- Boże, znowu nic nie rozumiem. Co on mówi?
- Że mnie wszędzie szukają, że ojciec jest bardzo zaniepokojony. .. i że natychmiast mam wracać do domu. Proszę mi wybaczyć.
- Kto to taki?
- Służący mego ojca. Niech mi pan pozwoli odejść, proszę!
- Czy możemy się jeszcze spotkać?
- Ponieważ nie mam na to najmniejszej ochoty, nie ma mowy. Proszę zrozumieć, że nigdy panu nie wybaczę, iż pan mi przeszkodził. Gdyby nie pan, teraz już miałabym spokój... Już idę, Bogdanie...
Podczas tej krótkiej wymiany zdań służący ani drgnął, tylko podał dziewczynie futrzany toczek, który zgubiła podczas szalonego biegu. Anielka nie włożyła go na głowę, lecz odrzuciwszy do tyłu wiotką ręką długie jedwabiste włosy, a drugą przytrzymując poły płaszcza, skierowała się w stronę ogrodzenia pałacu.
Morosini zauważył, że dzień znowu stał się szary, pociemniały od mgły unoszącej się znad rzeki. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie potraktowała go z taką pogardą, na dodatek jedyna, która mu się spodobała po zerwaniu z Diano-rą. Nie wiedział nawet, jak się nazywa; znał tylko jej imię. Był bardziej zaintrygowany niż zagniewany.
Tymczasem dwie sylwetki oddalały się szeroką topolową aleją. Zdecydował się pójść ich śladem. Rzucił się biegiem, jakby od tego zależało jego życie.
Kiedy dotarł do wielkiej, zwieńczonej posągami bramy prowadzącej do zamku, przed którą czekała na niego dorożka, zobaczył, jak dziewczyna wsiada do czarnej limuzyny, a Bogdan trzyma otwarte drzwi. Potem usiadł za kierownicą i limuzyna ruszyła. Morosini dobiegł już do Bolesława, który z nudów też obserwował tę scenę, paląc papierosa, i wskakując do dorożki, rzucił:
- Prędzej! Za tym autem! Fiakier roześmiał się pełną gębą.
- Chyba nie sądzi pan, że mój koń nadąży za takim potworem! Na szczęście jest zdrowy, ale nie zamierzam go wykończyć... nawet gdyby mi pan obiecywał fortunę! Niech mnie pan prosi o co innego.
- A o co miałbym pana prosić? - oburzył się Morosini. - No chyba... że wie pan, do kogo należy ten automobil.
- To już co innego. Oczywiście, że wiem. Wszyscy wiedzą, kim jest najładniejsza panna w Warszawie! Auto należy do hrabiego Solmańskiego, a to jest jego córka Anielka. Ma osiemnaście, może dziewiętnaście lat.
- Brawo! A czy wie pan, gdzie mieszkają ci Solmańscy?
- Oczywiście! Mogę panu pokazać w drodze powrotnej.
- Bardzo dobrze! Będę panu za to niezmiernie wdzięczny - rzucił Morosini, wręczając Bogdanowi banknot, który ten skwapliwie schował do kieszeni.
- To się rozumie - rzekł, śmiejąc się. - Solmańscy mieszkają w centrum, przy Mazowieckiej...
Ruszyli wolnym tempem w drogę. W międzyczasie pasażerowie limuzyny dojechali do domu. Kiedy fiakier przejeżdżał tamtędy, Morosini zapisał numer i zapamiętał zdobioną bramę, postanawiając, że wróci tu w nocy. Było to być może głupie, biorąc pod uwagę, że jutro miał wyjechać, ale ze wszystkich sił chciał się dowiedzieć czegoś więcej o Anielce i ujrzeć znowu jej zachwycającą twarz.
W pokoju hotelowym czekała księcia przykra niespodzianka. Jeden rzut oka wystarczył, by zauważyć, że ktoś tu buszował. W bagażach niczego nie brakowało, wszystko pozostało na swoim miejscu, jednak dla uważnego obserwatora takiego jak on nie było najmniejszej wątpliwości: ktoś grzebał w jego rzeczach... Tylko w jakim celu?... Jedyny wartościowy przedmiot, kopia szafiru, spoczywał w jego kieszeni. A zatem? Kto interesował się nieznajomym podróżnym do tego stopnia, że przeglądał jego rzeczy? Rzecz dziwna, lecz Morosini nie chciał zbyt długo się nad tym zastanawiać. Może to tylko zwykły złodziej hotelowy liczący na łup w pokoju klienta, który wyglądał na bogatego...
Aldo postanowił, że zje kolację na mieście; odświeżył się, wdział smoking i zszedł do holu, bijącego serca każdego szanującego się hotelu, gdzie poprosił o francuskie gazety i zasiadł w fotelu osłoniętym od przeciągów przez olbrzymią aspidistrę. Stąd mógł swobodnie obserwować wielkie drzwi obrotowe, portiernię, szerokie schody i wejście do baru.
Jak wszystkie hotele zbudowane na początku wieku, Europejski był dowodem całkowitego braku wyobraźni, jeśli chodzi o dekoracje. Podobnie jak jego praski odpowiednik był przepełniony złoceniami, witrażami w modern style, freskami, rzeźbami, aplikami i żyrandolami z pozłacanego brązu. Jednak było w nim coś innego, coś dosyć sympatycznego: bardziej ciepła, prawie rodzinna atmosfera. Osoby zajmujące miejsca przy okrągłych stolikach lub w fotelach pozdrawiały się uśmiechem lub skinieniem głowy, co pozwalało się domyślać, że byli to znajomi Polacy, którzy mają opinię jednych z najbardziej uprzejmych i miłych ludzi na świecie... Jedynie pewna para Amerykanów wyglądających na strasznie znudzonych, i samotny Belg przy kości, który wertował gazety, popijając piwo, zacierali to ogólne wrażenie.
Było też kilka ładnych blondynek, podobnych do tych, które spotyka się u Ritza w Paryżu lub w Claridge, tylko odcień ich włosów był jaśniejszy. Morosini, udając, że czyta, szukał wzrokiem tajemniczego gościa, kiedy nagle wszystkie głowy odwróciły się w stronę szerokich schodów przykrytych purpurowym dywanem; schodziła po nich powoli piękna kobieta, a raczej bogini... Aldo rozpoznał wspaniałe futro z szynszyli, to samo, które miała na sobie w Boże Narodzenie 1913, królewską postawę, perłowe włosy i ciemnoniebieskie oczy. To była ni mniej, ni więcej tylko Dianora w długiej, czarnej, aksamitnej sukni obszy-wanej futrem.
Podobnie jak ongiś w Wenecji, nie spieszyła się, smakując ciszę, którą wywołała swoim pojawieniem, i skierowane na nią pełne podziwu spojrzenia. Zatrzymała się w połowie schodów i oparłszy jedną rękę o poręcz z brązu, zdawała się szukać kogoś wzrokiem.
Raptem z baru wypadł młody człowiek w surducie i rzucił się na schody, pokonując po dwa stopnie z niezręcznym pośpiechem jak szczenię, które ujrzało swą panią. Dianora przywitała go uśmiechem, ale trwała w bezruchu. Patrzyła ciągle na dół i kiedy napotkała spojrzenie Alda, książę zrozumiał, że to w niego wpatrywała się z wyrazem zdziwienia, które uniosło jedną z jej brwi i wywołało uśmiech na ustach.
Nie wiedział, jak się zachować. Drżącą ręką chwycił gazetę z postanowieniem, że nie zdradzi odczuwanej emocji. Jeśli jednak chciał umknąć przeszłości, to się mylił: Dianora powiedziała coś do młodzieńca w surducie, który wydał się nieco zaskoczony, ale odwrócił się i z powrotem zniknął w barze. Morosini ani drgnął, kiedy przeciąg przyniósł do jego nozdrzy znajomy zapach. Tymczasem Dianora zeszła ze schodów.
- Dlaczego udaje pan, że czyta, jakby mnie pan nie zauważył, drogi Aldo? - usłyszał. - To nieuprzejmie. A może to ja tak bardzo się zmieniłam?
Aldo niespiesznie odłożył gazetę i wstał, żeby się pochylić nad małą dłonią błyszczącą od diamentów.
- Dobrze wiesz, że nie, droga przyjaciółko. Jest pani ciągle taka piękna - odparł spokojnie, co go samego dziwiło -ale może zbliżając się do mnie, naraża się pani na pewne ryzyko.
- Na jakie, mój Boże?
- Że zostanie pani źle przyjęta. Czy nie przyszło pani do głowy, że nie życzę sobie nowych spotkań?
- Niech pan nie opowiada głupstw! Zdaje się, że spędziliśmy razem same przyjemne chwile. Dlaczego zatem nie możemy znowu się spotkać?
Dianora, pewna siebie, usiadła w fotelu, rozchylając płaszcz, co pozwoliło Morosiniemu stwierdzić, że zachowała zamiłowanie do wysokich, podobnych do obroży naszyjników, tak dobrze pasujących do jej delikatnej i wiotkiej szyi. Ten, który nosiła dzisiaj, wykonany był ze szmaragdów i diamentów tak rzadkiej urody, że Aldo zapomniał przez chwilę o dawnej flamie, by podziwiać klejnot, który by zapamiętał, gdyby już kiedyś go widział, i którego Dianora nie miała, kiedy była żoną Vendramina. Kusiło go, aby wyjąć z kieszeni jubilerską lupę, z którą nigdy się nie rozstawał, i przyjrzeć się mu z bliska, ale kurtuazja wymagała, by podtrzymać rozmowę.
- Jestem szczęśliwy - rzekł zimno - że zachowała pani wyłącznie przyjemne wspomnienia. Szkoda, że ja nie mogę tego powiedzieć o sobie. A może nie mamy tych samych wspomnień? Ostatnie, jakie mam, nie należy raczej do takich, które chciałoby się przypominać, zwłaszcza nie w hotelowym holu.
- To proszę go nie wspominać! Niech mi Bóg wybaczy, jeśli pana uraziłam - dodała już poważniej. - Nie sądzę, żebym popełniła wielki błąd, opuszczając pana. Wybuchła wojna... i nie widziałam przed nami przyszłości.
- Czy nadal jest pani o tym przekonana? Mogła pani zostać moją żoną, jak o to prosiłem, i postąpić tak, jak inne żony żołnierzy: czekać!
- Cztery lata? Cztery długie lata? Niech mi pan wybaczy, ale ja nie umiem czekać. Nigdy nie umiałam. Jeśli czegoś pragnę, muszę to mieć od razu! Pan przebywał długo w niewoli. Nie mogłabym tego znieść.
- Ico by pani zrobiła? Zdradzałaby mnie pani? Dianora otworzyła szeroko oczy i spojrzała na księcia z namysłem.
- Trudno powiedzieć... - odparła ze szczerością, która wywołała grymas na twarzy Alda.
- I pani mówiła, że mnie kocha? - rzucił z goryczą zmieszaną z pogardą.
- Ależ kochałam pana, a może nawet zachowałam w sercu trochę tego uczucia... - dodała z uśmiechem, któremu nie potrafił się oprzeć w czasach wielkiej miłości. -Jednak pasja nie pasuje do dnia codziennego, zwłaszcza w czasach wojny. Mimo że pan w to nie wierzył, musiałam się chronić. Dania jest blisko Niemiec, a w oczach wszystkich byłam cudzoziemką, prawie wrogiem. Nawet w koronie weneckiej księżniczki byłabym zawsze podejrzana.
- Nie byłaby pani, gdyby zgodziła się przystroić książęcą koroną. Byłaby pani jedną z Morosinich. Przy mojej matce nic pani nie groziło.
- Ona mnie nie kochała. A zresztą zapomina pan o jednym, że po powrocie z niewoli musiałby pan pracować. Chyba nie został pan antykwariuszem z nudów?
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.