– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał z żalem, chlipiąc jak mały chłopiec.
– Ponieważ mnie wystraszyłeś! – odpowiedziała, tym razem chyba szczerze. – Żądałeś ode mnie tego, od czego udało mi się uciec. Chciałeś mieć dzieci, dużą rodzinę, a mnie to zwisa i po wiewa. Nie chcę być do niczego uwiązana.
Słuchał jej, i łzy ściekały mu po policzkach. W tej chwili rozpadały się w proch i pył wszystkie jego marzenia, a ona o tym wiedziała.
– Pewnie chciałbyś wiedzieć, dlaczego taka jestem, co? Może nawet powinieneś to wiedzieć. Owszem, miałam taką niby normalną rodzinę, matkę, ojca, braci i siostry… I wiesz co? Mój braciszek dmuchał mnie przez siedem lat, a mamuśka przymykała na to oczy, bo niby był trudnym dzieckiem i musiał „spuścić parę”… Pierwszą skrobankę miałam w wieku trzynastu lat, też dzięki niemu, a rok później dwie następne. Potem do akcji wkroczył tatuś… Fajna rodzinka, co? Dlatego uciekłam do Vegas i od walałam numerki przez rok, dopóki nie dostałam angażu w rewii… Zrobiłam wtedy jeszcze dwie skrobanki, a jedną już tutaj, kiedy przeleciał mnie mój agent. Dlatego nie chciałam tego dziecka, ale wydawało mi się, że ty chcesz.
Owszem, chciał, ale swoje, nie czyjeś. To, co mu powiedziała, sprawiło mu prawdziwy ból.
– Naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć, Barb. Przepraszam cię za wszystko. Chyba oboje mieliśmy po prostu pecha.
– Aha. – Wysiąkała nos i zapaliła następnego papierosa. – Nie powinnam była w ogóle za ciebie wychodzić. Wmawiałam sobie, że potrafię być taka, jakiej pragnąłeś, ale po prostu nie potrafię. Dostawałam kota, kiedy musiałam zgrywać twoją słodką, małą żoneczkę i patrzeć, jak dla mnie sprzątasz i gotujesz obiadki. Ja chromolę obiadki, Charlie, ja chcę się bawić!
Porażony brutalną wymową tych słów, Charlie aż przymknął oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co mówiła, ale wiedział, że mówi prawdę. A kiedy otworzył oczy – zadał sobie pytanie, czy w ogóle przedtem znał kobietę, którą poślubił.
– No więc co zamierzasz teraz zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Pewnie na razie zamieszkam z Judi.
– A co z dzieckiem?
– To żaden problem. Wiem, co się robi w takich wypadkach. – Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś bez znaczenia. Charlie zaś za wszelką cenę chciał zapomnieć, jak uroczo wyglądała, kiedy po raz pierwszy przekazała mu tę nowinę.
– Dobrze, a ten twój facet? Może chciałby, żebyś urodziła to dziecko?
– Nawet mu o tym nie wspomniałam. On ma żonę i trójkę własnych dzieciaków, więc wątpię, aby był zachwycony.
– Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. – Charlie czuł, że całe jego życie zostało przewrócone do góry nogami. Nie był w stanie myśleć, a co dopiero podejmować ważne decyzje! – Czy nie mogłabyś dać mi jeszcze trochę czasu?
– Po co? – spytała ze zdziwieniem.
– Żebym mógł to sobie porządnie poukładać. W tej chwili nie wiem, co mam o tym myśleć, co właściwie czuję ani co powinienem ci powiedzieć.
– Nie musisz mi nic mówić – wyznała ściszonym głosem, bo po raz pierwszy w życiu czuła się winna. – Ja cię doskonale rozumiem.
Teraz już Charlie rozpłakał się na dobre, bo poczuł się jak ostatni idiota. Ona bowiem okazała się w porównaniu z nim twardsza i zahartowana życiem, a on potrafił tylko płakać tak samo jak wtedy, gdy ludzie, którzy go adoptowali, oświadczyli, że nie mogą podjąć się trudu wychowywania dziecka z astmą… Nie przestawał płakać, dopóki Barbie nie wzięła go w ramiona i nie utuliła. Po pewnym czasie poszła do sypialni spakować swoje rzeczy. Zaraz potem zamówiła taksówkę i kazała się zawieźć do mieszkania Judi.
Charlie przepłakał resztę dnia, bo to, co się stało, przekraczało jego wyobrażenia. Nie miał odwagi zadzwonić do Marka, bo wiedział, co usłyszy – że z tą dziewczyną miał tylko krzyż pański i chwała Bogu, że się jej pozbył. Ale jeśli to była prawda, dlaczego w takim razie nie poczuł się choć trochę lepiej? Przeciwnie, nigdy w życiu nie czuł się tak źle. Mało tego, że okazał się bez płodny, to jeszcze rzuciła go ukochana żona.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Brad i Pilar spędzili sylwestra w gronie przyjaciół. Wszystkich zaskoczyła rewelacja o ciąży Pilar. W ciągu minionego roku przebyła długą drogę – od zagorzałej starej panny do żony i matki. Dwadzieścia lat temu głosiła zupełnie inne poglądy, ale w obecnym, nowym wcieleniu też było jej do twarzy.
Po kolacji całe towarzystwo tańczyło pod melodie ze starych musicali, a o północy wszyscy złożyli sobie życzenia i wznieśli toast szampanem. O wpół do drugiej Brad i Pilar zdecydowali się na powrót do domu, gdyż Pilar czuła się bardziej zmęczona niż zwykle. Przedtem lubiła długie, nocne posiedzenia, ale miała już dość niekończących się rozmów o swojej ciąży. Poza tym ostatnio stwierdziła, że ciąża potęguje u niej senność.
– Jacy ci ludzie są zabawni! – komentowała w drodze powrotnej. – Widziałeś ich miny, kiedy oznajmiłam, że jestem w ciąży? Najpierw myśleli, że żartuję, potem ich zatkało, wreszcie zaczęli się oburzać. Można było boki zrywać!
– Sama jesteś zabawna! – Brad się uśmiechnął, ale równocześnie zauważył, że wzdrygnęła się, kiedy pomagał jej wysiąść z wozu. – Źle się czujesz?
– Bo ja wiem… złapał mnie jakiś skurcz…
– Gdzie?
– Gdzieś w brzuchu – rzuciła niedbale, bo przed kilkoma dniami miała podobne skurcze i konsultowała się w tej sprawie z doktor Ward, która je zbagatelizowała. Uspokoiła, że takie skurcze na początku ciąży są zjawiskiem normalnym, związanym z powiększaniem się macicy. Tak więc Pilar była spokojna, ale wieszając rzeczy do szafy, poczuła następny skurcz, tym razem silniejszy. Po nim jej wnętrznościami targnął jeszcze jeden i jeszcze… aż poczuła, jak coś ciepłego cieknie jej po nodze. Spojrzała w dół i spostrzegła krew.
– O Boże… – wyszeptała i zawołała Brada, a zanim przyszedł, stała sparaliżowana strachem, plamiąc krwią dywan. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale była pewna, że to nic dobrego. Brad od razu ocenił sytuację i zaciągnął ją do łazienki, gdzie ułożył na dywaniku ze stosem ręczników podłożonych pod biodra. Nie zatamowało to krwawienia, więc Pilar wpadła w panikę.
– Czy to znaczy, że tracę dziecko?
– Nie wiem, kochanie. Na razie nie ruszaj się, a ja zadzwonię po lekarza.
Oczywiście nie było mowy o konsultacji z doktor Ward, droga do Los Angeles zajęłaby zbyt dużo czasu. Brad skoczył do sypialni i stamtąd zadzwonił do ginekologa, który kiedyś opiekował się Pilar. Ten kazał jak najszybciej wieźć ją do szpitala i zapewnił, że będzie tam na nich czekał. Zdążył tylko uspokoić Brada, że miał już ciężarne pacjentki, u których mimo krwawienia udało się utrzymać ciążę. Doktor Parker był lekarzem starej daty, liczył sobie około siedemdziesiątki, ale Brad zawsze go lubił.
Powtórzył Pilar zapewnienia doktora, kiedy pędził na złamanie karku, wioząc ją do szpitala, owiniętą w ręczniki i koc. Jednak zanim wsiadła do samochodu, zostawiała za sobą krwawy ślad, a do szpitala dojechała blada i wystraszona. Krzyczała z bólu, kiedy lekarz próbował ją zbadać, więc ginekolog tylko pokręcił głową i wyjaśnił Bradowi, że Pilar poroniła. Chciał oględnie dać jej to do zrozumienia, ale ona tylko wodziła przerażonym wzrokiem od niego do Brada.
– Czy moje dziecko umrze? – pytała trwożnie.
– Obawiam się, że już nie żyje – wyjaśnił, trzymając ją za jedną rękę, a Brad za drugą. – Takie rzeczy się zdarzają i nie zawsze można temu zapobiec.
Rzeczywiście, Helen Ward już kilka tygodni temu przestrzegała Pilar, że starsze wiekiem matki są bardziej podatne na poronienia. I to się stało. Pilar płakała rozpaczliwie nie tyle z bólu, ile z żalu, że nie urodzi dziecka, którego tak pragnęła. Uważała, że stała się jej krzywda.
– Zabierzemy panią na oddział i zrobimy zabieg, by oczyścić macicę i zatamować krwawienie. Na razie jednak musimy poczekać godzinę lub dwie, bo jest pani po obfitej kolacji. Tymczasem siostra da pani coś na uśmierzenie bólu.
To coś, co podała jej pielęgniarka, wiele nie pomogło, więc przez następne dwie godziny Pilar zaciskała zęby, żeby nie krzyczeć przy kolejnych skurczach. Nie przypuszczała dotąd, że bóle mogą być tak silne. Kiedy wieźli ją na zabieg, była kompletnie wyczerpana i zaczynała wpadać w histerię. Zamęczała Brada uporczywymi pytaniami, co będzie, jeśli się okaże, że jej dziecko jednak żyje? W takim przypadku zabieg, który chcą jej zrobić, będzie równoznaczny z aborcją! Brad uspokajał ją, powtarzając słowa doktora Parkera, że dziecko i tak straciła, a zabieg jest nie zbędny, by usunąć resztki martwej tkanki.
– To nie jest żadna martwa tkanka, tylko moje dziecko! – wrzasnęła na niego, nie panując już nad sobą.
– Wiem, wiem, kochanie… – powtarzał bezradnie, towarzysząc jej w drodze do sali operacyjnej. Lekarz skierował go do sali, na którą miała wrócić po zabiegu. Gdy ją tam przywieziono, nie odezwała się ani słowem, przez cały czas płakała. Przepłakała całą noc. Brad czuwał przy niej, ale nie mógł pomóc.
– To dla niej ciężkie przeżycie – wyjaśnił doktor Parker. – Po ronienia są jednym z największych nieszczęść naszych czasów, choć na ogół się ich nie docenia. Nam się wydaje, że kobiety po winny się po tym szybko otrząsnąć, a to przecież jest śmierć i trzeba miesięcy albo i lat, żeby doszły do siebie. Czasem mogą już nigdy nie wrócić do normy, a pani Pilar jest już w takim wieku, że nie wiadomo, czy jeszcze dochowa się dziecka.
– W każdym razie będziemy próbować – Brad zapewnił bardziej siebie niż lekarza. – Udało nam się raz, uda i drugi.
– Niech pan jej to powie, ale proszę się liczyć z tym, że nie prędko odzyska dobry nastrój, częściowo z powodu straty dziecka, a trochę pod wpływem hormonów.
Po odejściu lekarza Brad uświadomił sobie, że i on czuje wielki smutek. Także i jemu zbierało się na płacz z żalu nad nią i za utraconym dzieckiem. Po południu przywiózł Pilar do domu i natychmiast zapakował do łóżka. Prosił, żeby przeleżała chociaż kilka dni, ale zaraz tego samego wieczoru zadzwoniła Nancy. Chciała poinformować macochę, jakie piękne łóżeczko widziała dla jej przyszłego dziecka.
"Łaska losu (Nadzieja)" отзывы
Отзывы читателей о книге "Łaska losu (Nadzieja)". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Łaska losu (Nadzieja)" друзьям в соцсетях.