-  Dlaczego opuściła Wenecję? Czy nie podobało jej się miasto?

-  Trzeba by było ją samą o to spytać, panienko. Myślę, że wolała od niej Kopenhagę. To raczej normalne, biorąc pod uwagę, że ten, który ją tam przywiódł jako żonę, nie przebywał już wśród żywych.

-  Czy nie kochała go wystarczająco, aby żyć wspomnieniami? Nawet podczas wojny?

-  Kolejne pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć. Vendraminowie uchodzili za udane małżeństwo pomimo dużej różnicy wieku...

Dziewczyna wygięła pogardliwie usta.

-  Odnoszę wrażenie, że ta kobieta gustuje w starszych mężczyznach. Szwajcarski bankier też nie jest pierwszej młodości. Ale za to wielce bogaty! Czy ten hrabia Vendra-min też był bogaty?

-  Anielko! - przerwał ojciec. - Nie sądziłem, że potrafisz być taka złośliwa!

Twoje pytania są bardzo niedyskretne.

-  Proszę mi wybaczyć, lecz nie lubię tej kobiety!

-  Co za niedorzeczność! - zaprotestował brat. - Pewnie uważasz, że jest zbyt piękna! To wspaniała kobieta! Prawda, ojcze?

Ojciec się roześmiał.

-  Moglibyśmy znaleźć inny temat konwersacji? Jeśli pani Kledermann jest „trochę" kuzynką księcia Morosiniego, nie jest szczytem kurtuazji rozmawiać o niej w jego przytomności. Czy zatrzymujesz się, książę, w Berlinie, czy jedziesz prosto do Paryża?

- Jadę do Paryża, gdzie myślę zostać kilka dni.

-  A więc będziemy mieć przyjemność spędzić czas w pańskim towarzystwie do jutra wieczór.

Morosini potwierdził uśmiechem i rozmowa zeszła na inne tory, ale w rzeczywistości najwięcej mówi! hrabia. Anielka ledwie tknęła dania i często spoglądała przez okno. Tego wieczoru miała na sobie płaszcz od Kolińskiego w ciepłym, brązowym odcieniu, sukienkę o prostocie prawie klasztornej i złotą kolię, chociaż jej oszałamiające ciało nie potrzebowało żadnej ozdoby. Mały futrzany toczek zdobił miękkie, jedwabne włosy zwinięte nad kruchym karkiem w ciężki kok. Uroczy obrazek, którym napawał się Aldo, słuchając mimochodem opowieści hrabiego, jak to dwa miesiące temu, pod naciskiem lodu, pękła tama na Odrze, powodując groźną powódź na północy kraju. Dodał, że to istne szczęście, że nie zalało torów kolejowych. Ten rodzaj opowieści nie wymagał odpowiedzi, pozwalając księciu na kontemplację. Tym bardziej że hrabia od Odry przeszedł do Nilu i odbudowy królestwa na dawnym terytorium zależnym cesarstwa otomańskiego znajdującym się pod protektoratem brytyjskim. Wszystko to przy jednoczesnym snuciu dywagacji politycznych i temu podobnych zajmujących anegdot.

Tymczasem Aldo ubolewał nad aż nazbyt widocznym smutkiem Anielki. Czy tak bardzo zależało jej na tym Władysławie, zakochanym bez wątpienia, ale posiadającym na pierwszy rzut oka zły charakter? Ich związek wydawał mu się tak niemożliwy, jak uczucie karpia do królika. Ta wspaniała dziewczyna i ten chaotyczny chłopak? To nie mogło być poważne...

Tymczasem Solmański przeszedł do sztuki japońskiej, ciesząc się na zapas, że w Paryżu zwiedzi interesującą ekspozycję w Grand Palais, rozwodząc się nad zasługami malarstwa z epoki Momoyama - najwybitniejszej według niego - i ery Tokugawa, kiedy nagle serce Alda zabiło mocniej. Oczy dziewczyny, ocienione długimi rzęsami, skierowały się na niego. Jej powieki uniosły się, ukazując ogromne błaganie, jakby Anielka oczekiwała od niego wsparcia i pomocy...

Wrażenie było głębokie, ale trwało krótko, gdyż już po chwili jej twarz przybrała z powrotem wyraz obojętności.

Po skończonej kolacji towarzystwo rozdzieliło się, obiecując sobie, że znowu się spotka jutro przy obiedzie. Hrabia z rodziną wyszli pierwsi, zostawiając Morosiniego nieco oszołomionego monologiem polskiego arystokraty. Al-do zauważył, że nadal nie wie nic więcej na temat familii Solmańskich, i wywnioskował, że być może ta nieustanna gadanina stanowiła dobrą taktykę, gdyż pozwoliła hrabiemu nie powiedzieć ani słowa na temat swojej rodziny. Kiedy nie można wtrącić nawet zdania, pytania stają się niemożliwe...

Tymczasem kelnerzy zaczęli zbierać nakrycia, aby przygotować drugi serwis. Morosini wstał niechętnie, gdyż miał ochotę posiedzieć przy jeszcze jednej filiżance kawy. Jednak zanim opuścił wagon, zatrzymał kierownika sali.

-  Zdaje się, że zna pan dobrze hrabiego Solmańskiego i jego rodzinę.

-  O, to zbyt wiele powiedziane, ekscelencjo! Hrabia często jeździ do Paryża w towarzystwie syna, ale co się tyczy córki, to jeszcze nigdy jej nie spotkałem.

-  To dziwne. Zwróciła się do pana przed posiłkiem tak, jakby była tu stałym gościem.

-  Rzeczywiście. Sam byłem tym zdziwiony... Ale od takiej ładnej kobiety można wszystko przyjąć - wyjaśnił z uśmiechem kelner.

-  Podzielam pańskie zdanie. Szkoda, że jest taka smutna. Zdaje się, że podróż do Paryża wcale nie jest jej w smak. Czy wie pan coś więcej o tej rodzinie? - nie dawał za wygraną Morosini, a w jego dłoni, jak u magika, pojawił się banknot.

-  Tylko to, co można zauważyć, jak się jest ptakiem wędrownym. .. Hrabia uchodzi za bogatego. Syn za zapalonego karciarza. Dałbym głowę, że już poszukuje partnerów, do których, jeśli mogę coś panu poradzić, odradzałbym się przyłączać.

-  Dlaczego? Szachruje?

-  Nie, ale jeśli jest czarujący i hojny, gdy wygrywa, to po przegranej staje się odrażający, brutalny i agresywny. Poza tym pije.

-  Posłucham pańskiej rady. Nie ma nic gorszego niż gracz, który nie umie przegrywać!

Zresztą nie bez żalu: partia brydża lub pokera stanowiłaby przyjemną rozrywką, ale lepiej było tego zaniechać, gdyż kłótnia z młodym Solmańskim nie byłaby dobrym sposobem na zbliżenie się do jego siostry... Tłumiąc westchnienie, Morosini wrócił do przedziału, gdzie podczas jego nieobecności pościelono łóżko. Kabina, z łagodnym oświetleniem sączącym się przez zmatowiałe żarówki, z miękką wykładziną pod stopami, mahoniowymi markieteriami, błyszczącymi, miedzianymi elementami i szafko-umywalką, od której czuć było zapach nowości i gdzie dobrze utrzymane ogrzewanie zapewniało miłe ciepło - zachęcała do odpoczynku. Morosini, nieprzyzwyczajony kłaść się tak wcześnie, nie miał ochoty na sen. Postanowił jeszcze wypalić papierosa lub dwa, i wyszedł na korytarz.

Nie żeby podziwiać widoki: zalegała ciemna noc i oprócz smug deszczu, które spływały po szybach, nie było nic widać; no może poza od czasu do czasu umykającą lampą, sygnałem świetlnym lub kilkoma małymi jak robaczki świętojańskie punkcikami, które musiały być światłami miasteczek.

Z jakiegoś przedziału wyszedł konduktor i kłaniając się, spytał księcia, czy czegoś nie potrzebuje. Aldo miał ochotę zapytać, który przedział zajmuje rodzina Solmańskich, ale myśląc, że to do niczego mu niepotrzebne, odpowiedział, że nie. Konduktor w brązowym uniformie dyskretnie zniknął, życząc mu dobrej nocy. Potem jeszcze przetoczyła się przez korytarz grupa głośnych pasażerów udających się do wagonu restauracyjnego, a jeden z nich, zażywny mężczyzna w kraciastym garniturze, zatoczywszy się, gdy pociąg Dral lekki zakręt, nadepnął Morosiniemu na nogę, wymamrotał jakieś przeprosiny i śmiejąc się, ruszył dalej. Morosini, zdegustowany, wrócił do kabiny, zamknął drzwi i założył łańcuch.

Włożył jedwabną piżamę, pantofle, szlafrok i otworzył szafko-umywalkę, żeby umyć zęby. Potem rozłożył się na łóżku, aby przeczytać niemiecką gazetę kupioną na dworcu, która wkrótce tak go znużyła, że nie był w stanie dłużej skupić uwagi na perypetiach spadającej marki niemieckiej. Czytając tekst, widział spojrzenie Anielki wołające o pomoc, które nie dawało mu spokoju.

Kiedy wreszcie zasypiał, obudził go lekki hałas. Al-do obrócił głowę w stronę drzwi i zobaczył, że klamka się rusza i zatrzymuje, tak jakby ktoś nie mógł się zdecydować. Morosiniemu zdawało się, że słyszy cichą skargę, jakby wstrzymywany szloch...

Cicho wstał z łóżka i gwałtownym ruchem otworzył drzwi, ale za nimi nie było już nikogo.

Ruszył przed siebie korytarzem, gdzie przygaszono już światła, i na końcu zauważył oddalającą się biegiem kobietę w białym peniuarze. Jej długie, jasne włosy opadały aż do pasa: to była Anielka!

Z bijącym sercem, rzucił się jej śladem, ogarnięty szaloną nadzieją; czy to możliwe, że przyszła do niego, ryzykując gniew ojca? Czy była aż tak nieszczęśliwa?

Dopadł ją, gdy wstrząsana szlochem, starała się otworzyć drzwi pociągu z ewidentnym zamiarem rzucenia się pod koła.

-  Znowu? - krzyknął z gniewem. - Ależ to jakaś mania! Nastąpiła krótka, gdyż zbyt nierówna walka; Anielka broniła się tak dzielnie, że Morosini zawahał się przez ułamek sekundy, czy jej nie uderzyć, by się otrząsnęła. Ale wkrótce opadła z sił, zresztą w samą porę, gdyż dzięki temu uniknęła siniaka na brodzie.

-  Niech mnie pan zostawi - stękała bezładnie. - Niech mnie pan zostawi... Ja chcę umrzeć!

-  Wrócimy do tego później! Proszę za mną, musi pani przyjść do siebie i trochę się ogarnąć... i powie mi pani, o co chodzi.

Prowadził ją, podpierając, wzdłuż korytarza. Konduktor, widząc to, przybiegł zaniepokojony.

-  Co tu się dzieje? Czy panienka jest chora?

-  Nie, ale mało brakowało, a byłby wypadek! Niech pan przyniesie trochę koniaku! Zabieram ją do siebie.

-  Poproszę służącą. Jest w następnym wagonie...

-  Nie... nie, na litość!... - jęknęła nieszczęsna dziewczyna. - Ja... ja nie chcę jej widzieć!

Bardzo ostrożnie, jakby była z porcelany, Aldo posadził Anielkę na swojej pryczy i zmoczył ręcznik, aby odświeżyć jej twarz, potem kazał jej wypić trochę wonnego alkoholu, który przyniósł konduktor z miną tak uroczystą, że aż godną uwiecznienia. Anielka pozwalała na wszystko jak dziecko, które zbłądziwszy w ciemnościach, wreszcie znalazło ciepłe i jasne schronienie. Przy tym była niezwykle wzruszająca i ładna jak zwykle dzięki przywilejowi młodości, której łzom nie uda się obrzydzić. Wreszcie głęboko westchnęła.