Tym razem Pilar nie miała odwagi przeprowadzić testu ciążowego natychmiast, gdy tylko spóźnił się jej okres. Obawiała się, że po przebytym poronieniu jej organizm mógł jeszcze nie dojść do normy. Lekarka uprzedzała, że ma niewielkie szansę na powtórne zajście w ciążę. Czekała więc jeszcze przez tydzień, aż w końcu Brad się zdenerwował i zagroził, że jeśli sama nie wykona testu, on go zrobi.

– Nie chcę wiedzieć! – wymawiała się z żalem.

– Ale ja chcę!

– Na pewno nie jestem w ciąży.

Brad jednak miał inne zdanie na ten temat. Zauważył bowiem, że od pewnego czasu Pilar szybciej się męczy, a piersi jej nabrzmiały i stały się wrażliwsze na dotyk.

– Zrób test! – nalegał, ale ona się wykręcała, że nie ma siły, aby powtórnie przeżywać to samo. Od czasu ostatniej miesiączki przestała przyjmować chlomifen i nie chciała wznowić kuracji, gdyż uważała ją za nazbyt stresującą.

Brad powiadomił o tym jej ginekologa, doktora Parkera, który zaproponował, żeby Brad przywiózł żonę do jego gabinetu, wtedy sam ją zbada. Już w trakcie badania podejrzewał ciążę, a podejrzenie to potwierdził test ciążowy na próbce moczu. Pilar z całą pewnością była przy nadziei!

Z radości nogi się pod nią ugięły, a Brad pęczniał z dumy. Po tym wszystkim, co przeszła, szczerze pragnął, aby urodziła to dziecko. Lekarz przepisał jej czopki na podtrzymanie ciąży, ale resztę musiał pozostawić matce Naturze. Uprzedził tylko, że Pilar może znów poronić. Nikt nie był bowiem w stanie przewidzieć, co będzie dalej.

– W takim razie nie wychodzę z łóżka przez najbliższe trzy miesiące! – zapowiedziała z przestrachem, ale doktor Parker uspokoił ją, że nie jest to konieczne. Zadzwonili jeszcze do doktor Ward, aby ją powiadomić, że Pilar jest w ciąży. W drodze powrotnej do domu Brad dowodził, że to zasługa oglądanego wtedy filmu.

– Jesteś niepoprawny! – Pilar czuła radosne podniecenie, ale i lęk, że znów może stracić upragnione dziecko. Tym razem umówili się więc z Bradem, że nie będą nikomu wspominać o ciąży, dopóki nie minie przynajmniej dwanaście tygodni, czyli okres największego zagrożenia. Jeszcze w nocy, w łóżku, wyliczała Bradowi, ile nieszczęść może czyhać na dziecko w jej łonie nawet po tym okresie. Może się urodzić przedwcześnie albo martwe, z zespołem Downa, co było wysoko prawdopodobne w jej wieku, lub z rozszczepem kręgosłupa… W którymś momencie Brad miał dość tej wyliczanki.

– Daj już spokój i nie nabijaj sobie głowy głupstwami! Dzieciak może też mieć płaskie stopy, niski iloraz inteligencji, a kiedy się zestarzeje, zapadnie na Alzheimera, co? Lepiej odpoczywaj, kochanie, bo wpadniesz w histerię, nim urodzisz to dziecko.

Jednak oboje byli bliscy histerii, gdy po dziewięciu tygodniach ciąży zobaczyli wynik badania USG. Doktor Parker też nie wierzył własnym oczom, bo obraz nie pozostawiał wątpliwości, że Pilar nosi w łonie bliźnięta, i to dwujajowe! Na ekranie widać było dwa worki owodniowe i dwa bijące serduszka, więc Pilar popłakała się z radości.

– Boże, co my teraz zrobimy? – zastanawiała się z przejęciem, bo fakt posiadania dwojga dzieci zupełnie ją oszołomił. – Będziemy musieli wszystko kupować podwójnie!

– Przede wszystkim musimy przekonać jedną mamuśkę, żeby się tak bardzo nie przejmowała! – zapowiedział stanowczo doktor. – I to przez całe siedem miesięcy, bo inaczej mogą być kłopoty. Chyba nie chciałaby pani stracić tej dwójki zuchów?

– Chryste, tylko nie to! – jęknęła Pilar, pewna, że drugi raz już by tego nie zniosła.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Poczynając od marca, Andy i Diana spędzali coraz więcej czasu na plaży. Po miesiącu Diana pozwoliła mu nawet spędzić z sobą noc.

– Nie chcę wracać do tamtego domu! – zarzekała się, a on rozumiał, że przynajmniej na razie nie ma sensu tego forsować. Potrzebowała więcej czasu, a na razie w jej małym domku w Malibu także było im dobrze.

Codziennie wracał tam prosto z pracy, przywożąc Dianie drobne upominki i kwiaty. Ona czasem czekała na niego z obiadem, ale częściej chodzili coś zjeść do swoich ulubionych lokali. Oboje leczyli rany i odkrywali siebie na nowo, uświadamiając sobie przy okazji, jak wiele znaczyli jedno dla drugiego.

Na początku kwietnia Diana zgodziła się na powrót do ich starego domu, zdziwiona, jak bardzo się za nim stęskniła.

– To taki miły, stary dom! – powiedziała, rozglądając się wokoło. Minęły trzy miesiące, odkąd się wyprowadziła.

– Właśnie tak uważaliśmy, kiedyśmy go kupowali – zaznaczył dyskretnie Andy.

Spędzili w nim kilka dni, a potem stwierdzili, że brakuje im Malibu. Wrócili więc do domku Diany, gdzie mile płynął im czas, bo czuli się młodo i na luzie. Którejś nocy w środku kwietnia Diana zadziwiła Andyego, bo wyznała mu, że właściwie dobrze jej i bez dziecka.

– Mówisz poważnie? – zapytał. Ostatnio spędzali razem wszystkie noce. Czuł się więc szczęśliwy jak nigdy, a Diana wyglądała na zadowoloną i odprężoną – tak jakby stała się kimś zupełnie innym.

– No… wydaje mi się, że tak. Mamy tyle swobody. Możemy robić, co chcemy, nie spieszyć się do domu, żeby zluzować nianię… Mogę siedzieć u fryzjera, jak długo zechcę, jeść z tobą kolację o dziesiątej wieczór… Przeżyć w ten sposób całe życie może byłoby egoizmem, ale na razie bardzo mi się to podoba.

– Hurrra! – wykrzyknął, ale w tejże chwili zadzwonił telefon. Andy odebrał go, kiedy odwiesił słuchawkę, był blady i spojrzał na Dianę jakoś dziwnie.

– Kto dzwonił? – zapytała.

– Mój stary kumpel. – Spróbował ją zbyć, co wydało jej się podejrzane.

– Stało się coś złego?

– Nie wiem – odpowiedział szczerze, ale z tajemniczym wyrazem twarzy.

– Przez chwilę myślałam, że to była nasza urocza Wanda! – Zaśmiała się, a Andy zrobił głupią minę.

– Nawet się bardzo nie pomyliłaś! – mruknął, nerwowo przechadzając się po pokoju.

Diana obserwowała go z niepokojem.

– Co to ma znaczyć? – spytała z przerażeniem. – Chyba nie chcesz wrobić nas znowu w jakąś matkę zastępczą? Przecież umówiliśmy się, że nie będziemy już do tego wracać, przynajmniej na razie, a może i nigdy!

W rzeczywistości nie podjęli żadnych wiążących decyzji, ale chwilami Diana wręcz uważała, że może bez dziecka byłaby szczęśliwsza?

– To co innego – wyjaśnił. Usiadł i spojrzał jej w oczy. – Jeszcze we wrześniu, kiedy dowiedzieliśmy się… to znaczy, doktor Johnston powiedział…

– …że jestem niepłodna! – dokończyła krótko i rzeczowo.

– No więc wtedy rozmawiałem z moim kolegą ze studiów, który zajmuje się pośrednictwem w sprawach adopcyjnych. Po wiedziałem mu otwarcie, że nie chcę nic robić na łapu-capu, ale interesowałoby mnie dziecko od zdrowej, wartościowej matki. Od tamtej pory zdążyłem już o tym zapomnieć, a teraz właśnie zadzwonił. Andy uważnie śledził wyraz twarzy Diany, bo nie chciał jej do niczego zmuszać, ale musieli szybko podjąć decyzję. Na dziecko czekały przecież inne bezdzietne pary i tylko po znajomości kolega Andyego chciał ich załatwić poza kolejką. Liczył, że do jutra rana powiadomią go o swojej decyzji, bo dziewczyna, która zgodziła się oddać dziecko do adopcji, mogła urodzić lada chwila.

– I co powiedział? – Diana wysłuchała spokojnie opowieści Andyego.

Matką była dwudziestodwuletnia dziewczyna, która po raz pierwszy zaszła w ciążę, ale zorientowała się o tym za późno, by ją usunąć. Zaliczała właśnie ostatni rok studiów w Stanfordzie, a jej partner studiował medycynę na Uniwersytecie San Francisco. Żadne z nich nie było przygotowane do roli rodziców. Chcą się zrzec praw do dziecka, pod warunkiem, że trafi w dobre ręce, a Eric Jones, kolega Andyego, uważał jego i Dianę za idealnych kandydatów na rodziców.

Przez całą noc dyskutowali na ten temat, wysuwając argumenty przemawiające za lub przeciw adopcji. Ostateczną decyzję podjęli dopiero nazajutrz rano.

– A jeśli jeszcze zmienią zdanie? – pytała ze strachem Diana.

– Mają do tego prawo, dopóki nie podpiszą dokumentów ostatecznego zrzeczenia się dziecka – odpowiedział szczerze Andy.

– A jak długo może trwać, zanim się zdecydują?

– Mają termin do sześciu miesięcy, ale jeśli zechcą, mogą sfinalizować to wcześniej.

– Aha, rozumiem. – Kiwała głową, jakby potwierdzała to, co mówił. – Nie, ja nie mogę pakować się w coś takiego! Wyobraź sobie, co by było, gdyby potem chcieli mi je odebrać. Naprawdę, Andy, nie mogę!…

Oczy jej wypełniły się łzami. Andy nie zamierzał wywierać na nią żadnej presji. Rozumiał doskonale jej motywy.

– W porządku, kochanie, chciałem tylko, żebyś wiedziała, jak sprawy się mają. Uważam, że byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym ci tego nie powiedział.

– Wiem, ale czy mnie nie znienawidzisz, jeśli się na to nie zgodzę? Po prostu nie czuję się na siłach.

– Jak mógłbym cię znienawidzić? Myślałem tylko, że gdybyśmy chcieli adoptować dziecko, to trafia się nam wspaniała szansa. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że musimy to zrobić. Wybór należy do ciebie.

– Dopiero co stanęłam jakoś na nogi i ledwo uratowaliśmy nasz związek, więc nie chciałabym tego zaprzepaścić.

– Rozumiem – przyznał i naprawdę ją rozumiał. Spędzili razem spokojną noc, ale gdy Andy obudził się rano – nie znalazł Diany przy swoim boku. Czym prędzej wstał i poszedł jej szukać. Znalazł ją w kuchni, w kiepskim nastroju.

– Dobrze się czujesz? – zapytał i wtedy zauważył jej bladość. Od jak dawna nie spała i czy tej nocy w ogóle zmrużyła oczy?

– Nie, wręcz fatalnie – odpowiedziała.

– Coś ci doskwiera? – zaniepokoił się i odetchnął z ulgą, kiedy z bladym uśmiechem potrząsnęła głową.

– Nie, ale chyba cholernie się boję. – Domyślił się już, o co chodzi, kiedy dokończyła myśl: – Andy, ja chcę to zrobić.

– Wziąć to dziecko? – spytał i wstrzymał oddech. On też tego chciał, ale bał się zniechęcić Dianę. Ze swej strony wiedział, że teraz, kiedy trochę już doszła do siebie, dziecko byłoby idealnym uzupełnieniem ich małżeństwa.