- Jest pan pewien, że nie zwiedzamy Paryża? - spytał Aldo. - Cały czas tylko Francja i Francja, no i miłostki Francuzów...
- To dlatego, że historia Polski i Francji to historia miłości, która trwa, i niech mi pan nie mówi, że Włosi nie lubią miłości! Świat by się przewrócił do góry nogami!
- Świat się nie przewróci. Jestem na tym punkcie równie czuły, co moi pobratymcy, ale teraz chciałbym zwiedzić zamek.
- Zdąży pan przed obiadem. Trzeba też zwiedzić dom Chopina i księżnej Lubomirskiej, czarującej damy, która z miłości udała się do Francji i została ścięta podczas rewolucji*11.
- Znowu miłość?
- Nie ucieknie pan przed nią. Dziś po południu mogę panu pokazać jej dom: pałac w Wilanowie zbudowany przez naszego króla Sobieskiego dla francuskiej żony.
- Dlaczego nie...
W południe podróżnik udał się na obiad do cukierni na placu Zamkowym, której ukwiecony taras wznosił się nad ulicą. Młode dziewczęta odziane jak pielęgniarki podały mu pyszne słodkości, a do tego herbatę. Zawsze lubił ciastka i czasami, dla odmiany, czynił z nich cały posiłek. Bolesław, którego też zaprosił, uprzejmie odmówił. Wolał pożywienie bardziej konkretne i obiecał, że wróci za dwie godziny.
Aldo był raczej zadowolony, że został sam: dorożkarz okazał się gadułą, a chwila odosobnienia, której książę zażył w tym miejscu, na wpół salonie herbacianym, na wpół kawiarni, wydała mu się wielce przyjemna. Rozkoszował się mazurkami, rodzajem placków w stylu wiedeńskim, których nadzienie zdawało się mieć nieskończoną ilość odmian, i naleśnikami z konfiturą na ciepło. Przyjemnie było nie myśleć o niczym i mieć wrażenie, że się jest na wakacjach.
Przedłużył tę miłą chwilę wytchnienia, zapalając pachnące cygaro, podczas gdy fiakier wiózł go na południe stolicy. Woźnica, chwilowo milczący, powoził, drzemiąc, pozwalając swojemu zaprzęgowi jechać bez nadzoru po utartym szlaku. Piękna dotąd pogoda zaczynała się psuć. Zerwał się lekki wiatr, gnając na wschód popielate chmury, które chwilami zasłaniały słońce, ale przejażdżka była przyjemna.
Wilanów spodobał się Morosiniemu. Ten barokowy pałac rozłożony pośrodku ogrodów, ze swoimi tarasami, balustradami i dwiema prostokątnymi wieżyczkami, których dachy o kilku piętrach wyglądały jak pagody, był pełen uroku. Miał wszystko, co mogło oczarować młodą kokietkę, którą niewątpliwie była Maria Kazimiera de La Grange d'Arquien, z dobrej niwernijskiej szlachty, która dzięki miłości, jak mówił Bolesław, została królową Polski, podczas gdy początkowo nic tego nie zapowiadało.
Aldo znał jej historię od matki, której przodkowie byli kuzynami książąt Gonzagów: jeden z ich najpiękniejszych kwiatów, Luiza Maria, musiała, na rozkaz Ludwika XIII, wyjść za króla Jana Kazimierza Wazę, podczas gdy była śmiertelnie zakochana w pięknym markizie de Cinq-Mar-sie. Zabrała ze sobą Marię Kazimierę, ulubioną damę dworu, która po przyjeździe do Polski wyszła najpierw za starego, lecz bogatego księcia Jana Sobiepana Zamoyskiego, wojewodę sandomierskiego, a potem, po dość rychłym wdowieństwie i śmierci czwórki dzieci, za wielkiego marszałka Polski, Jana Sobieskiego, w którym wznieciła gorące uczucie. Kiedy został królem, jako Jan III Sobieski wyniósł na tron tę, którą kochał, i kazał wybudować dla niej ten letni pałac, podczas gdy sam zaczął zdobywać sławę, jeśli nie światową, to na pewno europejską, pokonując Turków pod Wiedniem i zawracając ich z drogi na zachód. Marysieńka po śmierci męża na skutek swoich konszachtów została przez polski Sejm odesłana do rodzinnych dóbr*12.
Wnętrza pałacu przyniosły jednak pewne rozczarowanie. Rosjanie zabrali wiele z oryginalnego wyposażenia. Jedynie kilka mebli - i sporo portretów - przypominało o królu. Antykwariusz szczerze jednak podziwiał zachwycający gabinet florencki, dar papieża Inocentego IX, wspaniale rzeźbione lustro, w którym odbijała się piękna twarz królowej, oraz płytę van Idena pochodzącą z jej klawesynu, który dostała od cesarzowej Eleonory Austriackiej.
W miarę przemierzania przeważnie pustych sal Aldo czuł, jak ogarnia go dziwna melancholia. Był prawie jedynym zwiedzającym i to zbyt ciche miejsce zrodziło w nim coś w rodzaju niepokoju. Zaczął się zastanawiać, co tu właściwie robi, i żałować, że nie został w mieście. Pomyślawszy, że park, do którego zajrzało słońce, przywróci mu dobry humor, wyszedł na taras, z którego rozciągał się widok na jedną z odnóg Wisły. Podziwiał nad brzegiem wody olbrzymie drzewa, które zostały posadzone przez samego króla Jana III Sobieskiego, i wtedy nagle ujrzał młodą dziewczynę.
Nie miała jeszcze chyba dwudziestu lat, ale jej uroda była zachwycająca. Wysoka i gibka, z jasnymi blond włosami w kolorze czystego złota, o jasnych oczach i zachwycających ustach, nosiła z doskonałą elegancją niebieski, wełniany płaszcz wykończony futrem z białego lisa i podobny toczek, który nadawał jej wygląd bohaterki baśni Andersena. Rozmawiała żywo z młodym brunetem, romantycznym i... rozczochranym.
Na ile Aldo mógł wywnioskować z ich zachowania, była to scena zerwania lub coś w tym rodzaju. Młoda dziewczyna zdawała się prosić, błagać. Miała w oczach łzy, chłopak też, ale chociaż mówili dość głośno, Morosini nie rozumiał ani słowa. Wszystko, co udało mu się zarejestrować, to imiona. Piękne stworzenie miało na imię Anielka, zaś jej towarzysz - Władysław.
Ukryty za przyciętym cisem, słuchał z zainteresowaniem ich pełnej emocji rozmowy. Anielka coraz energiczniej prosiła o coś Władysława, który coraz bardziej upierał się przy swoim. Może była to typowa historia między bogatą panną a biednym, lecz dumnym chłopakiem, który chce podzielić się swoją biedą, ale nie pragnie przyjąć fortuny ukochanej. Władysław, w czarnym, łopoczącym płaszczu, przypominał nihiliste lub oświeconego studenta i ukryty widz nie rozumiał, dlaczego tej zachwycającej dziewczynie zależało na nim do tego stopnia: z całą pewnością nie mógł zapewnić jej godnej przyszłości, ani w ogóle jakiejkolwiek przyszłości. A do tego nie był nawet zbyt przystojny!
Nagle dramat osiągnął punkt kulminacyjny. Władysław chwycił Anielkę w ramiona i wycisnął na jej ustach pocałunek zbyt żarliwy, aby mógł być ostatnim, po czym, wyrwawszy się jej, mimo że kurczowo chciała go zatrzymać, uciekł wielkimi susami, a chłodny wiatr targał jego popielaty szal i rozchylał poły za długiego płaszcza.
Anielka nie starała się go dogonić. Oparłszy się łokciami o balustradę, schyliła się tak, że głowa spoczęła jej na ramionach, i wybuchnęła szlochem. Aldo wstrzymał oddech, nie wiedząc, co robić. Wiedział, że nie może podejść do zrozpaczonej dziewczyny z banalnym pocieszeniem, ale z drugiej strony trudno było mu tak odejść i zostawić ją tu samą pogrążoną w rozpaczy.
Tymczasem Anielka wyprostowała się, patrząc na pejzaż rozciągający się u jej stóp, po czym zdecydowała się odejść. Aldo postanowił iść za nią, ale dziewczyna zamiast skierować swe kroki ku wejściu pałacu, ruszyła na schody, które prowadziły nad brzeg rzeki, co zaniepokoiło Morosi-niego, ogarniętego dziwnym przeczuciem. Chociaż szedł niemal bezszelestnie, dziewczyna szybko zauważyła jego obecność i zaczęła biec z szybkością, która go zaskoczyła. Jej szczupłe stopy obleczone w buty z niebieskiego zamszu migały nad żwirową alejką. Najwyraźniej kierowała się w stronę rzeki. Tym razem Aldo stracił wątpliwości i rzucił się jej śladem. On również był dobrym biegaczem. Po powrocie z niewoli wrócił do uprawiania sportów: pływania, atletyki i boksu, dzięki czemu jego forma fizyczna była bez zarzutu. Jego długie nogi z łatwością nadążały za dziewczyną, ale dopiero nad brzegiem Wisły udało mu się jej dopaść. Wydała okrzyk, walcząc z napastnikiem i chcąc mu się wyrwać za wszelką cenę. Wypowiadała przy tym niezrozumiałe słowa, które jednak wydały mu się niezbyt uprzejme. Potrząsnął nią, z nadzieją, że dziewczyna się uciszy i uspokoi.
- Proszę mnie nie zmuszać, żebym panią spoliczkował! - rzucił po francusku z nadzieją, że młoda kobieta należy do większości frankofońskiej w swoim kraju. I rzeczywiście.
- Kto panu powiedział, że muszę się uspokoić? I dlaczego się pan wtrąca? Co to za maniery, żeby śledzić ludzi i rzucać się na nich!
- Kiedy ci „ludzie" chcą popełnić wielkie głupstwo, obowiązkiem każdego jest im w tym przeszkodzić! Niech pani nie zaprzecza, że zamierzała rzucić się do wody!
- A niby kiedy? To nie pańska sprawa! Czy ja pana znam?
- Przyznaję, że się nie znamy, ale zależy mi, by wiedziała pani, że jestem człowiekiem o dobrym smaku i nie znoszę, gdy ulega zniszczeniu dzieło sztuki. A to właśnie chciała pani zrobić, dlatego musiałem temu przeszkodzić! Dziękuję Bogu, że pozwolił mi panią chwycić, zanim pani zanurkowała. Nie chciałbym razem z panią wpaść do lodowatej wody!
- Czy to ja jestem tym dziełem sztuki? - spytała dziewczyna nieco łagodniejszym tonem.
- A czy jest tu jeszcze ktoś inny? No, młoda panno, czy zechcesz powierzyć mi swoje kłopoty? Wychodząc z pałacu, niechcący, byłem świadkiem sceny, która, jak mi się zdaje, zrobiła pani wielką przykrość. Nie znając pani języka, niewiele z tego zrozumiałem, chyba tylko to, że kocha pani tego chłopca i że on panią kocha, ale na swoich warunkach. Mylę się?
Anielka skierowała na niego lśniące od łez oczy. Boże, co to były za oczy! Miały dokładnie kolor plastra miodu w słoneczny dzień. Raptem Morosini uczuł, że ma ochotę ją pocałować, lecz się powstrzymał, pomyślawszy, że po gorącym pocałunku Władysława jego byłby dla niej wielce nieprzyjemny...
- Nie myli się pan - westchnęła. - Kochamy się, ale nie możemy być razem...
dlatego, że nie mam do tego prawa. Nie jestem wolna...
- Jest pani zamężna? -Nie, ale...
Przerwała w pół zdania, a na jej ślicznej twarzy pojawił się strach. Spoglądała na coś ponad ramieniem Morosiniego. Aldo poczuł czyjś oddech za plecami i się odwrócił. Za nim stał potężnie zbudowany mężczyzna odziany jak służący z dobrego domu, z kapeluszem w dłoni. Nawet na niego nie spojrzawszy, niespodziewany gość powiedział kilka słów gardłowym głosem. Anielka spuściła głowę i odsunęła się od księcia.
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.