– Tak. Zadzwoń do tej firmy.

Była tak spięta, że ledwo mogła mówić, kiedy Andy dzwonił do Erica Jonesa w San Francisco. Usłyszał zaspany głos, chociaż była już ósma rano.

– Chcemy zaadoptować to dziecko – oświadczył zwięźle, w pełni przekonany, że postępuje słusznie. Miał tylko nadzieję, że dziecko będzie zdrowe, a jego biologiczni rodzice nie zmienią zdania w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Wiedział, że to by Dianę wykończyło, a przypuszczalnie zniszczyło także ich związek.

– No, to się lepiej pospieszcie! – poradził Eric, a w jego głosie dało się wyczuć zadowolenie. – Ona rodzi już od godziny. Złapiecie teraz jakiś samolot?

– Pewnie! – Andy usiłował zachować spokój. Odłożył słuchawkę, pocałował Dianę i oznajmił: – Poród się zaczął, musimy lecieć do San Francisco.

– Teraz? – Słuchała ze zdumieniem, jak łączył się z liniami lotniczymi.

– Tak, teraz! – Poprosił, aby spakowała najniezbędniejsze rzeczy ich obojga. Po pięciu minutach dołączył już do niej i jedną ręką wyrzucał z szafy to, co chciał zabrać, a drugą się golił. Diana przypatrywała się temu z uśmiechem.

– Co my najlepszego robimy? Jeszcze wczoraj wciskałam ci, że mogę doskonale obejść się bez dziecka, a dziś lecimy jak opętani do San Francisco po dzieciaka!

W którymś momencie znów obleciał ją strach, bo przyszła jej do głowy jeszcze jedna możliwość.

– A co będzie, jeśli ich znienawidzimy albo oni nas?

– Wtedy wrócimy do domu i przypomnę ci, jak mówiłaś wczoraj, że fajnie jest bez dzieci.

– Boże, w co my się pakujemy? – jęknęła, nakładając szare spodnie i czarne mokasyny Życie znów zaczęło przypominać karkołomną jazdę kolejką górską, a ona nie była wcale pewna, czy tego chce. Stopniowo zaczynała otrząsać się z odrętwienia, co było nieuniknione, bo jeśli miała pokochać to dziecko – musiała otworzyć się na tę miłość.

– Spójrz na to od jaśniejszej strony – poradził Andy, wrzucając do walizki maszynkę do golenia. – Zawsze to lepsze niż lunch w towarzystwie Wandy.

– Czy ty przynajmniej wiesz, jak cię kocham? – Zadała mu to retoryczne pytanie, podczas gdy zamykał walizkę.

– Jeśli mnie kochasz, to zapnij spodnie i włóż bluzkę.

– No, no, nie drażnij kobiety, która spodziewa się dziecka! – Włożyła jedwabną bluzkę i granatowy rozpinany sweter.

Oboje wiedzieli, że nie zapomną nigdy tych chwil w swoim życiu. W rekordowym czasie popędzili na lotnisko, zdążyli na właściwy samolot i wylądowali w San Francisco o wpół do dwunastej w południe.

Eric wytłumaczył im, jak trafić do Szpitala Dziecięcego na California Street. Zgodnie z obietnicą czekał na nich w holu.

– Wszystko przebiega według planu. – Odprowadził ich do poczekalni i tam zostawił. Andy przechadzał się nerwowo w kółko, gdy tymczasem Diana siedziała spokojnie i wpatrywała się w drzwi, choć nie miała pewności, co właściwie spodziewa się za nimi zobaczyć. Po chwili wrócił Eric w towarzystwie młodego człowieka, którego przedstawił jako Edwarda, ojca mającego się narodzić dziecka. Chłopak okazał się całkiem przystojny, a co śmieszniejsze – trochę podobny do Andyego. Atletycznie zbudowany blondyn o wyrazistych rysach rozmawiał z nimi przy jaźnie i inteligentnie. Przekazał im, że Eric wyrażał się o nich w samych superlatywach, więc razem z Jane pozytywnie zapatrują się na oddanie im dziecka.

– Jesteście pewni, że nie zechcecie go zatrzymać? – zapytała Diana. – Macie pojęcie, co wtedy działoby się z moim sercem?

– Na pewno nie zrobimy tego, pani Douglas… przepraszam, Diano. Jane wie, że nie może go zatrzymać, choć przez pewien czas nawet chciała. Pisze akurat pracę magisterską, a ja studiuję medycynę, więc nie damy rady. Wprawdzie nasi rodzice pomagają nam, ale nie przypuszczam, żeby zgodzili się na utrzymywanie dziecka. Nawet nie śmiałbym im tego proponować. Prawda jest taka, że w tej chwili nie możemy sobie pozwolić na dziecko. We właściwym czasie będziemy je mieć na pewno.

Diana nie była zbytnio zachwycona nonszalancją oraz pewnością siebie, z jaką traktował te sprawy. Ciekawe, skąd wiedział, że „we właściwym czasie” wszystko ułoży się jak należy? Godził się na oddanie dziecka w przeświadczeniu, że kiedy indziej, bez kłopotów, pocznie inne. A gdyby spotkało ich to, co Dianę? Nie wycofamy się z umowy, powiedział i sprawiał wrażenie, że mówi serio.

– Z pewnością tak będzie – podsumował go trzeźwo Andy. Zadał mu następnie kilka pytań o zdrowie jego i Jane, ich rodzin, a także o ewentualne nałogi. Z kolei Edward wypytał go o poglądy, styl życia i stosunek do dzieci. Eric miał rację – obie rodziny idealnie pasowały do siebie. Potem jednak Edward za dziwił ich, mówiąc:

– Jane bardzo chciałaby was poznać.

– My ją też – zapewnił Andy, mając na myśli spotkanie po urodzeniu dziecka. Okazało się jednak, że Edward chce ich wprowadzić za drzwi z napisem: „Trakt porodowy, obcym wstęp wzbroniony”.

– Mamy tam wejść teraz? – zapytała z przerażeniem Diana. Wyobraziła sobie, co sama by czuła, gdyby ktoś obcy asystował jej przy badaniach. Tu wprawdzie zachodziły przyjemniejsze okoliczności, niemniej jednak uważała poród za akt o charakterze bardzo intymnym.

– Ona nie będzie miała nic przeciwko temu – zaręczył Edward. Akcja porodowa trwała już sześć godzin i przedłużała się, toteż lekarze myśleli już o podaniu jej środka przyspieszającego poród.

Edward, jak przystało na studenta medycyny, poruszał się po szpitalu swobodnie, więc śmiało wprowadził Douglasów do sali porodowej. Jane – ładna, ciemnowłosa dziewczyna – leżała na łóżku, ciężko dysząc. Spostrzegła wchodzących. Wiedziała, kim są, bo Edward zawczasu ją o tym uprzedził. Wtedy właśnie po wiedziała mu, że chce ich poznać.

– Cześć! – bąknęła nieśmiało, ale rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby nie czuła się skrępowana ich wizytą.

Edward przedstawił ich, a oni zauważyli jego opiekuńczy stosunek do dziewczyny, która wyglądała bardzo młodo i była tak podobna do Diany, zwłaszcza z oczu, że Andy aż się zdziwił.

Podczas gdy rozmawiali, nasiliły się skurcze. Diana uważała, że powinni teraz wyjść, ale Jane gestem dała jej do zrozumienia, aby została. Andy czuł się trochę niezręcznie, ale młoda para zachowywała się w ich towarzystwie tak swobodnie, że wkrótce i oni przestali się krępować.

– To już był duży ból! – jęknęła Jane. Edward fachowym okiem spojrzał na monitor rejestrujący ruchy płodu i ocenił sytuację.

– Widocznie skurcze są coraz częstsze. Kto wie, może nie trzeba będzie żadnych środków?

– Może… – Jane uśmiechnęła się do Diany, jakby wytworzyła się już między nimi jakaś więź. Kiedy chwycił ją następny ból – po szukała ręki Diany. Taka sytuacja utrzymywała się mniej więcej do godziny czwartej po południu; Jane wyglądała na wycieńczoną, bo bóle wysysały jej siły, a nie dawały konkretnych wyników.

– To chyba nigdy się nie skończy! – narzekała. Diana, jakby była jej matką, gładziła ją po włosach i uspokajała, nie zastanawiając się nawet nad sytuacją, w jakiej się znalazła. Oto jeszcze wczoraj nie wiedziała nawet o istnieniu tej dziewczyny, a teraz miała przyjąć jej dziecko. Edward zamienił z Jane jeszcze kilka słów na osobności i po tej rozmowie przekazał Erikowi, że zarówno on, jak i ona, w pełni akceptują Douglasów jako przybranych rodziców ich dziecka. Eric zapytał o to samo Andyego i Dianę – ci udzielili mu takiej samej odpowiedzi.

A zatem sprawa była załatwiona. Do szczęścia brakowało im tylko dziecka.

O piątej przyszedł lekarz, aby zbadać Jane. Andy w tym czasie wyszedł do holu, by porozmawiać z Edwardem, ale Jane poprosiła Dianę, by przy niej została. Wyzwoliło to w Dianie instynkt macierzyński i opiekuńczy.

– Trzymaj się, Jane! – powtarzała jej łagodnie. – Jeszcze trochę, to już długo nie potrwa.

Dziwiła się, dlaczego dziewczyna nie otrzymuje żadnych środków przeciwbólowych, ale pielęgniarka wyjaśniła, że skurcze nie są jeszcze takie, jakie być powinny.

– Będziesz się dobrze opiekować moim dzieckiem, prawda? – spytała nerwowo, kiedy chwycił ją następny kurcz.

– Pokocham je jak swoje, przyrzekam! – zapewniła Diana. Chciała jeszcze dodać, że pozwoli jej widywać dziecko, kiedy zechce, ale wiedziała, że ani ona, ani Andy wcale sobie tego nie życzyli.

– Kocham cię, Jane, i kocham twoje dziecko – szeptała jej przy kolejnych falach bólu.

Jane potakiwała, ale bóle tak się nasiliły, że zaczęła krzyczeć. O szóstej odeszły wody, a bóle stały się coraz trudniejsze do zniesienia. Jane zaczynała już tracić kontakt z otoczeniem i Diana nie była pewna, czy ją jeszcze poznaje, ale kiedy chciała wyjść na chwilę – kurczowo uchwyciła ją za rękę. Najwidoczniej potrzebowała jej obecności.

– Nie odchodź… nie odchodź… – dyszała w coraz krótszych przerwach między bólami.

Edward stał po jednej jej stronie, a Diana po drugiej. W końcu położna orzekła, że Jane już może zacząć przeć. W tym momencie zjawił się także lekarz, a Dianie i Andyemu wręczono zielone fartuchy i spodnie.

– A to co znowu? – zdziwił się Andy.

– Jane życzy sobie, abyście oboje asystowali przy porodzie – wyjaśnił Edward.

Przebrali się więc w łazience i biegiem podążyli w ślad za Jane, wiezioną na wózku do porodówki. Przeniesiono ją tam na łóżko porodowe, przykryto i umieszczono nogi w uchwytach. Od razu wszystko nabrało szybszego tempa. Jane krzyczała, lekarze i położne krzątali się jak w ukropie. Diana przelękła się, że zaszły jakieś komplikacje, ale mimo chaotycznej bieganiny wszyscy zachowywali spokój. Ona też miała co robić, bo musiała zabawiać Jane rozmową, podczas gdy Edward trzymał ją za ramiona i podpowiadał, kiedy ma przeć zgodnie ze wskazówkami lekarza. Jane posłusznie parła, a Diana w którymś momencie zauważyła, że do sali wprowadzono już wózek dla dziecka. A więc zaraz będzie koniec. Rzuciła okiem na wiszący na sali zegar. Ze zdziwieniem spostrzegła, że dochodziła północ.

– No, Jane, już niewiele brakuje – pochwalił ją doktor. – Po przyj jeszcze mocniej ze dwa razy…