Doktor Parker zbadał ją i trzeba trafu, że akurat wtedy odczuła lekki skurcz. Równocześnie doktor stwierdził powiększające się rozwarcie szyjki, z czego wywnioskował, że blisko już do rozwiązania.
– Niedługo coś się zacznie – zapowiedział i udał się do domu, zapewniając, że będzie uchwytny pod telefonem i w razie potrzeby zjawi się natychmiast. Na razie więc Pilar i Brad posiedzieli trochę przed telewizorem, a Pilar nawet przysnęła. Obudziło ją dopiero dziwne uczucie, jakby silnego ucisku. Wystraszona za wołała Brada, a ten natychmiast sprowadził położną.
– No, pani Coleman, chyba się zaczyna! – oznajmiła z uśmiechem siostra i pobiegła zawiadomić lekarza.
Przyszedł ten, który właśnie miał dyżur i chciał ją zbadać, ale Pilar nie chciała się zgodzić. Gdy ją przekonywał – poczuła silny skurcz, tak potworny, jakby cały jej olbrzymi brzuch dostał się w szczęki ogromnego imadła. Ścisnęła więc Brada za rękę i próbowała sobie przypomnieć wyuczony rytm oddychania, podczas gdy jakiś niewidzialny mechanizm podniósł w górę jej łóżko.
– Boże, jakie to było okropne! – jęknęła, kiedy ból ustąpił. Wystarczył jeden silniejszy skurcz, aby włosy jej zwilgotniały, a w gardle zaschło. Następny przyszedł, zanim lekarz dyżurny powtórnie ją zbadał. Tymczasem położna zawiadomiła doktora Parkera, że u Pilar Coleman rozpoczęła się akcja porodowa.
Skurcze nasiliły się do tego stopnia, że Pilar przestała panować nad sobą. Tymczasem do sali weszło jeszcze dwóch lekarzy, a dwie pielęgniarki zaczęły zakładać jej wenflon. Trzecia opięła ją pasem monitora kardiotokografu, który miał kontrolować tętno płodów i nasilenie skurczów. Ucisk pasa spowodował, że te ostatnie wydały się jeszcze trudniejsze do zniesienia.
Pilar czuła się zupełnie jak zwierzę schwytane w sidła, równocześnie patroszone żywcem i szarpane ze wszystkich stron. Działo się z nią stanowczo za dużo rzeczy naraz i, co gorsza, wymykały się spod kontroli. – Brad… ja już nie mogę! – krzyczała. – Powiedz im, żeby dali mi spokój!
Najchętniej uwolniłaby się z krępującego pasa i wyrwała z żyły wenflon, ale dla dobra dzieci nikt nie mógł się na to zgodzić ani zostawić jej w spokoju. Brad przyglądał się temu biernie z poczuciem całkowitej bezradności.
Próbował interweniować w tej sprawie u położnej oddziałowej, a także u doktora Parkera, kiedy wreszcie się pojawił.
– Czy nie można czegoś zrobić, żeby się tak nie męczyła? Z tym monitorem bardzo jej niewygodnie, a po każdym badaniu jeszcze bardziej ją boli!
– Wiem, wiem. – Lekarz pokiwał głową. – Jeśli jednak mamy nie robić cesarki, to przez cały czas musimy wiedzieć, co się z tymi dzieciakami dzieje. A gdybyśmy musieli ją zrobić, to tym bardziej. Nie możemy działać w ciemno.
Dopiero po tej przemowie zwrócił się do pacjentki z krzepiącym uśmiechem:
– No i jak tam leci?
– Jak krew z nosa! – warknęła i nagle zrobiło się jej niedobrze. Odtąd chwytały ją mdłości przy każdym skurczu, a odczuwany poprzednio ucisk nasilał się, jakby prowokował parcie. Po myślała z nadzieją, że może powinna już zacząć przeć i zaraz wszystko się skończy, ale gdy spytała o to położną – ta odrzekła, że do tego jeszcze daleko.
– Dajcie mi coś na ten ból! – wychrypiała, kiedy lekarz znalazł się blisko jej głowy. Słowa z trudnością wydobywały się z jej wyschniętego gardła. – Jakieś lekarstwo…
– Zaraz o tym pomyślimy… – burknął i chciał odejść, ale uczepiła się rękawa jego fartucha i zaczęła płakać.
– Kiedy ja chcę już! – Próbowała się podnieść, ale monitor, i następny skurcz przykuły ją do miejsca. Mogła jedynie kurczowo ściskać rękę Brada i jęczeć: – Boże, dlaczego nikt nie chce mnie wysłuchać?
– Słucham cię, kochanie! – powiedział szybko Brad, ale Pilar nie słuchała.
Wokół niej kręciło się przecież tyle osób i działo się tyle rzeczy naraz, dlaczego więc nie miała na nic wpływu? Mogła jedynie łkać w przerwach między skurczami i krzyczeć podczas nich.
– Powiedz im, żeby coś zrobili… – błagała Brada, ale on mógł tylko powtarzać machinalnie:
– Wiem, kochanie, wiem…
W gruncie rzeczy zaczął w końcu żałować, że wrobił w to wszystko ją i siebie. Musiał teraz przypatrywać się biernie cierpieniom Pilar i nie mógł jej w niczym ulżyć!
– Wieźcie ją na porodówkę! – polecił drugi położnik. – Na wszelki wypadek musimy być przygotowani do cesarki.
– Masz rację – zgodził się lekarz prowadzący Pilar.
W pokoju wszczął się ruch, pojawiły się nowe urządzenia, co dla Pilar oznaczało nowe badania.
Powieźli ją na wózku przez korytarz, chociaż błagała, aby po czekali przynajmniej na przerwę między bólami. Lekarze jednak spieszyli się, bo zgodnie z przewidywaniami doktora Parkera wypadki toczyły się teraz coraz szybciej. Zespół przyjmujący po ród myślał przede wszystkim o bezpieczeństwie dzieci, a nie o wygodzie matki. Dochodziła już pierwsza w nocy, Bradowi wydawało się, że to nigdy się nie skończy.
Na porodówce przeniesiono Pilar z wózka na łóżko porodowe, umieszczono jej nogi w uchwytach i przykryto płachtami. Pielęgniarka założyła jej kroplówkę i unieruchomiła ręce. Pilar narzekała na niewygodę tej pozycji, tym bardziej że do skurczów dołączyły się wściekłe bóle w krzyżach i karku. Nikt jednak nie słuchał jej skarg, gdyż personel zajmował się ważniejszymi sprawami. W pomieszczeniu znajdowało się, oprócz dwóch lekarzy prowadzących Pilar, także troje pediatrów, kilku stażystów i cała armia położnych.
– Co oni wszyscy tu robią? – wychrypiała Pilar w przerwie między bólami.
Monitor był przez cały czas włączony, a położna zaczęła sprawdzać rozwarcie szyjki. Stwierdziła, że wynosi już dziesięć centymetrów i że rodząca może zacząć przeć.
– No, nareszcie! – ucieszyła się cała ekipa, ale Pilar zrozumiała z tego tylko to, że nie zamierzają podać jej żadnych środków uśmierzających.
– Dlaczego nie dacie mi środka przeciwbólowego? – jęczała.
– Ponieważ mogłoby to zaszkodzić dzieciom! – oświadczyła stanowczo położna. W następnej chwili Pilar nie była już w stanie o nic prosić, musiała tylko przeć, nie zważając na ból.
Dla Brada ten widok był trudny do zniesienia. Na komendę lekarza lub położnej Pilar parła, potem krzyczała z bólu, a ledwo ustąpił jeden skurcz – zaczynał się następny. Wtedy znów parła i krzyczała… i tak bez końca. Nie rozumiał, dlaczego nie chcą dać jej żadnego środka przeciwbólowego, ale doktor upierał się, że może to spowolnić czynności życiowe płodów.
Mijały godziny, podczas których Pilar parła, ale nic z tego nie wynikało. Kiedy Brad spojrzał na zegarek – nie mógł uwierzyć, że dochodziła już czwarta nad ranem. Zastanawiał się właśnie, jak długo Pilar jeszcze wytrzyma, gdy na sali wszczął się nowy ruch. Wtoczono dwa inkubatory, a krąg ludzi w maskach zacieśnił się wokół rodzącej. Pilar krzyczała prawie bez przerwy, a w którymś momencie cały personel zaczął na nią pokrzykiwać, ponaglać i dopingować, aż między jej nogami ukazała się główka pierwszego dziecka i jego krzyk zlał się z jękiem matki.
– Chłopak! – zaanonsował lekarz.
Brada zaniepokoiła siność skóry dziecka, ale położna zapewniła, że to niegroźny objaw i zaraz minie. Tak też się stało. Położna zademonstrowała go Pilar, ale matka była zbyt wyczerpana, by popatrzeć na niego. Bóle bowiem nie ustawały, a następne znajdowało się w niekorzystnej pozycji. Brad nie mógł już na to patrzeć, modlił się tylko, żeby Pilar wytrzymała.
– Trzymaj się, kochanie… jeszcze trochę… to już niedługo… – powtarzał i miał nadzieję, że nie kłamał.
– Och, Brad… to takie straszne… – łkała Pilar.
– Wiem, kochanie, ale zaraz będzie po wszystkim – zapewniał. Jednak drugie dziecko okazało się jeszcze bardziej oporne niż pierwsze. Około piątej obaj ginekolodzy zaczęli się naradzać.
– Jeżeli dziewczynka zaraz się nie urodzi, będziemy musieli robić cesarkę – przekazali Bradowi efekt swoich przemyśleń.
– Czy tak byłoby lżej dla niej? – spytał cicho, aby Pilar go nie słyszała, ale parła teraz tak intensywnie i cierpiała takie bóle, że i tak nic do niej nie docierało.
– W pewnym sensie tak, bo dostanie narkozę, ale potem rekonwalescencja trwa dłużej. Wszystko zależy od tego, jak zachowa się dziecko w ciągu najbliższych kilku minut.
Tymczasem pierwsze dziecko przeszło już wstępne badania i leżało w inkubatorze, krzycząc wniebogłosy.
– Zróbcie, co będzie dla niej najlepsze – prosił zdesperowany Brad.
– Spróbuję najpierw wydobyć dziecko – zdecydował lekarz i zaczął operować kleszczami. Ciągnął, a jednocześnie naciskał brzuch Pilar, ale już miał zamiar zrezygnować, gdy dziecko po woli wysunęło się spomiędzy nóg matki. Pilar była już wpółprzytomna, gdy nagle zobaczyła malutką dziewczynkę, o połowę mniejszą niż brat. Maleństwo trwożnie rozejrzało się dookoła, jakby szukało matki. Pilar musiała wyczuć to instynktownie, bo podniosła głowę.
– Boże, jakaż ona śliczna! – westchnęła i uśmiechnęła się do Brada przez łzy. Całkiem opadła z sił, ale wiedziała, że warto było, bo miała przecież dwoje cudownych dzieci!
Tymczasem dwie pielęgniarki zaraz po odcięciu pępowiny za brały dziecko do inkubatora, gdzie zajął się nim pediatra. Na sali jednak zrobiło się dziwnie cicho i nie było słychać drugiego krzyku.
– Co z nią? Wszystko w porządku? – Pilar wypytywała każdego, kto się nawinął, lecz nagle wszyscy zrobili się strasznie zajęci. Brad widział z daleka, jak jego syn w inkubatorze żwawo fika nogami, pilnowany przez dwie pielęgniarki. Nie widział natomiast, co się dzieje z córką, odszedł więc na chwilę od łóżka Pilar. Wtedy ujrzał, jak wokół małej uwija się cała ekipa, próbując udrożnić jej drogi oddechowe. Lekarz wykonywał sztuczne od dychanie i masaż serca, ale żadne czynności reanimacyjne nie przynosiły skutku. Dziecko leżało nieruchomo, a Brad spoglądał w twarz doktora z niemym przerażeniem. Cóż, u Boga Ojca, miał teraz powiedzieć Pilar?
– Brad, czy one są zdrowe? Ja ich nie słyszę!… – wołała do niego z łóżka porodowego.
"Łaska losu (Nadzieja)" отзывы
Отзывы читателей о книге "Łaska losu (Nadzieja)". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Łaska losu (Nadzieja)" друзьям в соцсетях.