-  To stanowisko nie do pozazdroszczenia. Cesarzowe, które znałam, skończyły marnie. Ale przestań mi prawić komplementy, mój drogi, nalej szampana, usiądź koło mnie i opowiadaj, co cię sprowadza. Wszak jesteś człowiekiem bardzo zajętym i nie mogę uwierzyć, że postanowiłeś trwonić czas w tym moim mauzoleum.

-  Nie powiedziałem, że...

-  Tere-fere! Nie jestem jeszcze na tyle zgrzybiała i nawet, jeśli odczuwam zadowolenie, znajduję twój przyjazd niespodziewanym. Tym bardziej że minęła data piętnastego kwietnia... No więc, wyjaw mi prawdę!

Po napełnieniu dwóch kieliszków Aldo usiadł przy ciotce, podając jej trunek.

-  Ma ciocia rację, mój przyjazd nie był zamierzony. Ale kiedy taksówkarz zatrzymał się wprost przed domem, postanowiłem prosić o gościnę. Wtedy nadeszła Maria An-dżelina...

-  Ale co robiłeś w taksówce przed moim domem?

-  Jechałem z Dworca Północnego za pewnym czarnym rolls-royce'em, który zatrzymał się w domu obok. Czy możesz mi powiedzieć, do kogo należy?

-  Pałac po lewej stronie jest pusty, więc przypuszczam, że chodzi o ten z prawej strony... Wiesz przecież, że ja nigdy nie interesowałam się zbytnio sąsiadami, zwłaszcza w tej dzielnicy finansistów, którzy uważają się za arystokratów, ale tego trochę znam. To Eryk Ferrals.

-  Ten, który handluje armatami? I takich tu macie w parku Monceau?

-  „Takich"? Co za pogardliwy ton - przedrzeźniała siostrzeńca markiza. - To bardzo bogaty człowiek, uszlachco-ny przez króla Anglii za „usługi oddane podczas wojny" i udekorowany Legią Honorową. To znaczy, nie mówię, że całkiem się mylisz; to człowiek niepewnego pochodzenia i nie wiadomo dokładnie, jak zdobył wielką fortunę. Jednak ponieważ nigdy się z nim nie spotkałam, nie powiem ci, jak wygląda. Co nie przeszkadza, że mamy ze sobą na pieńku.

-  Z jakiego powodu?

-  Och! Z bardzo prostego. Nie wystarcza mu jego olbrzymi pałac i chce kupić mój, aby jeszcze go powiększyć: zakłada jakieś kolekcje, czy Bóg wie co! W każdym razie, jeśli ma zamiar stworzyć konkurencję dla Luwru, niech na mnie nie liczy! Ale on jest tak zawzięty, że ciągle przysyła do mnie posłańców z listami ponaglającymi. Moja służba ma przykazane odsyłać ich z kwitkiem, a kiedy któregoś dnia Ferrals przyszedł osobiście, odmówiłam jego przyjęcia...

-  Czyżby się ciocia go bała?

-  Być może... Powiadają, że ten król hazardu jest szpetny, ale niepozbawiony pewnego uroku, a zwłaszcza jego niepowtarzalny głos, dzięki któremu upchnąłby swoje armaty nawet zakonnicom. Ale zostawmy go w spokoju i powiedz mi, co takiego było w jego automobilu, że go śledziłeś?

-  To długa historia - odparł Aldo z wahaniem, które nie umknęło uwagi markizy.

-  Do kolacji mamy dużo czasu - zachęcała go. - W tym domu podaje się późno, aby skrócić zbyt długie noce. Jednakże, jeśli masz jakiś powód, żeby nie podzielić się ze mną swoim sekretem...

-  Ależ nie! - zaprotestował Aldo. - Chciałem tylko mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje. Chodzi o zbyt doniosłe sprawy... w tym śmierć mojej matki...

-  Mogę cię zapewnić, mój drogi, że żaden konfident nie kryje się wśród moich roślin, ale jeśli tego ci mało, możemy jeszcze dodatkowo się zabezpieczyć...

Markiza wyciągnęła spośród przepastnych fałdów sukni dzwonek przywieziony ongiś z podróży do Tybetu i potrząsnęła nim; na jego dźwięk przybiegli równocześnie Cyprian i Maria Andżelina, którzy powinni być jeszcze zajęci swoim sporem. Pani de Sommieres zmarszczyła brwi.

-  Od kiedy to odpowiadasz na dzwonek, Plan-Crèpin? Idź się modlić lub stawiać pasjansa i nie chcę cię widzieć przed kolacją! Co do ciebie, Cyprianie, masz pilnować, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Zadzwonię, jak skończymy. Czy pokój księcia gotowy?

-  Tak, pani markizo! Eulalia nakrywa już do stołu!

-  Dobrze, dobrze... A teraz, słucham cię, mój chłopcze - rzuciła, zwracając się do krewniaka, kiedy podwójne drzwi się zamknęły.

Morosini postanowił odkryć karty, tym bardziej że wiedział, do kogo się zwraca: pani de Sommieres była nie tylko wielką damą z urodzenia, miała również wielką duszę. Raczej dałaby się rozerwać na kawałki, niżby zdradziła powierzony jej sekret. Opowiedział wszystko, począwszy od odkrycia w pokoju matki aż do spotkania Anielki i skończył na tym, co ujrzał w holu dworca: wielki szafir na szyi młodej dziewczyny. Jednak ani o Szymonie Arono-wie, ani o pektorale nie wspomniał. Ten sekret nie należał do niego.

Pani de Sommieres słuchała, nie przerywając, tylko jeden raz wydała okrzyk, kiedy dowiedziała się o zamordowaniu swojej drogiej chrześnicy. Słuchała jego opowieści z zapartym tchem, a kiedy skończył, wyszeptała:

-  Zdaje się, że teraz rozumiem, ale powiedz mi, co jest dla ciebie ważniejsze: szafir czy dziewczyna?

-  Oczywiście szafir! Chcę się dowiedzieć, jak weszła w jego posiadanie. Utrzymuje, że dostała go od matki! Ale to niemożliwe, ta dziewczyna kłamie!

-  Niekoniecznie. Zdaje się, że tylko wierzy w to, co powiedział jej ojciec. Nie można sądzić zbyt pochopnie! Powiedz mi, ten klient, który wysłał cię do Warszawy i chciał nabyć klejnot rodziny Montlaure, dlaczego sam się nie ruszył, zamiast wysyłać cię na drugi koniec Europy? To nienormalne.

Ciotka rzeczywiście była czujna. Aldo skierował do niej jeden ze swoich najbardziej uwodzicielskich uśmiechów.

-  To człowiek stary, a na dodatek inwalida. Zdaje się, że w zamierzchłych czasach szafir należał do jego rodu. Miał nadzieję, że mu go przywiozę, żeby mógł go zobaczyć...

-  .. .przed śmiercią? Czy ta historia nie wydaje ci się trochę dziwna? Sądziłam, że jesteś mniej naiwny. W tej twojej opowieści kryje się jakaś pułapka. I to przez to przemierzasz Europę? Z pewnością oferował ci fortunę, ale mam nadzieję, że nie dałbyś się wykorzystać?

-  Z całą pewnością nie! - odparł Morosini niedbałym tonem, który nie zostawił miejsca na inne pytania.

Uratował go lekki kaszel, który dotarł z głębi salonów. Markiza natychmiast nastroszyła piórka.

-  Kto to? Czy nie powiedziałam, żeby mi nie przeszkadzano?

-  Bardzo przepraszam, pani markizo - rzekł Cyprian zduszonym głosem - ale robi się późno i chciałbym zaanonsować, że podano do stołu. Eulalia przygotowała suflet ze szparagów i...

-  ...i stanie się tragedia, jeśli natychmiast go nie zjemy. Podaj mi ramię, Aldo!

Ciotka i siostrzeniec udali się do jadalni; była to istna gotycka katedra, gdzie ciężkie zasłony z rudego pluszu wyszywane złotem zasłaniały drzwi, a liczne gobeliny z chimerami i skrzydlatymi lwami zajmowały prawie wszystkie ściany. Maria Andżelina ze skwaszoną miną czekała za rzeźbionym krzesłem, którego wysokie oparcie sięgało niemal do jej spiczastego nosa. Zajmując miejsce, pani de Sommieres rzuciła jej ironiczne spojrzenie.

-  Niech pani nie robi takiej miny, Plan-Crépin! Będziemy pani potrzebować. - Mnie?

-  Tak, pani! Czyż nie jest prawdą, że nic pani nie umknie? Począwszy od ploteczek z dzielnicy? Niech no pani nam powie, co się wyrabia u sąsiada?

Panna du Plan-Crépin poczerwieniała jak burak. Wymamrotała jakieś niezrozumiałe słowa, zeskrobując łyżeczką wierzch sufletu, który jej podano, skosztowała i zakaszlała.

-  Czyżbyśmy się wreszcie zdecydowały zainteresować drogim baronem Ferralsem? - odparła zjadliwie, używając ostentacyjnie pierwszej osoby liczby mnogiej, co markizę strasznie denerwowało.

-  Nie, ale wiemy, że przyjmuje gości z dalekich stron i chcielibyśmy się dowiedzieć, jakie ma zamiary.

-  Żeni się - odparła Maria Andżelina tak naturalnie, jakby handlarz armat był jej starym znajomym. - Tak się mówi, chociaż wszyscy wiedzą, że baron ślubował życie w celibacie albo prawie...

-  To niech się pani dowie, co zamierza!... A w Saint-Augustin nic nowego?

Czy młody wikary jest ciągle napastowany przez swoje owieczki?

Znalazłszy się na ulubionym terenie plotek, ploteczek i pomówień, którymi dzieliła się z markizą, Plan-Crépin okazała się studnią bez dna. Pozwoliło to Morosiniemu poświęcić się sufletowi, który był pyszny, i wybornemu montrachet*16, które mu towarzyszyło.

Jutro odszuka Vidal-Pellicorne'a. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności polecony mu przez Kulawego człowiek mieszkał niedaleko. Konkretnie przy ulicy Jouffroy. Zaledwie kilka kroków od ulicy Alfreda de Vigny.

Aldo udał się tam piechotą, traktując to jak przyjemny spacer w porannych promieniach wiosennego słońca. Tajemnicza postać mieszkała na pierwszym piętrze pokaźnego budynku z końca wieku, u szczytu schodów pokrytych czerwonym dywanem i za lakierowanymi drzwiami z miedzianą klamką. Ale kiedy Morosini przybył na miejsce, zastał tylko znudzonego służącego w kamizelce w paski, od którego się dowiedział, że „pan wyjechał do Chantilly do swoich koni i wróci najwcześniej pojutrze". Pozostając pod wrażeniem elegancji nieznajomego i jego rangi, służący pilnie starał się mu przypodobać.

-  Czy chciałby pan, żeby mój pan oddzwonił po powrocie?

-  Biorąc pod uwagę, że mnie nie zna, to byłoby zbyt zuchwałe - odparł Morosini. - Niestety tam, gdzie się zatrzymałem, nie ma telefonu.

Co było prawie prawdą, gdyż pani de Sommieres nie cierpiała urządzenia, które uważała za niedyskretne, nieodpowiednie i denerwujące.

-  Nie zniosłabym, żeby dzwoniono na mnie jak na służącą - powiadała. - To urządzenie nigdy nie trafi pod mój dach!

Telefon na potrzeby domu został zainstalowany, ale tylko w mieszkaniu dozorcy.

Opuściwszy ulicę Jouffroy, Morosini zamierzał wrócić do domu. Jednak po dojściu do ogrodzenia Rotundy, która otwierała park Monceau na bulwar de Courcelles, odczuł pokusę spaceru po cienistym ogrodzie, w którym ongiś roztaczały swój urok krasnolice przyjaciółki książąt orleańskich. Promienie słońca przedzierające się przez liście kwitnących kasztanowców kładły się na trawnikach i alejkach, po których piastunki w niebieskich i białych uniformach pchały eleganckie wózki z pyzatymi maluchami lub pilnowały dzieci biegających za metalową obręczą*17.