Kierowca taksówki, jak człowiek, dobrze znający swój fach, minął dom. do którego zajechał rolls-royce, i zatrzyma! się nieco dalej, przed bramą pani de Sommieres.
- Co teraz? - spytał klienta.
- Jeśli się pan nie śpieszy, muszę się zastanowić.
- Och! Nie, ja mam czas. tym bardziej że licznik się kręci. Wydaje się, że ci ludzie będą tu mieszkać. Zdaje mi się, że właśnie przyjechały ich bagaże.
Istotnie, właśnie nadjechał omnibus, do którego skierowali się bagażowi, niosąc po chwili wielkie walizy. Morosini zamyślił się...
Kiedy zjeżdżał do Paryża, z reguły zatrzymywał się u Ritza z powodu licznych udogodnień oferowanych przez ten hotel, jego czaru, a także bliskości sklepu przyjaciela, Gilles'a Vauxbruna, antykwariusza z placu Vendóme. Ale tego wieczoru wybrałby bez wahania nawet obskurny hotelik, pod warunkiem że znajduje się w pobliżu pałacu, w którym zniknął szafir i piękna Anielka. W ostateczności wystarczyłaby nawet budka strażnika drogowego na środku trotuaru, byle tylko nie oddalić się ani na krok od tego miejsca. Nawet hotel RoyalMonceau położony o rzut kamieniem wydawał mu się zbyt oddalony.
Idealnym rozwiązaniem byłoby zatrzymać się u starej markizy, ale zbliżał się koniec kwietnia, a pani de Sommieres, przywiązana do starych przyzwyczajeń, zawsze zamykała paryską rezydencję 15 kwietnia i wyjeżdżała na to, co nazywała „objazdem po zamkach" należących do rodziny. Poświęcała na to zajęcie całą wiosnę i lato, przyznając sobie małą nagrodę za takie poświęcenie w postaci pobytu w Vichy, po czym jesienią udawała się za granicę, zatrzymując się nieodmiennie w Wenecji, Rzymie, Wiedniu, Londynie, a czasem też Montreux.
Ponieważ była jego krewną, Aldo zaczął rozmyślać, czy nie poprosić ciotki o gościnę, nawet gdyby musiał obozować pośród poprzykrywanych pokrowcami foteli. Nagle z ciszy dobył się odgłos zdecydowanych kroków, które zatrzymały się między taksówką a bramą pałacu markizy. Równocześnie do auta zajrzała czyjaś głowa, sprawdzając, kto też może znajdować się w środku. Na jej widok Aldo powstrzymał okrzyk radości: była to bowiem Maria An-dżelina du PlanCrépin, lektorka, dama do towarzystwa i „dziewczyna do wszystkiego" pani de Sommieres. Jeśli ona tu się zjawiła, oznaczało to, że stara dama jeszcze nie wyjechała.
Aldo wyskoczył z auta i nakazując kierowcy, aby jeszcze poczekał, przywitał ją z taką radością, jakby była Świętym Graalem, a on rycerzem Galahadem.
- Pani tutaj? Co za nieoczekiwane szczęście, mój Boże! Ponieważ już się zmierzchało, stara panna nie poznała go od razu i przycisnęła się do bramy, wiele razy czyniąc znak krzyża.
- Ależ, proszę pana, co to ma znaczyć? Rozpoznawszy księcia, oburzona kobieta zamieniła się w gołąbeczkę.
- O słodki Jezu!... Książę Aldo! - jęknęła tonem bliskim ekstazy. - Co za niewiarygodna niespodzianka! A to się nasza pani markiza ucieszy!
- To ona jeszcze w Paryżu? Byłem przekonany, że już ruszyła w swoją stałą trasę.
- Obawiam się, że w tym roku będzie to niemożliwe. Nasza droga markiza upadła tak nieszczęśliwie w pokoju kąpielowym, że złamała sobie trzy żebra. Teraz musi się oszczędzać i jak najwięcej odpoczywać, co doszczętnie psuje jej humor.
- W takim razie, może nie jest to najlepsza chwila, aby jej przeszkadzać? Zapewne potrzebuje spokoju.
W tej chwili spadło kilka pierwszych kropel deszczu i panna Andżelina otworzyła wielki parasol.
- Tak mówi lekarz, ale ona wie swoje. Pana przyjazd bardzo ją ucieszy. Biedactwo śmiertelnie się nudzi!
- Naprawdę? Czy sądzi pani, że przyjęłaby mnie na kilka dni? Wracam z Polski i nie zarezerwowałem pokoju w tym hotelu co zwykle, a nie mam ochoty zdawać się na inny.
- Najświętsza Panienko, toż ona nie będzie się posiadała z radości! Rozerwie się trochę. Będzie pan dla niej jak promień słońca! Niechże pan wchodzi, proszę!
Maria Andżelina, niemalże tracąc oddech, grzebała w torebce w poszukiwaniu klucza, co było operacją trudną i spowodowało, że wypuściła z rąk parasol, który Morosini chwycił w locie. W akcie desperacji stara panna chwyciła za dzwonek, żeby zaalarmować dozorcę.
- Niech się pani nie śpieszy! - poradził Aldo. - Pójdę po moje walizki i zapłacę za taksówkę.
Podczas gdy szofer odjeżdżał pełen podziwu dla klienta, który potrafi zamieszkać tam, gdzie chce, zwracając się do pierwszej z brzegu osoby na ulicy, przed bramą ukazał się dozorca, który wyglądał, jakby żywcem wyjęty z obrazu Daumiera, na widok gościa okazując niekłamaną radość, spowodowaną po części nadzieją na przyjemne gratyfikacje. W domu wiedziano bowiem, że wszyscy Morosini mają gest. Potem przyszła kolej na Cypriana, kamerdynera pani de Sommieres, który nikogo nie kochał prócz swej pani i tych niewielu, których ona kochała.
Cyprian był specyficznym przypadkiem. Urodzony w zamku de Faucherolles należącym do rodziców pani de Sommieres, kilka lat wcześniej niż ona, miał do markizy szczególne nabożeństwo, które nie osłabło z wiekiem. Dla niego była ona zawsze „panną Amelią", a kiedy nie słyszała: „naszą małą panienką". Zainteresowana, która o tym wiedziała, udawała, że się złości, ale w głębi duszy była wzruszona.
- Co za stary wariat! - narzekała. - Sam ma osiemdziesiąt lat i żeby tak nazywać kobietę prawie siedemdziesięciopięcioletnią, to niedorzeczne!
Lecz wiedząc, że mogłaby go zranić, nigdy mu tego nie zabraniała, a jeśli w pobliżu nie było nikogo, mówiła mu po imieniu jak w czasach, kiedy byli dziećmi, szokując pannę do towarzystwa i kuzynkę, która widziała w tym karygodną poufałość. Cyprian nie pozostawał dłużny pannie Andżelinie, odpłacając jej niegodziwymi myślami i bezgraniczną awersją.
Przyjazd księcia wypełnił oczy starego sługi łzami wzruszenia. Chciał szybko zawiadomić markizę o tak miłej wizycie, lecz Maria Andżelina postanowiła mu w tym przeszkodzić.
- Przykro mi, mademoisełłe, ale anonsowanie gości należy do moich obowiązków! - protestował Cyprian.
- Nasza pani będzie taka szczęśliwa! - upierała się przy swoim kobieta.
- No właśnie, ale to ja... - nie dawał za wygraną kamerdyner.
Ponieważ zanosiło się na poważną kłótnię, Morosini postanowił zaanonsować się sam i ruszył przez hol tam, gdzie spodziewał się zastać panią domu: do ogrodu zimowego, w którym najchętniej przesiadywała, gdy zostawała w Paryżu.
Pałac wybudowano w czasach Drugiego Cesarstwa i właścicielka nie zamierzała nic zmieniać w jego wystroju. Widać było triumf stylu „tapicerskiego": wielkie nagromadzenie pluszu, weluru i pasmanterii - frędzli, galonów i plecionek - na archipelagu wyściełanych foteli, kozetek oraz okrągłych kanap sprzyjających harmonijnemu rozkwitowi krynolin. Wszędzie tłoczyły się mniej lub bardziej chińskie przedmioty z porcelany, a we wszystkich kątach panoszyły się rozrośnięte aspidistry*15, atakujące pozłacane sufity pyszniące się płaskimi alegoriami, które wyszły spod pędzli uczniów Vasariego.
Morosini nienawidził tych pompatycznych wnętrz podobnie jak sama właścicielka, która po śmierci męża opuściła rodzinny dom w Faubourg Saint-Germain i zostawiwszy go synowi, zamieszkała w tym pałacu, który dostała w spadku. Jeśli się na to zdecydowała, to z powodu bliskości parku Monceau, którego bujna zieleń dochodziła aż do tylnych okien, przy małym prywatnym ogródku... a także żeby zrobić na złość synowej i całej rodzinie.
Pokryte dywanami parkiety trzeszczały pod krokami Morosiniego, który nagle usłyszał wściekły głos dochodzący ze szklanej klatki ozdobionej malarstwem japońskim -trzciny, zbiórka herbaty, kobiety w kimonach... Odpowiadał mu drugi głos i walenie laską w podłogę.
- Co to za rumor? Znowu się handryczycie? Chcę wiedzieć, co się tu wyrabia?
I to zaraz! Andżelino, Cyprianie! Chodźcie tu!
- Ciociu Amelio, jeśli chcą, niech sobie skaczą do oczu! Myślę, że zacietrzewienie prędko im nie minie - rzuci! Aldo, ukazując się w mlecznym świetle, które dawały dwa duże lampiony o pociemniałych kloszach oświetlające zimowy ogród.
- Aldo?... Ty tutaj? Skąd się tu wziąłeś?
- Z Nord-Expressu, ciociu Amelio, przychodzę prosić cię o gościnę... jeśli ci to nie przeszkadza?
- Czy mi przeszkadza? Przecież ja umieram z nudów w tym grajdole! Ty chyba żartujesz!
„Tym grajdołem" okazała się całkiem przyjemna plątanina trzcin, rododendronów i innych roślin o skomplikowanych nazwach, nie wspominając o jukach o liściach ostrych jak sztylety, kilku karłowatych palmach i nieodzownych aspidistrach. Wszystkie te rośliny tworzyły zielone i barwne tło, na którym markiza rysowała się jak postać ze średniowiecznego gobelinu.
Była to piękna, wysoka kobieta podobna do Sary Bern-hardt. Masa jej dwukolorowych włosów - rudych i białych - ocieniała rodzajem puszystej kopy ciemnozielone oczy, które z wiekiem nie zblakły ani trochę. Zwykle nosiła sukienki typu princeska, zgodnie z modą wylansowaną przez królową Anglii Aleksandrę, którą pani de Sommieres obrała za wzór. Tym razem jej długa szyja ściśnięta w wysokim tiulowym kołnierzu z trudem wydobywała się z fałdów obszernej sukni z czarnej tafty, które miały za zadanie ukryć opatrunek na torsie. Nosiła wielkie złote naszyjniki wysadzane perłami i turkusami, którymi bawiły się jej dłonie. Na małym stoliku stało naczynie z lodem mieszczące butelkę szampana i dwa lub trzy kryształowe kieliszki: markiza miała zwyczaj popijać pod koniec dnia, a jeśli ktoś ją odwiedził, zwykle był zapraszany, by podzielić z nią tę przyjemność.
Aldo cofnął się, by lepiej się jej przyjrzeć, i wybuchnął śmiechem.
- Powiedziano mi, że miała ciocia wypadek, ale nigdy bym się tego nie domyślił. Wygląda ciocia jak cesarzowa!
Markiza oblała się purpurą zadowolona z komplementu, lecz wiedząc, że jest szczery, poruszyła nerwowo lorgnon wiszące pośrodku naszyjników, starając się ukryć zakłopotanie.
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.