Pilar poczuła się tak, jakby została spoliczkowana, chociaż rozmowy z matką nigdy nie wyglądały inaczej. Zawsze jednak, kompletnie irracjonalnie, spodziewała się czegoś innego.
– Powiem ci więcej. – Szokowanie własnej matki zaczęło ją w końcu bawić. – Będę miała bliźniaki!
– Chryste Panie! Pewnie brałaś środki hormonalne?
– Owszem, brałam. – Teraz Pilar wyraźnie prowokowała matkę. W tym momencie wszedł Brad, zauważył jej złośliwy uśmiech i pogroził jej palcem. Pilar bowiem, jak niegrzeczne dziecko, znalazła osobliwą uciechę w denerwowaniu matki.
– Ciekawam, co za idiota ci je przepisał?
– Mamo, jesteśmy pod opieką jednej z najlepszych specjalistek w tej dziedzinie. – Jak ona się nazywa? Nie znam się wprawdzie na ginekologii, ale mogę zasięgnąć informacji.
– Nie musisz, bo ma świetne referencje. To doktor Helen Ward z Los Angeles. Wszyscy wyrażają się o niej w samych superlatywach.
– Chyba jednak nie jest zbyt mądra, jeśli zachęca czterdziestoczteroletnie kobiety do zachodzenia w ciążę. Ja robię wszystko, aby je zniechęcić, bo owoce tych błędów później trafiają do mnie i wierz mi, że z tego wynikają same dramaty.
– No, chyba nie wszyscy twoi pacjenci mają matki po czterdziestce? Chyba przynajmniej niektórzy muszą być dziećmi młodych matek?
– Oczywiście, ale pamiętaj, Pilar, że za poprawianie natury przeważnie płaci się wysoką cenę.
– Na razie, chwalić Boga, wszystko rozwija się dobrze. Badania wykazały, że bliźnięta są zdrowe i bez wad genetycznych.
– A czy cię przynajmniej uprzedzili, że takie badania wiążą się z ryzykiem infekcji albo poronienia?
Zamiast pogratulować córce, snuła wciąż nowe apokaliptyczne wizje. Pilar jednak nie spodziewała się już po niej niczego innego. Zrobiła, co do niej należało – przekazała matce wiadomość, a reszta jej nie obchodziła.
– Oczywiście, że nas uprzedzono, ale teraz niebezpieczeństwo minęło, wszystko wypadło pozytywnie.
– Miło mi to słyszeć. – Elizabeth Graham zrobiła długą pauzę, a potem dodała: – Doprawdy, nie wiem, co ci mam powiedzieć, Pilar. Wolałabym, żebyś tego nie robiła, bo to nierozsądne i ryzykowne, ale widać ktoś ci źle doradził. Pomyśl, jakbyś się czuła, gdybyś straciła te maleństwa. Po co narażać się na taki stres?
Pilar pomyślała o swoim poprzednim poronieniu. Wprawdzie myśli jej zaprzątała teraz aktualna ciąża, ale i tamta strata pozostawiła bliznę w sercu.
– Proszę cię, mamo, nie mów tak! – wyszeptała słabym głosem. – Wszystko będzie dobrze.
– Obyś miała rację! – Nie darowała sobie jednak i dodała: – W każdym razie Bradowi chyba na stare lata całkiem odbiło. Ten przytyk Pilar mogła skwitować już tylko wybuchem śmiechu. Po odłożeniu słuchawki powtórzyła Bradowi „diagnozę” matki. Na szczęście rozśmieszyło go to tak samo jak ją.
– A miałem nadzieję, że tego nie zauważy!
– No, mój panie, chyba nie doceniasz mojej matki! Przed panią doktor Graham nic się nie ukryje!
– Wyobrażam sobie, jak ją zatkało, kiedy się dowiedziała, że zostanie babcią. Słyszałem, jak ją podpuszczałaś, ale postaw się w jej położeniu. Żyła sobie spokojnie jako niezależna, wyzwolona kobieta, a ty nagle zafundowałaś jej od razu dwoje wnucząt. Masz pojęcie, jak ciężko jej przetrawić taki pasztet?
– Już ty jej nie broń, bo to kobieta bez serca.
– No, może nie jest aż tak źle! Na pewno jest świetną lekarką i przypuszczalnie wartościowym człowiekiem, tylko nie odpowiada ani twoim, ani moim wyobrażeniom o dobrej matce. To po prostu nie jej działka.
– Mówisz zupełnie jak mój psychiatra! – prychnęła Pilar, ale po chwili pocałowała Brada. Odwaliła pańszczyznę, a teraz mogła poświęcić się tylko mężowi i dzieciom.
Pierwsze urodziny Adama wypadały w lipcu. Pilar była w piątym miesiącu ciąży, ale choć wyglądała na ósmy – wszystko przebiegało pozytywnie. Lekarze nakazali jej jednak dużo odpoczywać, by uniknąć ryzyka przedwczesnego porodu.
– Jak się czujesz? – spytała Marina, kiedy ją któregoś dnia odwiedziła. Pilar spróbowała usiąść w łóżku, co przypominało za pasy z nosorożcem.
– Jakbym miała w środku trzecią wojnę światową! – odpowiedziała ze śmiechem. – Te maluchy prawie bez przerwy się tłuką i kopią, że prawie brzuch mi pęka.
Rzeczywiście, brzuch miała już tak wielki, że nawet przejście przez drzwi stawało się ryzykiem.
– Ty chyba nigdy niczego nie robisz połowicznie, tylko od razu idziesz na całość! – skomentował kiedyś Brad, gdy zobaczył ją w wannie. W jej karykaturalnie rozdętym brzuchu widać było kłębiące się rączki, łokcie, kolanka i nóżki. Pilar początkowo była tym zachwycona, ale w środku lata stawało się to coraz bardziej nieprzyjemne. Pod koniec września czuła się coraz gorzej. Nękała ją zgaga, a brzuch wyglądał, jakby miał lada chwila pęknąć, cierpiała na bóle krzyża. Skóra była napięta i spękana, kostki u nóg opuchnięte, a ilekroć próbowała przejść się dalej niż na taras – chwytały ją skurcze. Bała się więc oddalać od domu, a z biegiem czasu – nawet od sypialni, aby nie podrażnić macicy i nie sprowokować przedwczesnego porodu. Współpracownicy z zespołu przysyłali jej akta do domu, ale jaką użyteczną pracę mogła wykonywać, leżąc w łóżku?
Do terminu porodu brakowało jeszcze sześciu tygodni. Te sześć tygodni wlokło się niemiłosiernie, ale nawet gdy narzekała – wiedziała, że warto pocierpieć.
– Nie będę więcej oglądać z tobą świńskich filmów! – burczała którejś nocy, kiedy nawet w łóżku nie mogła już znaleźć wygodnej pozycji.
– Tak się zwykle kończy zabawa z dużymi chłopcami! – Brad śmiał się, masując jej obrzękłe kostki.
– Nie masz się czym chwalić.
– Wcale się nie chwalę. – Próbował pomasować także jej brzuch, ale poczuł pod ręką solidnego kopniaka i po chwili w brzuchu znowu się zakłębiło. – Kurczę, czy ci gówniarze nigdy nie mają dość?
– Chyba nie. Wydaje mi się, że zasypiają tylko wtedy, gdy chodzę, a wiesz, że teraz coraz mniej się ruszam.
Brad śmiał się, obserwując ruchy bliźniaków, ale czasem było mu po prostu żal Pilar. Widział, jakie cierpi niewygody, a tak niewiele mógł jej pomóc. Niepokoił się także o pomyślny przebieg porodu, choć nie dzielił się swymi obawami z Pilar. Rozmawiał natomiast poważnie z doktorem Parkerem, który na razie nie widział potrzeby cesarskiego cięcia, ale był zdecydowany je wykonać, gdyby stwierdził jakąkolwiek nieprawidłowość.
W październiku Pilar zamówiła wizyty domowe instruktorki ze szkoły rodzenia, a Brad coraz częściej się dziwił, jak ona to wytrzymuje. Była w trzydziestym czwartym tygodniu ciąży, a doktor Parker miał nadzieję, że do porodu nie dojdzie przed trzydziestym szóstym.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Październik okazał się wyjątkowo ciężkim miesiącem dla Andyego i Diany. Była już w szóstym miesiącu ciąży, a Jane i Edward jeszcze nie podpisali ostatecznego aktu zrzeczenia się dziecka. Eric jednak zapewniał, że rozmawiał z nimi i że z ich strony nie wystąpią żadne trudności.
Tymczasem we wtorek rano Eric zadzwonił, ale chciał mówić tylko z Andym. Ten zaś nie przerywał mu, tylko przez cały czas słuchał i ani razu nie odwrócił się w stronę Diany. Poznała po tym, że musiało się stać coś niedobrego. Nawet mała Hilary, gdy przytuliła ją mocniej do siebie, wyczuła napięcie matki i zaczęła płakać. A kiedy Andy odwiesił słuchawkę – jeszcze zanim otworzył usta, Diana już wiedziała, że nie ma do przekazania dobrej wiadomości.
– Nie podpisali zrzeczenia, tak? – odgadła.
Andy ze łzami w oczach potrząsnął przecząco głową.
– Nie, prosili jeszcze o kilka dni do namysłu. Chcieliby też przyjechać, żeby zobaczyć małą.
Powtarzał te wieści z najwyższą niechęcią, ale przecież musiała o tym wiedzieć. Problem tkwił w tym, że Jane nie mogła się na nic zdecydować. Sama nie wiedziała, czy chce kontynuować naukę, nadal nie była pewna, czy postąpiła słusznie, oddając dziecko do adopcji. Wątpliwości te wydawały się uzasadnione, ale nie dla Diany i Andyego.
– Edward jest absolutnie zdecydowany. To tylko Jane prosiła o czas do namysłu i chciała jeszcze raz zobaczyć dziecko. Powiedziała to Erikowi. – Ależ ona nie ma prawa! – Diana zerwała się na równe nogi. – Przecież oddali nam Hilary, więc nie mogą jej teraz odebrać!
Ledwo wypowiedziała te słowa, a łzy puściły się jej ciurkiem z oczu.
– Niestety, kochanie – tłumaczył jej łagodnie Andy. – Dopóki nie podpisali papierów, mogą zrobić, co zechcą.
– Nie możesz im na to pozwolić! – szlochała Diana, tuląc Hilary w objęciach.
Andy delikatnie odebrał jej małą i wziął ją na ręce.
– Tylko spokojnie, najdroższa! – Zdążył już mocno pokochać Hilary, ale obawiał się teraz, by przez nią Diana nie straciła ich wspólnego dziecka. – Musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać na dalszy rozwój wypadków.
– Jak możesz tak mówić? – krzyknęła na niego. Pokochała Hilary jak własne dziecko i wiedziała, że nawet tego, które ma się urodzić, nie będzie kochać bardziej. Ta dziewczynka była jej pierwszą miłością i za nic w świecie nie chciała jej oddać. – Nie chcę, żeby ona tu przyjeżdżała!
Tymczasem Eric zadzwonił znów, aby uprzedzić, że Jane i Edward są już w drodze do nich. Z rozmowy telefonicznej z Jane wnioskował, że była rozstrojona, więc uważał, iż najlepiej będzie, jeśli Andy i Diana zachowają spokój i pozwolą jej zobaczyć dziecko.
– Ja to rozumiem – zapewnił Andy starego kumpla – ale nie wiem, czy dam radę przekonać Dianę. Wpada w histerię, gdy tylko o tym wspomnę.
Poinformował także Erika o ciąży Diany, co stworzyło dodatkowy problem. Kiedy bowiem Jane dowiedziała się o tym, wpadła w popłoch, że mając własne dziecko, Diana i Andy mogą w przyszłości wyróżniać je na niekorzyść Hilary.
– Czemu to życie tak się czasem komplikuje? – westchnął Andy.
– Inaczej byłoby nudne! – Ale dla Diany było to bardzo ciężkie przeżycie.
Stanęło na tym, że Edward i Jane zatrzymali się na dwa dni w pobliskim motelu i coraz to wpadali w odwiedziny. Jane upierała się, aby brać dziecko na ręce, co doprowadzało Dianę do szału. Obawiała się bowiem, że Jane skorzysta z okazji, porwie małą i ucieknie z nią. Oczywiście do niczego takiego nie doszło, bo Jane przez większość czasu tylko siedziała i płakała, a Edward prawie się nie odzywał. Stosunki między młodymi wydawały się obecnie bardziej napięte, Jane zachowywała się bardziej nerwowo. Następnego dnia Diana dowiedziała się dlaczego, bo Jane przy znała się jej, że właśnie usunęła ciążę. Zrobiła to, gdyż nie chciała przeżywać kolejnego porodu, lecz zmieniło to jej pogląd na zrzeczenie się dziecka. Zaczęła mieć wątpliwości, czy postąpiła słusznie, decydując się na oddanie małej do adopcji. Żywiła bowiem głębokie przekonanie, że zaszła ponownie w ciążę z poczucia winy, a to oznaczało, że w rzeczywistości chciała mieć dziecko.
"Łaska losu (Nadzieja)" отзывы
Отзывы читателей о книге "Łaska losu (Nadzieja)". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Łaska losu (Nadzieja)" друзьям в соцсетях.