do Wenecji człowieka, którego szczęśliwie odnalazł, nie była wcale podyktowana tym, że pilno mu było przekazać topazy signory Rapalli, lecz zbliżającym się dniem ślubu Anielki. Nie wiedząc, jak przebiegnie ten pełen zamieszania dzień, Aldo nie chciał, aby pan Buteau był w cokolwiek wplątany. Ten kruchy, spokojny człowiek był wrogiem wszelkiej przygody i trudno przyszłoby mu przystać na awanturę. W każdym razie Aldo nie chciał za żadną cenę rzucić najmniejszego cienia na szczęście, jakim promieniała obecnie osoba, którą kochał i która tak wiele wycierpiała.
Po zainstalowaniu pana Buteau wśród mahoniów, rzeźbionych luster, dywanów i welurów wielkiego, luksusowego pociągu, nie pozbył się jednak wszystkich zmartwień. Co prawda, czuł się znacznie lepiej, ale nie miał wiadomości od Vidal-Pellicorne'a, co niezmiernie go denerwowało.
Pani de Sommieres jeszcze podsyciła to zdenerwowanie, kiedy nagle spytała:
- A czy pomyślałeś o prezencie?
- O prezencie?... Jakim prezencie?
Czyż w przyszłym tygodniu nie jesteś zaproszony na ślub? Otóż, zwyczaj każe, aby młodym małżonkom ofiarować prezent na nową drogę życia. Zgodnie ze swoimi możliwościami i stopniem znajomości, poczynając od łopatki do ciasta, szczypczyków do cukru, aż po zegar w stylu regencji lub płótno wielkiego mistrza - rzuciła z figlarnym błyskiem w oku. - Chyba że nie chcesz się kompromitować z tymi ludźmi?
- Muszę tam iść! - odparł Aldo.
- Co za upór! Nie wiem, jaką przyjemność znajdziesz na tym weselu... chyba
że zamierzasz porwać narzeczoną -dodała markiza ze śmiechem, nie podejrzewając nawet, jak bliska jest prawdy. Na szczęście właśnie nalewała sobie szampana, dzięki czemu nie zauważyła, że Aldo poczerwieniał jak burak. Aby ukryć zmieszanie, wstał i ruszył w stronę drzwi.
- Wybacz mi, ciociu Amelio, ale muszę zadzwonić do Gilles'a Vauxbruna.
- Czy ty aby nie jesteś szalony? Chyba nie zamierzasz rujnować się u wielkiego antykwariusza dla tego bandyty Ferralsa? I jeszcze jedno: na kogo zaadresujesz swój prezent: na niego czy na nią?
- Na oboje, ponieważ mieszkają pod tym samym dachem. Co zresztą, według mnie jest nieodpowiednie.
- Muszę przyznać ci rację, uważam to za skandaliczne. Na szczęście nastąpiły pewne zmiany. Przedwczoraj Solmańscy przenieśli się do Ritza. gdzie zajęli najpiękniejszy apartament. Jeszcze nigdy nie przysłano tam tylu kwiatów! Nasz handlarz armat wymiótł chyba wszystkie kwiaciarnie dla narzeczonej.
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.