-  A więc nie chce pan wysiąść wraz ze mną w Berlinie?

-  To byłoby najbardziej niebezpieczne szaleństwo, jakie moglibyśmy popełnić. Obecne Niemcy są najmniej romantycznym państwem świata...

-  A zatem wysiądę sama! - upierała się Anielka.

-  Niech pani nie opowiada głupstw! Na razie jedyne rozsądne rozwiązanie to wrócić do przedziału i porządnie się wyspać. Potrzebuję czasu do namysłu. Możliwe, że w Paryżu będę mógł przyjść pani z pomocą, podczas gdy w Niemczech jest to wykluczone.

-  Trudno. W takim razie już wiem, co mam robić...

Anielka wstała, ciskając ze złością pelisę księcia, i rzuciła się w stronę drzwi.

Aldo chwycił ją w przelocie i przytrzymał raz jeszcze, przyciskając do siebie.

-  Niech pani przestanie zachowywać się jak dziecko. Łatwo jest panią kochać... może zbyt łatwo i im więcej panią znam, coraz mniej znoszę myśl o pani małżeństwie...

-  Gdybym mogła panu wierzyć...

A czy w to pani uwierzy?

Aldo pocałował ją z siłą i zachłannością, które jego samego zaskoczyły. Wrażenie czerpania z chłodnego źródła po upalnym dniu, zanurzenia twarzy w bukiecie kwiatów... Po chwili dzikiego oporu Anielka poddała się z cichym westchnieniem, pozwalając swemu ciału dotknąć ciała księcia. Lecz nagle w mózgu Alda zabrzmiało coś na kształt alarmu, który oderwał go od dziewczęcia, co uratowało ją od rzucenia na kanapę i potraktowania jak pierwszej lepszej dziewki wziętej podczas szturmu miasta.

- Jest tak, jak mówiłem - powiedział z bałamutnym uśmiechem, który na dobre rozbroił dziewczynę - pani jest stworzona do miłości. A teraz proszę iść spać i obiecać, że jutro rano znowu się zobaczymy. Proszę! Niech pani obieca!

-  Przysięgam...

Tym razem ona musnęła ustami usta Alda, który otwierał przed nią drzwi. Lecz kiedy już miała przekroczyć próg, nagle... znalazła się nos w nos ze swoim ojcem. Wydała cichy okrzyk i chciała zamknąć drzwi z powrotem, lecz hrabia Solmański był już w środku.

Aldo spodziewał się wybuchu gniewu, ale nic takiego nie nastąpiło. Solmański zmierzył tylko drżącą jak osika córkę wzrokiem od stóp do głów i rozkazał:

-  Marsz do siebie! Wanda na ciebie czeka i ma rozkaz nie spuszczać z ciebie oczu w dzień i w noc!

-  To niemożliwe! - załkała Anielka. - Jest tylko jedna kuszetka...

-  Wanda będzie spać na podłodze. Jedna noc to nic strasznego, nie umrze od tego, za to jestem pewny, że twoje drzwi więcej się nie otworzą! Do przedziału!

Anielka, ze spuszczoną głową, wyszła z kabiny księcia, zostawiwszy ojca twarzą w twarz z Morosinim, który był bardziej rozluźniony, niż można się spodziewać w podobnych okolicznościach. Zapalił papierosa i podjął inicjatywę otwarcia ognia.

-  Choć oczywiste fakty nie działają na moją korzyść, mogę pana zapewnić, że się pan myli co do tego, co tu przed chwilą zaszło. Mimo to jestem do pańskiej dyspozycji - dodał zimno.

Na granitowej, nieodgadnionej twarzy hrabiego pojawił się kpiący uśmiech.

-  Innymi słowy, jest pan gotów się pojedynkować za zbrodnię, której pan nie popełnił?

-  W rzeczy samej!

-  To nie będzie konieczne! Nie każę też panu poślubić mojej córki. Wiem, co się stało!

-  Jak to możliwe?

-  Konduktor mi wszystko powiedział. Przed chwilą chciałem zamienić kilka słów z Anielką. Udałem się do niej, lecz znalazłszy pustą kabinę, spytałem konduktora, czy jej nie widział. Powiedział mi, że uniemożliwił jej pan dokonanie nieodwracalnego aktu, a potem, próbował pocieszać. Jestem winien panu podziękowanie. A więc składam je panu - dodał tonem jakby anonsował, że przyśle swoich sekundantów. - Chciałbym się tylko dowiedzieć, skąd taki gest u Anielki...

-  Gesty! - poprawił go Morosini. - To już drugi raz przeszkadzam hrabiance w unicestwieniu się: nie dalej niż przedwczoraj, zwiedzając Wilanów, powstrzymałem ją w ostatniej chwili, kiedy miała się rzucić do Wisły. Sądzę, że powinien pan poświęcać jej więcej uwagi; popycha ją pan do małżeństwa, które ją przeraża.

-  To nie potrwa długo. Mężczyzna, którego dla niej wybrałem, posiada wszystko, co powinien mieć doskonały mąż, i wcale nie jest odpychający! Później córka przyzna mi rację. Na razie zakochała się w studencie nihiliście, po którym można się spodziewać wszystkiego, co najgorsze. Wie pan, jakie potrafią być te miłostki dorastającej młodzieży?

Bez wątpienia, ale mogą prowadzić do tragedii...

-  Może pan być pewien, że żadna tragedia się nie powtórzy! Jeszcze raz dziękuję!... Ach! Czy mogę pana prosić, aby nie rozgłaszał tego, co się tu stało? Jutro moja córka będzie spożywać posiłki w przedziale, dzięki czemu uniknie pan niewygodnych spotkań.

-  Nie musi mnie pan prosić o dyskrecję - odparł sztywno Morosini. - Nie jestem plotkarzem. A teraz, jeśli nie ma pan nic więcej do powiedzenia, możemy zakończyć naszą rozmowę.

-  Też bym sobie tego życzył. Dobrej nocy, książę!

-  Dobrej nocy.

*   *   *


Kiedy Nord-Express wjechał na dworzec główny Berlin--Friedrichstrasse, gdzie miał pół godziny postoju, Morosini włożył pantalony, buty i pelisę, i wyszedł na peron.

Pociąg, z pozasuwanymi zasłonami wydawał się cichy. Noc, o tej godzinie najczarniejsza, była zimna, wilgotna i mało zachęcająca do spaceru. Jednak, nie mogąc przegnać z umysłu niepokoju, Morosini szedł po peronie, śledząc ruch, a raczej brak ruchu w poszczególnych przedziałach, kiedy konduktor zawiadomił go, że za chwilę będzie odjazd. Książę z prawdziwą satysfakcją wrócił do swojego przedziału i komfortowej kuszetki, w którą się wślizgnął z westchnieniem ulgi. Anielka powinna mocno spać i postanowił pójść w jej ślady.

Poza rozrywką w postaci przekraczania punktów celnych, przejazd przez Niemcy, Hanower, Dusseldorf i Akwizgran, następnie przez Belgię, przez Liège i Namur, a wreszcie północną Francję: Jeumont, Saint-Quentin i Compiègne pod szarym, zaciągniętym chmurami niebem wydał mu się wielce monotonny. W wagonie restauracyjnym, dokąd udał się na śniadanie, było niewielu pasażerów, a ponieważ zamówił obiad podczas drugiego serwisu, żeby dłużej posiedzieć, nie spotkał Solmańskich. Usłyszał tylko, jak młody Zygmunt kłóci się na korytarzu z jakimś Belgiem. Młokos był w podłym humorze: jeśli tej nocy grał w karty, to musiał przegrać... Co do Anielki, pozostawała niewidoczna zgodnie z wolą ojca.

Szkoda, odczuwał taką radość, patrząc na jej zachwycającą twarz.

Dlatego kiedy pociąg zakończył swój długi bieg na Dworcu Północnym w Paryżu, spieszno mu było wysiąść. Zająwszy pozycję na początku peronu pod jednym z potężnych filarów, czekał, aż przewali się pierwsza fala pasażerów. Miał nadzieję, że będzie mógł śledzić Solmańskich. Jedna rzecz go intrygowała: nazwisko przyszłego męża Anielki, „jednego z najbogatszych ludzi w Europie" - jak powiedziała dziewczyna. Chyba nie chodziło o Rothschil-da? Jako dobra Polka dziewczyna powinna pozostać katoliczką...

Rozmyślania te skróciły mu oczekiwanie. Ci, na których czekał, nie śpieszyli się. Nagle zobaczył, jak nadchodzą, a za nimi Bogdan, pokojówka oraz chmara bagażowych, a także ciekawskich, których przyciągnęła niespotykana elegancja tego towarzystwa, jakiej się nie spotyka na co dzień. Panowie nosili żakiety i cylindry. Anielka miała na głowie trójrożny, welurowy kapelusz otoczony zwiewną woalką i futro z błękitnych lisów. Była tak zachwycająca, że Al-do przyśpieszył kroku, aby mocją podziwiać.

Nagle zamarł. W dekolcie wielkiego futrzanego kołnierza, na delikatnej szyi Anielki, błyszczał fantastyczny klejnot roztaczający blask głębokiego błękitu, wisior, który Saldo znał tak dobrze. Był to szafir Wizygotów, ten sam, którego wierna kopia leżała na dnie jego kieszeni...

To stało się tak nagle, że musiał się uszczypnąć, aby mieć pewność, czy przypadkiem nie śni. Po chwili jednak zaskoczenie zamieniło się w gniew i książę zapomniał, że gotów był kochać dziewczynę noszącą kamień skradziony za cenę


zabójstwa - „czerwony klejnot" w języku paserów, którzy nigdy nie tykali przedmiotu skażonego morderstwem. Jak śmiała utrzymywać, że ów szafir dostała od matki?! Powinna wiedzieć, co znajdowało się w rodzinnym majątku!

Ta krótka chwila słabości uratowała Morosiniego przed nieprzemyślanym gestem. Gdyby słuchał tylko oburzenia, rzuciłby się na dziewczynę, aby zerwać z jej szyi wisior i wykrzyczeć jej w twarz całą swą pogardę. Ale rozsądek wrócił na czas. Teraz trzeba było się dowiedzieć, dokąd udawali się ci ludzie, a potem ich śledzić. Chwyciwszy walizy, których nie powierzył żadnemu bagażowemu, rzucił się w ślad za Solmańskimi.

Nie było to trudne: błyszczące cylindry dwóch mężczyzn górowały nad tłumem. Morosini po wyjściu z dworca zauważył, że kierują się do wspaniałego rolls-royce'a z szoferem i służącym. Czekał tam młody człowiek wyglądający na sekretarza. W tym czasie służący i bagażowi skierowali się w stronę obszernego furgonu.

Aldo pobiegł do taksówki, do której rzucił się z walizami, i zakomenderował:

-  Niech pan jedzie za tym autem i nie zgubi go pod żadnym pozorem!

Kierowca z wąsami à la Clemenceau rzucił klientowi kpiące spojrzenie.

-  Pan z policji? A nie wygląda pan...

-  To, kim jestem, nie ma znaczenia. Niech pan robi, co każe, a nie pożałuje pan!

-  Bez obawy! No to w drogę, mój książę...

I taksówkarz, z maestrią i szybkością, które o mało nie rzuciły pasażera na podłogę, ruszył za wielkim autem.

Część II

Mieszkańcy parku Monceau

Rozdział piąty

Co można znaleźć w zaroślach

Taksówka Morosiniego bez trudu podążała za limuzyną, która jechała wolno i majestatycznie, jak przystoi tak szacownemu automobilowi. Bulwarem Denain i ulicą La Fayette dotarli do bulwaru Haussmanna, a w końcu, ulicą de Courcelles, prosto w kierunku parku Monceau. Morosini często przyjeżdżał do Paryża i wszystkie te miejsca dobrze znal. Wyobrażał sobie, że długie auto musiało należeć do kogoś, kto mieszka w jednej z tych tak zwanych pięknych dzielnic, ale i tak się zdziwił, kiedy zobaczył, jak otwiera się przed nim wielka brama obszernego pałacu przy ulicy Alfreda de Vigny, sąsiadującego i innym, do którego przyjeżdżał kilkakrotnie, należącego do markizy de Sommieres, jego ciotki. Była chrzestną matki i, aż do jej śmierci, przyjeżdżała każdej jesieni na kilka dni do Wenecji, żeby uściskać chrześnicę, którą kochała z całego serca.