-  No, dobrze, że już jesteś! - rzuciła z ulgą. - Zdaje mi się, że nie widziałam cię całe wieki. Mam nadzieję, że zjesz z nami kolację?

-  Niestety nie, ciociu Amelio - odparł, całując jej piękną, pomarszczoną dłoń.

-  Jestem umówiony z przyjacielem...

-  Znowu? Chciałabym jednak, abyś mi opowiedział o spotkaniu z tym nieszczęsnym Ferralsem. A napijesz się ze mną szampana?

-  Nie, dziękuję. Przyszedłem tylko, aby cię ucałować. Teraz muszę się przebrać.

-  Trudno. Powiedz Cyprianowi, by ci przygotował ten straszny pojazd na benzynę, który smrodzi i nigdy nie dorówna wspaniałemu irlandzkiemu zaprzęgowi.

-  Przykro mi, że nie skorzystam z twojej dobroci, ale to niepotrzebne. Mój przyjaciel mieszka w tej dzielnicy, przy ulicy Jouffroy. Udam się do niego pieszo przez park.

-  Jak chcesz, ale jeśli nie wrócisz zbyt późno, przyjdź do mnie na pogawędkę. Mario Andżelino, zostaw już boskiego Marcela i powiedz, aby podawano niezwłocznie. Jestem trochę głodna, a nie chciałabym długo siedzieć przy stole.

Posiłek markizy dobiegł końca, kiedy Morosini wyszedł z domu i dotarł do alei van Dycka, mijając pałac sir Ferral-sa, w którym, jak zwykle, okna błyszczały tysiącem świateł. Posłał w myślach pocałunek damie swego serca i zanurzył się w zaroślach parku Monceau, ciesząc się z góry na nocny spacer, tak drogi wszystkim zakochanym.

Szedł dziarsko zamaszystym, niedbałym krokiem, wdychając wiosenne zapachy majowej nocy, kiedy nagle otrzymał cios w kark, potem drugi w skroń. I jak długi runął na piasek...

W ciszy nocy dał się słyszeć stłumiony śmiech, dziwny, kąśliwy i okrutny...

Rozdział siódmy

Niespodzianka w domu aukcyjnym Drouot

Z wyjątkiem nóg, nie było ani centymetra na ciele Alda, który nie sprawiałby bólu.

-  Tylko połamane żebra, nic więcej! To chyba jakaś mania w tym domu - zrzędziła markiza. - Całe szczęście, że panna Andżelina była z tobą!

-  To Bóg tak zrządził, gdyż właśnie wracałam z adoracji Najświętszego Sakramentu - wyjaśniła Maria Andżelina. - Zaczęłam strasznie krzyczeć i ci złoczyńcy rzucili się do ucieczki...

-  Jestem przekonana, że zawdzięcza ci życie. Wygląda na to, że bili tak, aby zabić. Ach! Zdaje się, że odzyskuje przytomność!

Rzeczywiście, Aldo starał się otworzyć oczy, ale powieki ciążyły jak ołów. Ujrzał jak we mgle w aureoli światła z kandelabru brodatą twarz w binoklach, która przypatrywała się mu uważnie, podczas gdy ręce należące bez wątpienia do tej samej persony międliły jego ciało.

- Boli...

-  No proszę, jaki delikacik - mruknął lekarz.

-  Chyba nie bez powodu! - zagrzmiała pani de Sommieres kontraltem. - Powinien pan mu ulżyć, a nie dodawać bólu!

-  Trochę cierpliwości, droga przyjaciółko. Jeśli chodzi o żebra, to nic tu nie pomoże poza bandażem, ale na inne kontuzje przygotuję magiczny balsam. Siniaki szybko znikną.

Aldowi udało się lekko unieść głowę, którą nadal przeszywały świdrujące dźwięki. Powoli poznawał pokój, łóżko, wokół którego krzątała się piękna i szlachetna asysta: markiza rozparta w fotelu, Maria Andżelina na krześle, uwijający się medyk i Cyprian na straży przy drzwiach, który polecił służącemu, aby przyniósł z apteczki bandaże Velpeau - ale te najszersze.

Otrząsnąwszy się z ostatnich oparów nieświadomości, chory nareszcie przypomniał sobie, co się wydarzyło i dokąd zmierzał, kiedy został napadnięty.

-  Droga ciociu Amelio, chciałbym zatelefonować...

-  Ależ, mój drogi, to nierozsądne! Dopiero co wyszedłeś z omdlenia i pierwsza myśl to zatelefonować! Lepiej byś się zastanowił, kto mógł cię doprowadzić do takiego stanu! Czy masz jakieś podejrzenia?

-  Nie, żadnego! - skłamał, gdyż miał jedno lub dwa. - Muszę zatelefonować, gdyż byłem umówiony na kolację z przyjacielem, który pewnie się niepokoi.

Która jest godzina?

- Wpół do jedenastej, o tej porze nie ma mowy, żebyś schodził do portiera. Cyprian się tym zajmie. Podaj mu numer.

-  Niech poszuka w mojej marynarce notatnika z czarnej skóry, pod „Adalbert Vidal-Pellicorne". Niech mu powie, co mi się przytrafiło, ale nic więcej.

-  Co miałby więcej powiedzieć? Przecież nic nie wiemy. Słyszałeś, Cyprianie?

Zadanie zostało wykonane szybko i sprawnie. Stary kamerdyner wrócił i zaanonsował, że „przyjaciel księcia pana" był niepocieszony, i że życzy mu szybkiego powrotu do zdrowia oraz pyta, kiedy może odwiedzić chorego...

-  Jutro! - postanowił Aldo pomimo protestów pań. -Muszę jak najszybciej się z nim zobaczyć.

Chwilę później, natarty arniką i w oczekiwaniu na cudowny balsam, z torsem owiniętym bandażami niczym mumia egipska, Aldo usiłował zasnąć, kiedy spostrzegł, że pani de Sommieres wyrzuca wszystkich za drzwi, ale sama nie zamierza opuścić pokoju.

-  A ty nie udajesz się na spoczynek, ciociu Amelio? -spytał z zachętą w głosie. - Zdaje się, że zrobiłem wystarczające zamieszanie dzisiejszego wieczoru. Musisz być zmęczona.

-  Trele-morele! Czuję się dobrze. Co do ciebie, jeśli miałeś dość sił, żeby schodzić do telefonu, to znaczy, że jeszcze trochę ci ich zostało, żeby porozmawiać ze starą ciotką! Myślę, że nie ma co ukrywać: to sprawka tego podłego Ferralsa?

-  Skąd mogę wiedzieć? Nie widziałem żywego ducha... Uderzyli mnie i straciłem świadomość. Ale powiedz mi, ciociu, co robiła twoja dama do towarzystwa w parku o dziewiątej wieczór? Słyszałem, jak mówiła, że wracała z adoracji, lecz to nie jest najkrótsza droga z Saint-Augustin?

-  Cóż, Maria Andżelina szła za tobą... na moje polecenie!

-  Kazałaś mnie śledzić?... Kobiecie w środku nocy? Dlaczego nie Cyprianowi?

-  Jest na to za stary. Poza tym on stąpa tak powoli i majestatycznie, jakby eskortował osobę króla. Plan-Crépin to co innego: porusza się bezszelestnie, niezauważona, i pomimo swych gabarytów jest zwinna jak kot. Jej ciekawość nigdy nie śpi. Kiedy tylko się dowiedziała, że poszedłeś do Ferralsa, ogarnął ją jakiś amok. Nawet gdybym jej nie kazała cię śledzić, sama poszłaby za tobą!

-  O Boże! Nigdy bym nie przypuszczał, że wpadłem w sidła biura śledczego!

Ale przynajmniej nie zawiadomiła ciocia policji?

-  Nie. Chociaż jeden z moich starych przyjaciół, który był chlubą Quai des Orfèvres*22 na początku wieku, mógłby...

-  Na miłość boską, ciociu Amelio, tylko nie to! Chcę załatwić tę sprawę tak jak wszystkie inne: sam!

-  No to opowiedz mi, co się wydarzyło u handlarza broni. Kiedy zabija się ludzi tysiącami, nie myśli się o tym, aby załatwić samotnego spacerowicza w parku.

-  To możliwe, lecz w to nie wierzę - odparł Aldo, przypomniawszy sobie złośliwy chichot, który towarzyszył jego upadkowi.

Ciepły, melodyjny głos sir Eryka nie mógł tak brzmieć. Ten śmiech wyrażał nienawiść, okrucieństwo, a przecież płatny zabójca nie miał powodu do osobistej nienawiści.

Odłożywszy to pytanie na później, kiedy głowa nie będzie mu tak ciążyć, Aldo opowiedział o spotkaniu z Ferralsem. Stara dama bardzo przejęła się tragiczną historią Błękitnej Gwiazdy.

-  Zawsze myślałam - szepnęła - że ten klejnot nie przynosi szczęścia. Od XVII wieku w rodzinie Montlaure zdarzały się tragedie, aż do wygaśnięcia linii męskiej. To dlatego twoja matka została jego spadkobierczynią. Szkoda, że się go nie pozbyła... Kochała go, chociaż nigdy go nie włożyła. Ona nie wierzyła w fatum ciążące nad tym kamieniem. Z pewnością dlatego, że nie wiedziała, podobnie jak my wszyscy, o tym, o czym przed chwilą mi powiedziałeś.

-  Czy ta historia jest przynajmniej prawdziwa? Pomimo szczerego tonu Ferralsa, kiedy mi ją opowiadał, trudno uwierzyć, że któryś z moich przodków mógł...

Markiza wybuchnęła śmiechem.

-  Nie wstyd ci, że wciąż jesteś taki naiwny? Twoi i moi przodkowie byli tylko ludźmi i podobnie jak inni ulegali chciwości, popędom i nikczemnościom natury ludzkiej. I nie mów mi, że w Wenecji, która stała się scenerią wielu ponurych aktów zemsty i gdzie aqua Tofana*23 krążyła jak młode wino podczas winobrania, było lepiej. Człowiek musi się pogodzić z bagażem, z którym przychodzi na świat, mój drogi Aldo, zaakceptować przodków i całą resztę. Nie sądzę, żeby to nasz sąsiad chciał cię wykończyć: nie ma nic do ciebie, gdyż wygrywa na całej linii.

- I ja tak myślę...

Tymczasem jego podejrzenia skierowały się na Zygmunta, chociaż trudno było uwierzyć, że ten żółtodziób potrafiłby zorganizować zasadzkę. I jeszcze to pytanie: czy Aldo był śledzony podczas spotkania z Anielką, o którym nie szepnął ani słowa ciotce Amelii? Jeśli tak, to Ferrals wracał na pierwszy plan; jeśli kochał, tak jak to utrzymywał, jego zazdrość mogła być niebezpieczna.

Pomimo sprzecznych myśli, które mu się tłoczyły w ciężkiej głowie, Morosini wreszcie zasnął pokonany proszkiem uspokajającym. Dostał chyba końską dawkę, bo kiedy wreszcie się obudził przed południem, czuł się tak otumaniony jak talerz zimnego risi e bisi*24 i miał wielkie trudności ze skleceniem dwóch zdań. Jednak dalsze leżenie w łóżku nie wchodziło w rachubę. Należało jak najszybciej załagodzić sytuację. Aldo postanowił, że kiedy przyjdzie w odwiedziny Vidal-Pellicorne, trzeba być na nogach! Lub przynajmniej ubrać się i siedzieć.

Po zażądaniu mocnej kawy księciu udało się z pomocą wielce niezadowolonego Cypriana zadbać o higienę i ubiór. Poczuł się znacznie lepiej i postanowił przejść do małego saloniku na parterze.

Dokładnie o godzinie trzeciej przyszedł archeolog i zastał księcia palącego jak komin oraz z kieliszkiem koniaku. Kłęby popielatoniebieskiego dymu zasnuwały pomieszczenie tak, że prawie nie można było oddychać. Cyprian, który wprowadził gościa, pośpiesznie otworzył okno, podczas gdy Vidal-Pellicorne usiadł w fotelu.