Wypowiedziała to zdanie tak głośno i z takim naciskiem, że Charlie aż drgnął i rozejrzał się, czy ktoś nie usłyszał. Na szczęście nikt w otoczeniu nie zwracał na nich uwagi, a Annie też od biegła gdzieś dalej.

– Może rozplakatujesz to na wszystkich ulicach? – burknął zgryźliwie.

– Przepraszam – dodała już łagodniejszym tonem i opadła na piasek obok niego. – Ale mówiłam serio!

– Naprawdę? – Obrócił się na brzuch, ukrył twarz w dłoniach i obserwował ją przez palce.

– Tak.

Zmieniało to w znacznym stopniu jego sytuację, gdyż pozwalało mu myśleć poważnie o przyszłości. Nadal jednak uważał, że to nie w porządku poślubiać tak młodą dziewczynę, nie dając jej możliwości ponownego zostania matką. Wprawdzie doktor Pattengill sugerował mu skorzystanie z usług dawców nasienia, ale wiedział, że nigdy nie zgodziłby się na coś takiego. Jeżeli jednak Beth mówi serio, że wystarczy jej Annie, albo jeśli kiedyś zaadoptowaliby dziecko… Z uśmiechem przetoczył się po piasku do Beth i pocałował ją.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Drugą rocznicę ślubu Andy i Diana świętowali w domu. Nie mieli bowiem nikogo zaufanego, komu mogliby śmiało powierzyć dziecko, zresztą Diana nawet nie chciała nigdzie wychodzić.

– Jesteś tego pewna? – zapytał Andy, gdyż miał wyrzuty sumienia, że nie zabiera nigdzie żony. Musiał jednak przyznać, że z przyjemnością zostawał w domu z nią i słodkim maleństwem.

Diana była na urlopie macierzyńskim i z radością opiekowała się Hilary. Musiała jednak postanowić, co zrobi, kiedy urlop się skończy. Nie miała nic przeciwko siedzeniu w domu, ale na dłuższą metę wolała jednak wrócić do pracy, choćby na pół etatu. Myślała już nawet o zmianie posady na taką o nienormowanym czasie pracy. Miała trzy miesiące na podjęcie decyzji.

Andy był teraz bardzo zapracowany, bo pojawiło się sporo nowych seriali i musiał pilnować podpisywania umów z nowymi gwiazdami.

Bili Bennington wziął długi urlop, bo Denise urodziła dziecko przed czasem, pod koniec maja. Poród był powikłany, ale w końcu dziecko znalazło się w domu i oboje delektowali się rodzicielstwem.

Diana mogła już służyć Denise radą, bo uważała się za do świadczoną matkę. Sama wiele skorzystała z rad Gayle i Samanty, zasięgała też konsultacji doskonałego pediatry. Jednak w większości przypadków kierowała się instynktem, bo, jak od początku twierdził jej ojciec, wychowanie dzieci opiera się głównie na zdrowym rozsądku. Rozpłakał się, kiedy pierwszy raz zobaczył maleństwo i dziękował Bogu, że jego córka znalazła wreszcie ukojenie. Ocierając łzy, wylewnie uściskał Dianę i uśmiechnął się do maleństwa.

– Odwaliłaś kawał dobrej roboty! – Ta pochwała zaniepokoiła Dianę. Czyżby do jej ojca nie dotarło, że nie urodziła tego dziecka? A może o tym zapomniał?

– Tato, ja jej sama nie urodziłam! – przypomniała mu delikatnie.

– Przecież wiem, głuptasku! – Ojciec się roześmiał. – Ale ją masz, przywiozłaś ją do nas. To prawdziwe błogosławieństwo Boże, nie tylko dla ciebie i Andyego, ale dla nas wszystkich.

Długo stał nad koszyczkiem i przyglądał się małej, a potem pochylił się, aby ją pocałować. Już zbierał się do odejścia, a jeszcze zapewniał córkę i zięcia, że ich dziecko jest najsłodszym dzidziusiem, jakiego kiedykolwiek widział. Ton jego głosu świadczył, że mówił poważnie.

Na początku czerwca wyprawili chrzciny małej Hilary w domu rodziców Diany w Pasadenie. W tych dniach wszystko i wszyscy kręcili się wokół dziecka, aż Andy zauważył, że Diana wygląda na zmęczoną. Przypuszczał, że głównym powodem był niedostatek snu, gdyż w pierwszym miesiącu życia Hilary często miewała kolki, więc Diana musiała wstawać do niej trzy lub cztery razy w ciągu nocy. Teraz mała czuła się już dobrze, czego nie można było powiedzieć o Dianie. W dzień rocznicy ślubu nie za dała sobie nawet tyle trudu, żeby się umalować. Andy zaczynał już żałować, że zrezygnował z wynajmowania domku na plaży. Odkąd mieli dziecko, byłoby im trudno go utrzymać, ale mile wspominali spędzone tam radosne chwile.

– Dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem, chociaż Diana wyglądała na szczęśliwą.

– Tak, jestem tylko zmęczona. Ostatniej nocy Hilary budziła się co dwie godziny.

– Może powinniśmy przyjąć jakąś miłą dziewczynę do pomocy?

– Nawet o tym nie wspominaj! – Diana spojrzała na niego spode łba. Nie chciała dopuścić nikogo do opieki nad dzieckiem. Zbyt długo na nie czekała i za wiele ją kosztowało wyrzeczeń, aby pozwoliła obcej kobiecie dotknąć ukochanej kruszynki. Jedynym człowiekiem, któremu na to pozwalała, był mąż. – Wobec tego ja dziś przejmuję dyżur, żebyś mogła się wyspać, bo widzę, że potrzebujesz tego.

Gdy ona układała małą do snu, on przygotował kolację, a potem długo jeszcze rozmawiali na temat zmian, jakie zaszły w ich życiu. Mieli wrażenie, że Hilary jest z nimi od zawsze.

Tego wieczoru położyli się spać wcześnie. Andy miał ochotę na seks, ale Diana spała już, zanim wyszedł z łazienki. Przez chwilę przyglądał się jej z uśmiechem, potem postawił koszyk z dzieckiem po swojej stronie łóżka, żeby słyszeć, kiedy się obudzi i zacznie domagać się butelki.

Nazajutrz rano Diana wyglądała jednak jeszcze gorzej, mimo iż dobrze przespała całą noc. Kiedy Andy nalewał jej kawy, zauważył, że na twarzy zrobiła się całkiem zielona.

– Chyba złapałam grypę – poskarżyła się i zaraz zaczęła się zamartwiać, że zarazi dziecko. – Może powinnam nakładać maskę?

– Ona jest bardziej odporna, niż myślisz! Zresztą, jeśli złapałaś grypę, to i tak już ją zaraziłaś.

Była sobota, więc Andy zajął się Hilary. Diana całe popołudnie przespała, ale obudziła się z ciężką głową i choć ugotowała kolację dla Andyego, sama prawie nic nie jadła. Twierdziła, że nie jest głodna.

Do poniedziałku sytuacja nie uległa zmianie. Diana nie miała wprawdzie gorączki, lecz wyglądała mizernie. Andy przed wyjściem do pracy zachęcił ją, aby poszła do lekarza.

– Nawet na to nie licz. Nachodziłam się tyle po lekarzach, że wystarczy mi do końca życia!

– Ależ ja nie mam na myśli ginekologa, tylko zwykłego lekarza! – powiedział, ale nie dała się przekonać. Mijały dni, podczas których raz wyglądała lepiej, raz gorzej, co nie zawsze miało związek z długością snu. Cóż z tego, że Andy martwił się o nią, kiedy puszczała jego słowa mimo uszu?

– Nie bądź idiotką! – warknął w końcu przed piknikiem rodzinnym z okazji Czwartego Lipca, który miał się odbyć w Pasadenie. – Rozumiesz chyba, że i ja, i Hilary potrzebujemy ciebie. Już od miesiąca kiepsko się czujesz, więc najwyższy czas, żebyś coś z tym zrobiła. Od tego niedosypiania i niedojadania wpadniesz w anemię.

– Ciekawe, jak sobie z tym radzą inne matki? – zastanawiała się, bo złe samopoczucie, czego na dłuższą metę nie mogła ukryć, coraz bardziej ją przygnębiało. – Chyba jednak dobrze, bo nie widziałam, żeby Samanta kiedykolwiek powłóczyła nogami.

Podczas pikniku Andy zwierzył się ze swych niepokojów szwagrowi Diany, Jackowi. Poprosił go, aby namówił Dianę na wizytę u lekarza. Jack wykorzystał więc moment, kiedy po lunchu odeszła na bok, aby nakarmić dziecko.

– Andy martwi się o ciebie – rzucił mimochodem.

– Nie ma powodów. Nic mi nie dolega. – Próbowała go spławić, ale uprzedzony przez Andyego nie pozwolił na to.

– No, w każdym razie nie wyglądasz na piękną i szczęśliwą młodą matkę wspaniałego dzidziusia! – Pamiętał, w jakim uprzednio żyła stresie i jak się ucieszył, kiedy Gayle powiedziała mu o adoptowanym dziecku. – Co ci szkodzi zbadać sobie krew?

Próbował wytrwale, bo Andy go o to prosił, przewidując, że Diana może się zaciąć w uporze. I chyba tak właśnie było.

– Co mi właściwie chcesz wmówić? Że jestem zmęczona? O tym wiem i bez ciebie. A badań przeszłam już tyle, że mam ich po uszy.

– Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o takie badania, tylko zwyczajne, kontrolne. To nic wielkiego.

– Może dla ciebie, ale nie dla mnie.

– No więc może wpadłabyś do mnie? Zrobię ci analizę krwi, żeby sprawdzić, czy nie wdała się jakaś mikroinfekcja albo czy nie masz anemii. Przepiszę ci też witaminy.

– No, może… – zgodziła się w końcu, ale na wszelki wypadek na odchodnym Jack przypomniał jej jeszcze raz:

– A więc jutro widzimy się w moim gabinecie! Uważała, że to bezsens, ale następnego ranka, kiedy Andy wyszedł do pracy, w łazience zrobiło się jej słabo i przez godzinę wymiotowała, podczas gdy Hilary w sypialni darła się wniebogłosy. Wstrząsana mdłościami, nie mogąc się podnieść, szeptała tylko bezradnie: „Dobrze, kochanie, już idę…” Toteż godzinę później, razem z dzieckiem, znalazła się w gabinecie swego szwagra.

Rada nierada, musiała mu opowiedzieć, co przydarzyło się jej rano, a zdarzało się także wcześniej. Podejrzewała, że po tylu przejściach mogła się nabawić wrzodu żołądka. Jack uważnie się jej przyglądał, a kiedy skończyła – zadał kilka pytań. Interesowało go, jaki kolor miała zwymiotowana treść, czy przypominała fusy od kawy i czy kiedykolwiek zdarzyło się jej wymiotować krwią. Na wszystkie pytania Diana odpowiedziała przecząco.

– O co ci właściwie chodzi? – zapytała niespokojnie.

– Chcę po prostu zweryfikować twoją hipotezę dotyczącą wrzodu i upewnić się, czy nie zwracałaś nigdy świeżej ani zastarzałej krwi – wyjaśnił. Był wprawdzie ginekologiem, ale musiał posiadać także wiedzę z zakresu medycyny ogólnej. – Gdybym podejrzewał wrzód, zleciłbym oczywiście wykonanie gastroskopii, ale myślę, że na razie nie musimy zawracać sobie tym głowy.

Pobrał jej krew, wykonał kilka notatek, osłuchał ją i przystąpił do omacywania brzucha oraz podbrzusza. W którymś momencie spojrzał na nią znad okularów.

– A to co? – spytał, wyczuwając pod palcami małą wypukłość w dole brzucha. – Miałaś to już wcześniej?

– Nie wiem. – Z przestrachem sięgnęła ręką w dół, aby samej tego dotknąć. Pamiętała, że od jakiegoś czasu coś tam czuła, ale nie mogła sobie przypomnieć, od jak dawna. Zanadto była zmęczona, aby o tym myśleć. – W każdym razie od niedawna. Może odkąd mamy dziecko…