– A więc teraz chcesz mieć moje? – wybuchnęła Diana. – Ona jest już nasza. To my wstawaliśmy do niej po cztery razy każdej nocy, siedzieliśmy przy niej, kiedy chorowała, nosimy ją na rękach, przytulamy i kochamy!

– Ale ja nosiłam ją przez dziewięć miesięcy pod sercem! – oburzyła się Jane.

Obaj mężczyźni spoglądali na nią bezradnie.

– Wiem o tym. – Diana za wszelką cenę próbowała się opanować. – Zawsze będę ci wdzięczna za to, co dla nas zrobiłaś, ale teraz nie możesz jej tak po prostu nam zabrać. Jak to sobie wyobrażasz: najpierw mówisz „Macie, weźcie ją i kochajcie”, a potem „Och, przepraszam, zmieniłam zdanie, bo właśnie zrobiłam skrobankę”? Myślisz tylko o sobie, a co z nią? Czy w ciągu tych pięciu miesięcy coś się u ciebie zmieniło? Przedtem nie miałaś warunków na dziecko, a teraz nagle masz? Niby dlaczego sądzisz raptem, że zaopiekujesz się nią lepiej niż my?

– Może po prostu dlatego, że jestem jej matką? – wyznała nie śmiało Jane. – Nie chcę robić czegoś, czego będę żałować przez całe życie.

Mówiła to szczerze, więc i Diana chciała być wobec niej szczera, tym bardziej że miała już większe doświadczenie życiowe.

– Tak czy inaczej będziesz żałować – rzekła trzeźwo. – Wszyscy nieraz rozmyślamy, co by było, gdyby było i tak dalej. Wiem, że rozstanie się z dzieckiem jest dramatem dla każdej kobiety, ale pięć miesięcy temu byłaś pewna, że tego chcesz.

– Oboje chcieliśmy – wtrącił Edward. – Ja zresztą chcę nadal, tylko Jane jeszcze się namyśla. Osobiście był zdania, że skoro raz się zdecydowała, nie powinna teraz zmieniać zdania. Tłumaczył jej to niejednokrotnie, ale dopiero teraz przeraziła się tego, co zrobiła. Jeszcze wychodząc, powtarzała:

– No, nie wiem. Po prostu nie wiem…

Diana chciała już krzyczeć, biec za nią i prosić ją, aby nie znęcała się nad nimi w ten sposób. Przez całą resztę dnia miała potem skurcze, co bardzo niepokoiło Andyego.

W nocy Edward jeszcze bardziej ich przestraszył, bo zadzwonił i spytał, czy on i Jane mogliby jeszcze raz przyjść. Jane miała jakoby coś ważnego do powiedzenia.

– O tej porze? – zdumiał się Andy, a Diana śmiertelnie pobladła.

– Chce odebrać nam dziecko, prawda? To ci powiedział? – do pytywała się nerwowo.

– Uspokój się, Diano. Nic takiego nie powiedział. Przekazał nam tylko, że Jane ma nam coś ważnego do powiedzenia.

– Boże, dlaczego ona tak nas dręczy?

– Ponieważ ona też musi podjąć życiową decyzję – odpowiedział, ale oboje zdawali sobie sprawę, że dzieje się straszna nie sprawiedliwość. Nie chcieli nawet myśleć o oddaniu Hilary. Życie jednak było pełne niesprawiedliwości, więc modlili się, aby Jane pozostała przy swojej pierwszej decyzji.

Oczekiwanie dłużyło się w nieskończoność, ale o wpół do pierwszej w nocy zadzwonił wreszcie dzwonek u drzwi. Jane, blada i przygnębiona, wyglądała jakby dopiero przestała płakać. Edward z kolei sprawiał wrażenie zdenerwowanego. W ciągu ostatnich dwóch dni zaczynał już tracić cierpliwość i chciał jak najszybciej wracać do San Francisco.

Diana zaprosiła ich do środka, ale Jane przecząco potrząsała głową i nie chciała się ruszyć od progu. W końcu zaczęła płakać, powtarzając „Tak mi przykro…”. Kiedy podniosła na nich oczy, Diana przygotowała się na najgorsze. Bezwiednie chwyciła się za brzuch, aby chronić przynajmniej to dziecko.

– Tak mi przykro… – wykrztusiła znów Jane zdławionym od łez głosem. – Wiem, że dla was było to ciężkie przeżycie, ale musiałam się upewnić. Właściwie zawsze wiedziałam, że nie mogłam… to znaczy, że nie mogę jej zatrzymać.

Diana kurczowo uchwyciła się ramienia Andyego, a on na wszelki wypadek otoczył ją ramieniem w talii.

– Wracamy do San Francisco – oświadczyła Jane, podając kopertę. – Podpisaliśmy te papiery.

Diana się rozpłakała, natomiast Jane wyglądała na bardziej opanowaną niż w ciągu ostatnich dni. Jej wzrok wędrował od Diany do Andyego.

– Czy mogłabym zobaczyć ją jeszcze raz? – poprosiła. – Przyrzekam, że nie będę już więcej próbowała nawiązać z nią kontaktu. Ona jest już wasza, tylko jeszcze ten jeden, jedyny raz!

Wzbudzała już tylko współczucie, więc Diana nie mogła jej odmówić. Zaprowadziła Jane na górę, gdzie Hilary smacznie spała w nowym łóżeczku. Andy i Diana postawili je w kącie swojej sypialni, bo woleli nad nią czuwać, choć oczywiście mała miała już urządzony własny pokoik, pełny pluszowych zwierzaków i innych zabawek, które przynosili w prezencie odwiedzający.

Jane stanęła nad jej łóżeczkiem z oczami pełnymi łez. Delikatnie musnęła palcami policzek dziewczynki, jakby udzielała jej błogosławieństwa.

– Śpij słodko, moja najdroższa! – wyszeptała. – Zawsze będę cię kochać!

Obie kobiety płakały. Jane stała jeszcze chwilę nad łóżeczkiem, potem pocałowała małą. Diana poczuła dziwny ucisk w gardle, ale Jane zawahała się tylko na chwilę, po czym bez słowa wymknęła się z sypialni. Na pożegnanie uścisnęła rękę Diany i poszła do samochodu, a za nią Edward. Mimo że drzwi za mknęły się już za nimi, Diana wciąż nie mogła przestać płakać. Targały nią mieszane uczucia – z jednej strony czuła się trochę winna i żal jej było Jane, a równocześnie cieszyła się, że Hilary już na zawsze zostanie z nimi. Nie mogła sobie poradzić z tym zalewem sprzecznych emocji, więc tylko przylgnęła kurczowo do ramienia Andyego.

– Chodźmy spać! – Andy powoli odprowadził ją do sypialni, troskliwie podtrzymując, aby nie osłabła z nadmiaru wrażeń. Dochodziła już druga, a miniony dzień był ciężki dla obojga.

Przekonał ją, aby przez cały następny dzień pozostała w łóżku, sam zajmował się dzieckiem. Eric Jones osobiście przyleciał, aby zabrać papiery. Stwierdził, że są kompletne i podpisane prawidłowo. Nic już nie stało na przeszkodzie, aby Hilary Diana Douglas pozostała u swych przybranych rodziców.

– Wprost nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim! – westchnęła Diana po odjeździe Erika. Nikt już teraz nie mógł za wrócić, oświadczyć, że zmienił zdanie i odebrać jej dziecka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Na początku listopada bliźnięta Pilar i Brada wyraźnie szykowały się do przyjścia na świat. Przez ostatni miesiąc Pilar wstawała już tylko do łazienki i nawet w tych krótkich chwilach od razu łapały ją skurcze. Bezczynne leżenie w łóżku nudziło ją, a do tego jeszcze się denerwowała, czy któreś z maluchów nie udusi się pępowiną lub nie zrobi sobie jakiejś innej krzywdy.

Z Bradem ćwiczyła oddychanie, wyuczone w szkole rodzenia. Jednak przed samym Halloween ruchy prawie ustały, bo bliźniętom było już ciasno. Pilar wyglądała, jakby połknęła słonia, a kiedy przypadkiem spojrzała na swoje odbicie w lustrze – uznała, że ma w środku „dziecko na dziecku, a na tym dziecku jeszcze jedno dziecko”.

– To jeszcze byłby komplement! – żartował Brad, pomagając jej wyjść z wanny.

Doszło bowiem do tego, że już nie mogła bez pomocy wykąpać się, włożyć butów czy nawet papuci, a w pierwszym tygodniu listopada samodzielnie zejść z sedesu. Marina, kiedy tylko mogła, wpadała, aby jej pomóc, a Nancy dotrzymywała macosze towarzystwa pod nieobecność Brada. Gratulowała Pilar wytrwałości, ale szczerze deklarowała, że nie zamieniłaby się z nią za żadne skarby świata. Kiedy bowiem inne kobiety szczodrze korzystały z uciech życia – biedna Pilar, rozdęta jak balon, lada chwila mogła eksplodować dziećmi!

Matka często do niej dzwoniła i zdawała się już godzić z ciążą córki. Proponowała jej przyjazd i pomoc, ale Pilar nie paliła się do tego. Gdy narzekała, że już od pół roku nie była u fryzjera – Brad przypominał jej, że dla takiego celu warto trochę pocierpieć. Pilar wiedziała o tym doskonale, tylko deprymowało ją leżenie i czekanie na poród.

Bliźniaki rozwijały się prawidłowo, ale przy okazji kolejnej wizyty domowej doktor Parker zauważył, że jedno z nich jest nieco większe. Przypuszczał więc, że to chłopak. Wspomniał też, że kompletuje już zespół lekarzy do asysty przy porodzie. Z uwagi na jej wiek i ciążę mnogą wolał mieć pod ręką jeszcze jednego położnika i dwóch pediatrów do opieki nad noworodkami.

– Widzę, że szykuje się cała impreza! – Brad próbował żartami rozładować atmosferę, bo zauważył, że wzmianka o zespole przeraziła Pilar. Mogło to oznaczać, że jej ginekolog przewiduje konieczność wykonania cesarskiego cięcia. Wprawdzie na razie nie widział takiej potrzeby, ale uważał, że należy być przygotowanym na wszystko. Powodowało to, że im bardziej zbliżał się termin porodu, tym bardziej Pilar stawała się nerwowa.

Doktor Parker dawał jej do zrozumienia, że nie dopuści do przenoszenia płodów, bo wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem. Pierwsze skurcze pojawiły się na tydzień przed terminem. Doktor kazał jej wstać i spacerować po domu, aby przyspieszyć akcję porodową. Pilar przekonała się wtedy, jak bardzo opadła z sił po tak długotrwałym leżeniu. Nogi uginały się pod nią, a brzuch tak jej ciążył, że o chodzeniu na dłuższą metę nie było mowy.

W późniejszych godzinach popołudniowych bóle zaczęły pojawiać się regularnie, ale ustąpiły, gdy Brad zaparzył jej filiżankę herbaty. Wiedziała jednak, że wkrótce powrócą i ta nieuchronność stanowiła dla niej największą udrękę.

– Boże, jak chciałabym, żeby było już po wszystkim! – westchnęła. Nic się jednak nie działo do chwili, kiedy odeszły wody. Wprawdzie skurcze wciąż nie wracały, ale doktor Parker na wszelki wypadek zalecił jej przyjazd do szpitala. Wolał, aby po zostawała pod obserwacją.

Pilar wcale nie była tym zachwycona.

– Co tu jest do obserwowania? – sarkała, kiedy Brad wiózł ją do miejscowego szpitala. – Przecież nic się nie dzieje. Po co ten szpital?

Naprawdę jednak Brad z ulgą oddawał żonę w ręce fachowego personelu. Wolał nie stawać w obliczu samodzielnego odbioru porodu w domu, zwłaszcza że to były bliźniaki. Wystarczało mu aż nadto, że zgodził się przy tym asystować, choć czuł się mocno niepewnie. Przystał na prośbę Pilar, bo go potrzebowała.