Chwilę później znowu dał się słyszeć wystrzał amilcara i Gilles Vauxbrun wzruszył ramionami.

-  Nie chciałbym mieć takiego pasażera. Ale, ale... proszę mi powiedzieć, dlaczego ten Polak... Czyżbym się nie mylił? Jest jednym z nich?

-  Nie, nie myli się pan.

-  Dlaczego tak mu zależy na tym, aby pana zabić? Co takiego uczynił pan jego siostrze?

-  Nic! Naprawdę nic. Spotkaliśmy się raz czy dwa razy... była dla mnie bardzo miła... Nic więcej, ale możliwe, że w oczach moczymordy...

-  Z pewnością - powiedział antykwariusz w zamyśleniu - ale słynne In vino ventas często się sprawdza. Ten młody człowiek nienawidzi pana, dlatego radzę się go strzec.

-  A co mam robić? W tych czasach nie urządza się już pojedynków...

-  Są inne sposoby, ale przynajmniej został pan ostrzeżony!

* * *


Następnego dnia rano Adalbert zadzwonił do Alda.

-  Nie sądziłem, że ten młody Zygmunt tak pana nie znosi! Jak tylko pana rozpoznał, pańska osoba była jedynym tematem rozmowy, i wtedy zaczął pić jak smok.

-  Zauważyłem, ale zdaje się, że jest pan z nim w dobrych stosunkach? Dlaczego?

-  Zwykła strategia, mój drogi. Dla dobra naszych planów trzeba trzymać ręce na pulsie. To było łatwe, wystarczyło wkraść się w kręgi z ulicy Royale. Trochę szczęścia i uwielbia mnie. A pan? Na jakim pan jest etapie?

-  Wczoraj wieczorem odwiedziłem Ferralsa, ale ponieważ mam jeszcze jedno ważne spotkanie dziś po południu, opowiem to panu później. Gdzie moglibyśmy się spotkać?

-  Najlepiej, żeby pan przyszedł do mnie późnym wieczorem.

-  Czy mam założyć sombrero i czarną pelerynę? - spytał rozbawiony Morosini. - A może maskę wenecką?

-  Wy, wenecjanie, jesteście ostatnimi romantykami. Niech pan przyjdzie koło dziewiątej. Przekąsimy co nieco i ustalimy fakty.

* * *


Ogród zoologiczny, położony w Lasku Bulońskim między bramą des Sablons a Madrycką, został założony w roku 1860 w celu „zgromadzenia gatunków zwierząt mogących dawać siłę, mięso, wełnę dla przemysłu i handlu lub służyć naszym rozrywkom". Można tam było znaleźć urocze działy, takie jak wylęgarnię jedwabników, wielką wolierę, kurnik, małpiarnię, akwarium, basen z fokami i sto innych cudów, które codziennie przyciągały dzieciarnię z okolicy i bardziej oddalonych dzielnic. Dla małych i dużych urządzono herbaciarnię na świeżym powietrzu oferującą łakocie, eklery, babki, lody oraz sułtanki - przepyszne ciastka nadziewane kremem waniliowym. Zajadając słodycze, można było słuchać muzyki dobiegającej z sąsiedniego kiosku, a w sezonie letnim popisów orkiestry, która dawała koncerty między trzecią a piątą. Wreszcie - niezwykła rozrywka dla dzieci - istniała możliwość przejechania się wokół wielkiego klombu na ośle, kucyku, zebrze, wielbłądzie, słoniu, a nawet na strusiu. Do tego Edenu docierało się małym pociągiem z Porte Maillot, ale Morosini wziął taksówkę.

Kiedy przyjechał i doszedł do tarasu herbaciarni, Anielka już siedziała przy stoliku w towarzystwie swojej pokojówki. Promień słońca, przeniknąwszy przez liście kasztanowca, grał w jej włosach ozdobionych małym toczkiem z piór zimorodka. Niedbałym ruchem łyżeczki nabierała lody truskawkowe.

Aldo usiadł tak, aby go widziała, zamówił herbatę i babkę z rumem, ale większą przyjemność robiło mu podziwianie jasnej cery i delikatnego profilu dziewczyny. Na tle zieleni, roześmianych dzieci i skocznego walca z Wesołej wdówki granego przez orkiestrę prezentowała się uroczo. Była zbyt ładna, aby nie wzbudzić uczucia nawet w takim wrogu kobiet jak Ferrals, i Aldo poczuł narastającą gorycz na myśl o niesamowitym szczęściu, które spotkało handlarza armat.

Gdy Anielka dostrzegła Morosiniego, mrugnęła i lekko się uśmiechnęła, po czym odwróciła twarz w stronę orkiestry. Książę zrozumiał, że musi czekać. Po chwili, kiedy muzyka umilkła, pokojówka wezwała kelnera, zapłaciła rachunek, po czym obie kobiety wstały i odeszły wśród lekkiego zamieszania, jakie zawsze powstaje po zakończeniu koncertu. Aldo rzucił banknot na stół i ruszył za nimi.

Anielka wolnym krokiem skierowała się do wybiegu dla lam, minęła oazę zieleni złożoną z młodnika i doszła do basenu z fokami, nad którym górowały sztuczne skały. Spacerowicze chętnie się tu zatrzymywali, aby podziwiać nurkujące trytony z wąsami, które wypływając, lśniły w słońcu, a niekiedy trzymały w pysku rybę. Ponieważ było sporo ludzi, Aldo mógł zbliżyć się do Anielki, która na chwilę została rozdzielona z Wandą przez angielską opiekunkę pchającą wózek z kwilącymi bliźniętami.

-  Gdzie możemy porozmawiać? - spytał szeptem za jej plecami.

-  Niech pan idzie do wielkiego inspektu. Zaraz tam przyjdę.

Aldo odwrócił się i udał we wskazaną stronę. Ów inspekt był najspokojniejszym miejscem w ogrodzie. Panowały tu upał i wilgoć spadająca z paproci i lian, które ciągnęły się jak okiem sięgnąć. W górze, nad wysokimi bananowcami latały ptaki, inne siadały na pokrytych mchem grotach. Najładniejszy był mały staw pokryty kwiatami lotosu i nenufarami, rozciągający się między trawnikami w jasnym odcieniu zieleni. Aldo postanowił tu się zatrzymać i zaczekać.

Po chwili usłyszał odgłos kroków na żwirze, odwrócił się i ujrzał ją przed sobą. Była sama.

-  A gdzie się podziała pannna Cerber? - spytał z uśmiechem.

-  To nie jest Cerber. Jest mi bardzo oddana i rzuciłaby się do tego basenu, gdybym ją o to poprosiła.

-  Najwyżej zamoczyłaby sobie nogi do kolan. Zostawiła ją pani na zewnątrz?

- Tak, powiedziałam jej, że chcę się przejść sama. Czeka przy wejściu, przy wózku sprzedawcy gofrów. Uwielbia je...

-  Niech będzie pochwalone łakomstwo Wandy! Czy chciałaby pani, żebyśmy się trochę przeszli?

-  Raczej nie. Widzi pan tę ławkę przy skałach? To dobre miejsce na rozmowę...

W trosce o biały kostium Anielki, Morosini wyciągnął chustkę i rozłożył ją na kamieniu. Podziękowała uśmiechem, krzyżując ręce na torebce w kolorze niebiesko-zie-lonym pod kolor toczka. Wyglądało na to, że się waha, jakby nie wiedziała, od czego zacząć. Aldo przyszedł jej z pomocą.

-  A zatem - spytał łagodnie - co takiego ma mi pani do powiedzenia, że prosiła mnie o spotkanie w tajemnicy?

-  Mój ojciec i brat zabiliby mnie, gdyby wiedzieli, że jestem z panem. Oni pana nienawidzą.

-  Nie ma powodu.


To ma związek z rozmową, którą odbył pan wczoraj z sir Erykiem. Po pana wyjściu ojciec i Zygmunt mieli, jak mi się zdaje, dość nieprzyjemną rozmowę z moim... narzeczonym na temat naszego rodzinnego klejnotu. Słyszałam, że ośmielił się pan powiedzieć...

-  Chwileczkę! Nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać z panią na ten temat. Natomiast dziwi mnie bardzo, że sir Eryk wszczął tę dyskusję w pani obecności!

-  Mnie przy tym nie było, ale... nauczyłam się podsłuchiwać pod drzwiami, gdy chcę się czegoś dowiedzieć.

Morosini się roześmiał.

-  Czy to tak polska arystokracja wychowuje młode panny?

-  Oczywiście, że nie, ale już dawno odkryłam, że czasem trzeba nabrać dystansu do szczytnych zasad i dobrych manier.

-  Nie mogę zaprzeczyć. A teraz proszę mi szybko wyjawić powód naszego spotkania, którym jestem zresztą zachwycony.

-  Przyszłam powiedzieć panu, że... kocham pana...

Wyznanie było proste i nieśmiałe, wypowiedziane głosem łagodnym, lecz zdecydowanym, chociaż dziewczyna nie śmiała spojrzeć na obiekt swego uczucia. Aldo był tak oszołomiony, że nie mógł ukryć zdumienia.

-  Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, co powiedziała? -spytał przez ściśnięte gardło.

-  Jest możliwe - wyszeptała Anielka, zaróżowiwszy się z emocji - że znowu podeptałam konwenanse, lecz są takie chwile, kiedy człowiek musi wyrazić, co mu leży na sercu. A ja właśnie to zrobiłam. To prawda, że pana kocham...

-  Anielko... - wyszeptał książę gardłowo, poruszony do głębi. - Tak bardzo chciałbym pani wierzyć!

-  To dlaczego mi pan nie wierzy?

Może... z powodu początku naszej znajomości. Z powodu tego, co widziałem w Wilanowie... z powodu Władysława.

Anielka machnęła śliczną rączką, jakby chcąc przepędzić to wspomnienie jak natrętną muchę.

-  Naprawdę z jego powodu?... Myślę, że zapomniałam o nim, kiedy pana spotkałam. Wie pan, kiedy jest się bardzo młodym, szuka się ucieczki za każdą cenę, ale najczęściej człowiek się myli... I oto, w jakim jestem punkcie: zakochałam się w panu i chciałabym, żeby pan też mnie pokochał...

Powstrzymując się, żeby nie wziąć jej w ramiona, Aldo zbliżył się do dziewczyny i ujął jej dłoń.

-  Niech sobie pani przypomni, co powiedziałem w Nord-Expressie. Kochać panią jest rzeczą łatwą i naturalną. Jaki mężczyzna godny tego miana mógłby się pani oprzeć?

-  Ale pan to uczynił, nie chcąc wysiąść ze mną w Berlinie!

-  Może jeszcze nie byłem wtedy dość szalony? - odparł z kpiącym uśmiechem, odsuwając brzeg jej rękawiczki i dotykając ustami jedwabistej skóry nadgarstka.

-  A czy teraz jest pan szalony?

-  Obawiam się, że to nadchodzi, ale niech mi pani nie pozwoli marzyć, Anielko! Jest pani zaręczona i zgodziła się pani na te zaręczyny.

Anielka gwałtownie wyrwała mu swą dłoń, zerwała rękawiczkę i wtedy na jej palcu serdecznym w promieniu słońca bławatkowo satynowym błękitem zalśnił szafir otoczony diamentami.

-  Proszę spojrzeć, jaki piękny, ale to przez niego jestem związana z tym człowiekiem! Wzbudza we mnie strach. Powiada się, że ten kamień zapewnia spokój duszy i wypędza nienawiść z serca tego, który go nosi...

-  ...i zachęca do wierności - dokończył Morosini. -Wiem, co mówi tradycja...

Ale ja nie uznaję tradycji, ja chcę być szczęśliwa z tym, którego wybrałam, chcę się z nim zatracić, kochać go, mieć z nim dzieci... Dlaczego pan mnie nie chce, Aldo?