Aldo uniósł brwi.
- Czy takie podejście do archeologii nie świadczy o tym, że może być pan agentem specjalnym albo, po prostu, włamywaczem?
- Dlaczego nie? Jestem nimi wszystkimi! - odparł Adalbert, tryskając dobrym humorem. - A czy pan wie, że archeologia może prowadzić do wszystkiego? Nawet do kradzieży na zlecenie! Co do mnie, uważam, że nie jestem bardziej winny, zdobywając nowy rodzaj broni dla mojego kraju, niż świętej pamięci lord Elgin przemycający ukradkiem fryzy z Partenonu do British Museum. Och!
Wraca moje ubranie!
Rzeczywiście, w drzwiach pojawił się Cyprian z wyszczotkowanym i wyprasowanym surdutem archeologa. Vidal-Pellicorne ponownie zniknął w roślinnym gąszczu. Już po krótkiej chwili wróciwszy do doskonałego wyglądu i gładko przyczesany, dziwny archeolog ściskał wylewnie dłonie Morosiniego.
- Książę, dziękuję ci za wszystko z całego serca! Wybawił mnie pan z opresji i mam nadzieję, że w przyszłości wykonamy razem kawał dobrej roboty! Czy chciałby pan ze mną o tym spokojnie porozmawiać? Zapraszam jutro na obiad. Mój służący jest dość dobrym kucharzem, mam też nieźle zaopatrzoną piwniczkę...
- Z przyjemnością... lecz obawiam się, że znowu się pan zamoczy, brnąc przez krzaki.
- Dlatego wejdę głównym wejściem. Jeśli wierzyć uszom, koncert trwa nadal.
A więc do jutra! Czekam o dwunastej trzydzieści!
- Zgoda! Odprowadzę pana.
W chwili, kiedy nowi sprzymierzeńcy przekraczali bramę pałacu de Sommieres, Vidal-Pellicorne zatrzymał się i jeszcze raz wyciągnął dłoń do księcia.
- Byłbym zapomniał... Jak pan z pewnością zauważył, mam trudne do wymówienia nazwisko... Moi przyjaciele nazywają mnie Adal...
- A mnie Aldo... Czy to nie dziwne?...
Archeolog roześmiał się, odrzucając ze zniecierpliwieniem jasną grzywkę, która ponownie spadła mu na oko.
- Idealny afisz dla duetu akrobatów! Chyba byliśmy stworzeni do tego, żeby się spotkać!...
Morosini stał z rękami w kieszeniach, widząc, jak archeolog się oddala i wchodzi przez główne wejście do pałacu, którego strzegło dwóch policjantów - widomy dowód poważania Republiki prezydenta Milleranda dla handlarza armat.
Kiedy Aldo wrócił do przedsionka, napotkał pytające spojrzenie Cypriana, który niósł kieliszki do kuchni.
- Niech Cyprian się uspokoi - rzekł z uśmiechem. -Na dzisiaj to już koniec! Udaję się na spoczynek, a i ty, mój drogi, na niego zasłużyłeś! Dobrych snów, Cyprianie!
- Dobrych snów, książę!
Ale jak tu spać?... Aldo zgasił wszystkie światła i zapaliwszy papierosa, wyszedł na balkon. Chciał jeszcze posłuchać odgłosów dochodzących z sąsiedztwa. Wydawało się, że koncert się skończył... Słyszał tylko echo rozmów na przemian ze śmiechem i poczuł zazdrość o swojego nowego przyjaciela, który może za chwilę zobaczy Anielkę, może zamieni z nią kilka słów, może będą siedzieć przy tym samym stole... Zaczął żałować, że nawet nie spytał, czy widział narzeczoną Ferralsa... Na razie wiedział o niej tylko dwie rzeczy: była urocza i nosiła Błękitną Gwiazdę. A tak chciałby wiedzieć, w jakiej była sukni, jak wyglądała, a przede wszystkim, czy uśmiechała się do mężczyzny, którego musiała poślubić...
Przed nim roztaczał się pusty park. Księżyc, na wpół schowany za chmurą, blado oświetlał rabaty, kępy drzew i rzeźby przedstawiające muzyków i pisarzy, które przypominały pomniki nagrobne. Ale - czuwające nad wspaniałym czarnozłotym ogrodzeniem zaprojektowanym przez Gabriela Daviouda, którego bramę zamykano zawsze bardzo późno - opalizujące klosze lamp oświetlały już tylko tajemniczy bal cieni, bal, na który samotny Aldo chciałby zabrać swą jasnowłosą syrenę. Krążyliby w uroczystym rytmie powolnego walca...
Zapomniany papieros dopalił się i poparzył mu palce. Rzucił go precz, zapalając następnego, kiedy nagle przez jego plecy przebiegł dreszcz, powodując serię kichnięć. Sprowadzony brutalnie z oparów marzenia do ponurej rzeczywistości, Aldo zaczął śmiać się z siebie. Pożądać dziewiętnastoletniej dziewczyny i złapać katar, przemoczywszy nogi pod jej oknami, to był szczyt śmieszności!
Wrócił do pokoju, zamknął okno i w ubraniu rzucił się na łóżko. Zasnął prawie natychmiast.
Rozdział szósty
Gra w otwarte karty
- Jednego nie rozumiem - westchnął Vidal-Pellicorne. -Dlaczego Ferralsowi aż tak bardzo zależy na pańskim szafirze, że on, taki zatwardziały kawaler, gotów jest się ożenić. Klejnoty nigdy go przecież nie interesowały... Chyba że należały do Kleopatry lub Aspazji...
Kiedy obiad dobiegał końca, panowie udali się do palarni, gdzie siedząc w głębokich fotelach w stylu angielskim, pili kawę i likiery, i palili cygara.
- Jest coś, co mnie niepokoi - rzekł Morosini, zapalając cygaro od płomienia świecy. - Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób klejnot, który należał do mojej rodziny od czasów Ludwika XIV, przeistoczył się w cenny rodowy skarb polskiej hrabianki.
- Jedno nie przeszkadza drugiemu: być może jest jakieś powiązanie. Piękna Anielka powiedziała panu przecież, że jej ojciec chce, by wyszła za Ferralsa, aby mu zapewnić -i to bardziej jemu niż jej! - niepoślednią część wielkiej fortuny barona. Pewnie się dowiedział, że sir Eryk szuka szafiru, i postarał się go zdobyć pańskim kosztem.
- I czekałby pięć lat, żeby zrealizować swój zamysł?
- A czy miał inne wyjście? Najpierw postanowił skorzystać z pańskiej przymusowej nieobecności w Wenecji, a następnie czekać, aż jego córka osiągnie pełnoletność. Trudno oferować dziecko trzynastoletnie, które nie było z pewnością wtedy takie piękne jak teraz. Myślę, że moja wersja ma ręce i nogi. Ponadto coś mi mówi, że ten Solmański jest zdolny do wszystkiego.
- Chciałbym, aby dowiedział się pan czegoś więcej o tym Polaku, który według mnie wygląda jak pruski oficer. Ja ze swej strony też mam zamiar zaatakować Ferralsa.
- W jaki sposób?
- Zagram w otwarte karty i zapytam go, dlaczego tak pożąda tego właśnie klejnotu i dlaczego nie zwrócił się bezpośrednio do mnie.
Archeolog zamyślił się na chwilę, pieszcząc palcem statuetkę boga-sokoła Horusa stojącą na cokole.
- Metoda bezpośrednia może, w jego przypadku, okazać się skuteczna, ale zastanawiam się, czy jest właściwa. Osobnik jest sprytny i z łatwością może wyprowadzić pana w pole.
- Drogi Adalu, nie jestem takim safandułą, za jakiego mnie pan uważa! Nie przyszłoby mu to tak łatwo!
- Z pewnością, ale jak zamierza pan umówić się na spotkanie? Ferráis jest bardzo nieufny.
Nie wątpię, ale spotkanie się odbędzie. Gdybym chciał, mógłbym go sprowadzić do pani de Sommieres. Czy mówiłem panu, że zarzuca moją ciotkę propozycjami kupna jej pałacu,
- gdyż chce powiększyć swój? Jednak wolę sam go odwiedzić... bo mam wielką ochotę obejrzeć jego dom od środka.
- Aby zmieścić to wszystko, co on przechowuje, te wszystkie rzeźby, stele, sarkofagi i inne bibeloty, potrzeba coraz więcej miejsca. Jego pałac pęka już w szwach, a ten, który ma w Londynie, też jest zapchany po brzegi. Lecz czy za tą chęcią wejścia do jaskini lwa kryje się nadzieja ujrzenia jego uroczej narzeczonej? Coś mi mówi, że nie jest pan nieczuły na jej wdzięki!
- Śmiem twierdzić, że pana szalona grzywka, choć zasłania oczy, nie przeszkadza panu widzieć jasno pewnych spraw. To prawda, podoba mi się, ale błagam, nie mówmy o tym. I bez tego czuję, że się ośmieszam.
- Nie ma najmniejszego powodu. Biorąc pod uwagę propozycję, jaką panu złożyła w pociągu, założyłbym się, że pan jej dość odpowiada... Tylko że w chwili obecnej powinien pan o niej zapomnieć. Ferrals nie odda łatwo zdobyczy. Niech pan spróbuje na razie spytać go o szafir, lecz nie o przyszłą lady. To by było dla niego za wiele, jak na jeden raz!
- Niech pan będzie spokojny. Nie jestem kretynem i muszę wybrać rzecz ważniejszą.
- To dobrze. Ach! Powiedział pan, że Aronow przekazał panu kopię wisiora?
- Co pan chce z nią zrobić?
- Umieścić w bezpiecznym miejscu. Od chwili kiedy pan o niej wspomniał, nie jest pan bezpieczny - odparł zimno Vidal-Pellicorne. - To by była niepowetowana szkoda, gdyby pan stracił przez to życie...
Aldo popatrzył na swego rozmówcę z nieskrywanym zdziwieniem.
- Czy pan mówi poważnie?
- Jak najbardziej! Jeśli pan zażąda oddania szafiru, jestem przekonany, że znajdzie się pan w niebezpieczeństwie. Ci ludzie zbytnio się natrudzili, by go zdobyć. Pozostanie im tylko jedno: usunąć pana!
- Ci ludzie?... Ma pan na myśli Ferralsa?
- Niekoniecznie. Można sprzedać wystarczającą ilość broni, by zniszczyć całą ludzkość, nie brudząc sobie rąk. Na tym poziomie śmierć staje się terminem abstrakcyjnym. Zresztą reputacja sir Eryka jest raczej dobra: jest twardy w interesach, lecz prostolinijny i uczciwy. Ale za to ten pana Solmański niepokoi mnie znacznie bardziej... Interes, który ubija z Ferralsem, nie świadczy na jego korzyść.
- Zgoda, ale stąd do zabójstwa...
- Gdyby dziewczyna była wolna, skłonny byłbym twierdzić, że chce pan omotać przyszłego teścia. Niech się pan skupi! Pochodzi z Warszawy, gdzie mieszka Szymon... na razie, i to w Warszawie zamordowano Elie Amschela... i poradzono panu, żeby pan stamtąd jak najszybciej uciekł!
- Jeśli to on jest winny, z łatwością mógł się mnie pozbyć w pociągu. Byłem sam.
- Niech pan zbytnio tego nie upraszcza. Czy wolno mi będzie działać na własny sposób?
- To znaczy?
- Spróbuję zamienić klejnoty: fałszywy na prawdziwy. Mam może niezgrabne stopy, ale dłonie bardzo zręczne -dodał Adalbert, kontemplując swoje długie palce z prawdziwą satysfakcją.
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.